Lekkolektyw

Lekka, ale nie lightowa. Mglista, niemal transparentna muzyka z płyty Corona to coś, czego nie należy pominąć. Nie tylko ze względu na warunki pogodowe. I nie tylko ze względu na to, że – podobnie jak okładki innych płyt Opus Elefantum Collective – odnosi się do natury, już okładką sugerując przestrzeń i powietrze. Rzecz nagrał prawie w całości Tomasz Turski, podpisując jednak całe przedsięwzięcie nazwą Foghorn i wykorzystując pomoc kilkorga przyjaciół, spośród których nazwisko Janusza Jurgi może się wydać znajome także czytelnikom Polifonii. Całkiem niedawno chwaliłem jego płytę Duchy Rogowca, a dwa tak dobre albumy z jednego środowiska w kilkumiesięcznym odstępie to już tłum i bardzo się trzeba powstrzymywać przed ogłaszaniem jakiegoś nowego nurtu czy nowej jakości.

Lepiej jednak wyhamować, bo choć są pewne podobieństwa brzmieniowe, Corona to zupełnie inna płyta, z bardzo szerokim, ale też bardzo charakterystycznym kręgiem nawiązań. Te odrealnione, ale zarazem korzystające z bardzo tradycyjnych, folkowych wzorców utwory odnosić można do tego, co robią na Zachodzie Grouper czy Six Organs of Admittance, ale nawet szerszy krąg słuchaczy znajdzie tu pewne estetyczne przełożenia na o wiele bardziej znanych wykonawców, w rodzaju Sigur Rós czy nawet The Cure (szczególnie w ostatnim utworze Saviour Speaks Through the Branches otwierającym nagle tę bardzo intymną muzykę na całkiem masowy odbiór). Samo to pokazuje, że jest tu szeroko, a podstawowym czynnikiem łączącym zestaw siedmiu utworów, pozostaje brzmienie, ze sposobem (nad)używania pogłosów. O ile zresztą takich prób rozmywania wokali, nawiązań do dramaturgii post-rocka czy shoegaze’u dałoby się wskazać sporo także na polskiej scenie, wyjątkowo ciekawe pozostaje dla mnie właśnie owo brzmienie: niezwykle lekkie i ażurowe, zachęcające do powtórnego słuchania, a dzięki temu pozwalające docenić, a później polubić cały ten album.

Turski wykorzystuje więc zabiegi znane i szeroko przetrenowane, jak choćby zatapianie piosenek w pogłosach (trochę zapomniane formacje His Name Is Alive i Hood to kolejne skojarzenia) czy koncentracja zakresu częstotliwości wokół środka skali i stopniowe – albo impulsowe, np. w refrenach – przesterowywanie brzmienia. Ale wypadają tu te zabiegi nienachalnie i bezpretensjonalnie, właśnie ze względu na balans całości. Estetyka góruje nad pomysłami na kompozycje, co sprawdzić najłatwiej w tych słabszych momentach, gdy całość ten świat brzmieniowy trzyma: Coronie i Ghost From An Old Alder. Ale wysoki poziom całości też ułatwia przedryfowanie do bardziej lubianego fragmentu. Dla mnie ulubionymi stały się Thunderstorms oraz Ghost from the White Water, którego ekologiczna liryka kojarzy mi się z piosenkami Starej Rzeki i wrażliwością Kuby Ziołka. To skojarzenie lekkie, ale czytelne (pisał o nim wcześniej Jarek Szczęsny na łamach Nowej Muzyki), ale ważny trop, by polską scenę rozpoznawać i organizować. W tym roku trudno będzie o takie porządki z pominięciem Bydgoszczy, Opus Elefantum Collective, a w szczególności bez Foghorn.

FOGHORN Corona, Opus Elefantum Collective 2018, 7-8/10