Piłkarski ambient

Kiedy miałem osiem lat, zakładałem w tym momencie roku kronikę mistrzostw świata w Hiszpanii (w 32-kartkowym zeszycie wobec braku WordPressa) i pewnie dalej bym regularnie notował wyniki spotkań – coś w życiu trzeba robić, dlatego obsesje sportowe rozumiem – gdyby nie to, że rok później w moim domu pojawił się przyzwoitej klasy magnetofon. I tak co cztery lata mundial schodził coraz głębiej w tło. Dosłownie. Mam na mecze piłkarskie – te, na które chciałbym mimo wszystko popatrzeć, bo słynne światowe drużyny grają, ale zarazem czegoś bym posłuchał – metodę sprowadzania transmisji do ambientu. Czyli wyłączam fonię. Przynosi to kilka korzyści naraz: stadionowy szum nie jest dla mnie szczególnie podniecający, nie muszę słuchać, w jaki sposób komentatorzy próbują wypełnić ciszę, ale cały czas widzę uspokajającą zieleń przez półtorej godziny, no i jeszcze piłka nożna, w zależności od ścieżki dźwiękowej, traci lub zyskuje na dynamice. A mam głębokie przeświadczenie, że futbol zdobył popularność właśnie dlatego, że oferuje kilka lub kilkanaście zgrabnych akcji w morzu nudy, którą dobrze się wypełnia rozmową, czytaniem książki (wtedy trzeba z fonią – żeby usłyszeć krzyk komentatora i podnieść na chwilę głowę) albo właśnie słuchaniem muzyki. Jako wizualizacja płyt z muzyką (nie bez kozery jeden mecz mieści dwa klasyczne longplaye w okolicach 45 min. albo jeden podwójny) kopanie piłki na zielonej murawie sprawdza się idealnie.

Płyta Markusa Guentnera to ambient sam w sobie. Nie wiem, jak się tu sprawdzi piłka w roli nośnika. Prawdopodobnie nie jest bardzo potrzebna, szczególnie gdy Rosja gra z Arabią Saudyjską. A płyty posłuchać warto, bo w dziedzinie dość masywnego, gęsto tkanego dźwiękowo grania tego typu stanowi pewną konkurencję nawet dla Wolfganga Voigta. Nie chodzi nawet o to, że i Guentner to Niemiec – tyle że z Ratyzbony – ale o to, że jest dość konsekwentny w doborze tematów. Tutaj nie tyle leśnych, co raczej mitologiczno-kosmicznych. Już tytuł płyty Empire sugeruje potęgę, ale sądząc po oprawie, ziarnistych, lekko zaszumionych teksturach, które sypią się jak starożytne budowle, i szerokich syntezatorowych plamach dźwiękowych – jest to potęga raczej stara. A jakieś odniesienia do elektroniki wręcz z okolic Vangelisa i Jarre’a, które pojawiały się poprzednio, tutaj zastępują goście specjalni i ich tradycyjne instrumenty. Wiolonczelistka Julia Kent w Refraction, w którym Guentner wyraźnie podąża już nie tyle w stronę Gasa/Voigta, co bardziej Polaków – Wesołowskiego czy Mreńcy. Oraz harfista Tom Moth – znany, uwaga, z Florence + The Machine – w chyba najbardziej interesującym nagraniu Halo. W ciągu 10 minut Guentner transformuje tu brzmienia harfy i tło dźwiękowe, przechodząc od olśniewających new-age’owych kaskad z okolic Alice Coltrane do ciepłego ambientowego plumkania rodem z twórczości kolejnego Niemca, Daniela Rosenfelda, lepiej znanego jako C418 – autora prawdopodobnie najczęściej słuchanej płyty ambient ever, czyli soundtracku do Minecrafta.

Na tyle jeszcze pamiętam piłkarski kontekst, żeby wiedzieć, że na mundialu w pewnym momencie też głównie Niemcy.

W każdym razie Halo, a później mocny, zamykający całą opowieść New World Order, to fragmenty, dla których płytę Guentnera nie tylko warto przesłuchać, ale może nawet i kupić. O tym, że jednak jest jakieś „może” decydują właściwie drobiazgi – takie jak nagrany w towarzystwie bvdub utwór Kuria z banalną partią fortepianu, z gatunku tych, które ambient wyprowadzają na moment w kierunku łzawej estetyki ballady Celine Dion. Tylko bez tej ostatniej na szczęście. Ale niektórym się to podoba, więc może trzeba przymknąć oko?

Ciągle wyznajecie prymat piłki nad czymkolwiek innym? Ok, ale posłuchajcie Guentnera, bo Empire to w swojej dziedzinie klasa światowa i właściwie w każdej minucie tego długiego (ponad godzina) i starannie przygotowanego dupłytowego albumu dużo się dzieje. Podyskutujemy, jeśli obejrzycie dzisiejszy mecz i będziecie mogli o nim powiedzieć to samo.

MARKUS GUENTNER Empire, ASIP 2018, 7-8/10