Co jest albumem, a co nim nie jest?
Nie wiem, czy zauważyli to już czytelnicy Polifonii, ale w tym roku czeka nas wysyp minialbumów w rolach pretendentów do tytułu albumu roku. Albo będziemy musieli uwzględnić trend niesamowitego kurczenia się albumów z muzyką, za który odpowiedzialny jest m.in. Kanye West, więc z takim trendem walczyć trudno. Najpierw 21-minutowe DAYTONA firmowane przez Pusha T, ale przez Westa produkowane. Później 23-minutowy (7 utworów) autorski Ye Westa. Wreszcie duet Kanyego z Kid Cudim KIDS SEE GHOSTS – kolejne 23 minuty. Łapie się to wszystko na definicje albumów – zarówno tę amerykańską (tu z łatwością – ta mówi o minimum 15 minutach i co najmniej pięciu utworach), jak i brytyjską (tu ledwie, ledwie – ta mówi o co najmniej czterech utworach lub ponad 25 minutach). Na rocznej liście najlepiej ocenianych epek w społecznościowym Rate Your Music znajdziemy z łatwością dłuższe lub podobnych rozmiarów płyty – z opisywanym tu niedawno wydawnictwami Wand i Jenny Hval na czele. Ale filtr społeczności każe zwracać uwagę na to, co piszą wydawcy, albo sami artyści – a West i Pusha T sprzedają swoje wydawnictwa jako albumy, nawet jeśli konkurencja w podobnym rozmiarze oferuje epki. A to tylko początek nadchodzących zmian.
Sposób dystrybucji (żadnego z trzech wymienionych wyżej minialbumów nie ma jeszcze w wersji fizycznej) zmienia całkowicie podejście do sprawy. Widać tu ślad tego, o czym pisał niedawno Michał Wieczorek w „Polityce”: streaming sprawia, że opłaca się nagrywać krótsze kawałki, ale więcej. Zarabiają utwory, a nie płyty jako takie. Podał przykład (słabego i nierównego) Migosa w wydaniu 105-minutowym, z 24 utworami na pokładzie. Wszystkie trzy płyty, w których maczał ostatnio palce West, też są zestawami dość krótkich kawałków, tyle że bardziej równymi pod względem poziomu – więc może w tym jest przyszłość. Wyniki w liczbie odtworzeń są niezłe, szczególnie w wypadku Ye. I choć w myśl stereotypu jest to ciągle akcja zbierania drobniaków, to po podliczeniu łącznej liczby odtworzeń (ok. 192 mln na Spotify) za ten minialbum i przemnożeniu jej przez stawki Spotify (wg Digital Music News – przyjąłem 0,004891 dol.) wychodzi prawie milion dolarów. Można się schylić – nawet trzy razy w ciągu miesiąca. I zamiast długiej płyty raz na parę lat wydawać płytę kwartalnik, a może i miesięcznik. Choć oczywiście będą poszkodowani, trzymający się starego status quo.
Wśród tych poszkodowanych znajdziemy polski minialbum (ponad 36 min.) Under the Fragmented Sky Lunatic Soul, czyli solowego przedsięwzięcia Mariusza Dudy. Niby okolice symfoniki rockowej, ale łatwo się na tym stereotypie przejechać. Odniesienia do muzyki Stevena Wilsona są wprawdzie jasne – ale nie dominują. Zestaw, który jest niejako przedłużeniem Fractured, przynosi kontynuację poszukiwań z tamtej płyty – głównie w dziedzinie brzmień elektronicznych. Z Westem i resztą hiphopowego grona, ale też z Bon Iver, łączy Dudę wykorzystanie Auto-tune’a, o dziwo, całkiem zgrabne i perspektywiczne – przyznaję, że zbyt mało ostatnio słucham art rocka, żeby dostrzegać jakieś ogólniejsze tendencje, ale tutaj rzecz (Trials) robi przyjemne wrażenie. Z kolei The Art of Repairing ma dość staroświecką budowę, ale za to atrakcyjne brzmienie i wydaje mi się bardzo przytomnym nawiązaniem do okresu i miejsca w historii rocka mało rozkopanego. Długo niemodnego, ale dziś mającego w sobie jakiś czynnik cool. Słyszę tu mianowicie przedłużenie sposobu myślenia niemieckiej formacji Eloy, której oparta na syntezatorach muzyka w późniejszym okresie zaczęła – tak jak działania Lunatic Soul – zmierzać w stronę atrakcyjnej i sugestywnej ilustracji. I choć były to szkice przygotowane na poprzedni album, to widzę choćby w tym konkretnym, znakomitym nagraniu sensowną ścieżkę dla kolejnych. A nawet satysfakcjonującą jakość na dziś. Osoby uczulone na prog-rock namawiam do ominięcia utworu tytułowego, choć z kolei miłośnicy polskiego elementarza z okolic Collage będą tu zadowoleni. Całość wcale nie sprawia wrażenia niedokończonej, a jeśli już – to w dobrym sensie, niosącym nieprzeprodukowanie, niedopowiedzenie, a nawet pewien niedosyt na końcu.
O ile wyjściowe pytania notki brzmiały: dlaczego to album?, tutaj na RYM pojawiają się już zapytania: dlaczego NIE album? Sam bym się dołączył do pytania – nawet jeśli różnica jest dziś czysto symboliczna. Bo ta różnica decyduje o tym, czy mamy prawo jedne z drugimi zestawiać i porównywać.
LUNATIC SOUL Under the Fragmented Sky, Kscope/Mystic 2018, 7/10
Komentarze
Myślę, że nie ma co płakać z powodu krótszych albumów. To naturalna ewolucja, bo kiedyś TRZEBA BYŁO kupić cały album/płytę dla jednego lub dwóch dobrych utworów, a teraz dużo łatwiej można kupić tylko to, co się podoba. Oczywiście były bardzo nieliczne wyjątki od tej reguły. Nie oszukujmy się, że na albumie z 12 utworami wszystkie będą bardzo dobre. Ja rozumiem, że artyści mówili, że coś chcieli powiedzieć takim albo owakim albumem zapchanym wieloma najczęściej przeciętnymi utworami, ale co mieli powiedzieć, skoro najwięcej do powiedzenia miała agencja fonograficzna?
Ciekawe jest to, że w kontekście albumu Migosów czy Drake’a, mówiło się, że to nowa definicja albumu pod streamingi, przeładowana utworami do nabijania odtworzeń. Teraz przy serii albumów Westa znów mówi się o nowej definicji LP, skrojonej pod streaming. Ja jestem najbliższy tej tezie, że forma albumu w ogóle nie jest lubiana przez streamy i tylko pojedyncze single są korzystne z czysto komercyjnego punktu widzenia.