Zrób sobie Afrykę

Dziś jak w tytule – poradnik w siedmiu krokach. Choć zasadniczo Afryka już tu jest. Wprawdzie w naszym monokulturowym kraju (z elementami wielokulturowości – vide bałkańskie tańce prezydenta nad Lednicą) mało dostajemy śladów obecności ludności napływowej, to przynajmniej klimat w tym roku się zgadza. Po raz kolejny będę próbował przekonać tych jeszcze nieprzekonanych, że muzyka afrykańska tworzona dziś albo wydawana w ramach reedycji rzadkich nagrań historycznych jest atrakcyjniejsza od swych zachodnich odpowiedników, albo przynajmniej jest ostateczną granicą pożytecznego dla kultury słuchania hipsterstwa. Nikogo nie zaskoczycie, opowiadając, że słuchacie Kanyego Westa albo indie rocka, a z muzyką organową do tańca brzucha czy z hipnotyczną rytmiką północnego Sudanu macie pewne szanse.

1. BOMBINO Deran, Partisan 2018, 7-8/10 Krok pierwszy, dość oczywisty. Jeśli coś mi się w muzyce afrykańskiej zaczyna powoli przejadać, to Tishoumaren, względnie pustynny blues. Gatunek, który w ostatnich latach najmocniej wypłynął na Zachodzie na rynku płytowym i na letnich festiwalach. I tylko dlatego do nowej płyty Bombino (poprzednie podobały mi się bardzo) podchodziłem z nieco większym dystansem. Niesłusznie. Omara Moctar wykonuje tu trudny ruch, bo w stosunku do poprzednich albumów, tych nagrywanych już w Ameryce, pod opieką producencką Dana Auerbacha i Davida Longstretha, jest zdecydowanie bliższy tradycji. Może dlatego, że Deran nagrywał w Casablance, a nie na Brooklynie? Wpływy zachodnie symbolizuje na przykład groove rytmiczny w Tehigren, przejęty wprost z The Clash, czy może raczej The Stranglers. Albo brzmienie gitary w Tenesse. Ale już w Midiwan mamy typowo afrykańskie granie, z lekką, charakterystycznie płynącą linią perkusji, klaskaniem zastępującą bęben basowy. W świetnym Deran Deran Alkheir jest niby ciężej, ale za to w charakterystycznie przeakcentowanym metrum na 6/8. I właśnie urozmaicona strona rytmiczna jest tym, co wciąż mnie pociąga w muzyce gitarzysty i wokalisty z Nigru na tle całego jego nurtu, a może i w muzyce afrykańskiej w ogóle. Bombino znać trzeba.

2. PROFESSOR RHYTHM Professor 3, Awesome Tapes From Africa 2018 (oryg. 1991), 6/10 Drugi krok to jest ten moment, gdy Afryka najmocniej inspiruje się muzyką taneczną z Zachodu – a w wypadku tego, co tworzy Professor Rhythm (Thami Mdluli) – po prostu przenosi wprost, choć z pewnym opóźnieniem, wzorce produkcji popowych i tanecznych z lat 80., nakładając je na miejscowy nurt mbaqanga. Nagrywana u schyłku apartheidu płyta południowoafrykańskiego producenta brzmi lekko, w pewnym sensie nawet za lekko. Łatwo ją uznać za błyskotkę, zabawną ciekawostkę. Ale i taka przyda się do zestawu. I cieszy, a już na pewno bawi, podobnie jak inne tytuły Awesome Tapes From Africa.

3. ABU OBAIDA HASSAN Abu Obaida Hassan & His Tambour: The Shaigiya Sound of Sudan, Ostinato 2018, 8/10 Fantastyczny jest za to ten moment, gdy podchodzicie do czegoś jak do ciekawostki, a to okazuje się największym odkryciem ostatnich tygodni. Tak było w moim wypadku z Abu Obaidą Hassanem. Skuszony świetnymi recenzjami, kupiłem sobie w cyfrowym formacie album z transowymi pieśniami tego sudańskiego artysty grającego na pięciostrunowym tamburze (instrument z rodziny lutni niezwykle popularnych od Afryki Wschodniej po Azję Centralną) o wzmacnianym elektrycznie dźwięku. Bohatera płyty uznawano od dawna za zmarłego, zespół fachowców z nowojorskiej Ostinato Records, ludzie odpowiedzialni za nagradzaną płytę Sweet as Broken Dates z muzyką z Somalii, odnaleźli go jednak i wydali na płycie jego archiwalne, niezwykłe, miękkie groove’y (Nas Fi Nas) i hipnotyzujące śpiewy, które tworzą niespotykany amalgamat na styku tradycji sufickich i bardziej zachodniej, współczesnej, funkującej lub swingującej rytmiki. Kapitalne, jedyne w swoim rodzaju i absolutnie nie do przeoczenia.

4. HANY MEHANNA The Miracles of the Seven Dances, Radio Martiko 2018 (oryg. 1973), 7/10 Tu coś na pograniczu muzykologicznego odkrycia i ciekawostki. Hany Mehanna, gwiazda muzyki egipskiej lat 70., gra na organach Farfisa muzykę do tańca brzucha. Towarzyszy mu orkiestra, którą dziś zastępują w muzyce Północno-Wschodniej Afryki i Bliskiego Wschodu podkłady dyskotekowe z keyboardów, co ma swój odrębny urok. Ale najbardziej zdumiewające są tu momenty, gdy swoje misterne, wirtuozerskie, pełne ozdobników motywy Mehanna prezentuje solo.

5. THE DWARFS OF EAST AGOUZA Rats Don’t Eat Synthesizers, Akuphone 2018, 6-7/10 Skoro mowa o Egipcie, to warto wspomnieć o wydanej przed kilkoma tygodniami nowej płycie międzynarodowego tria improwizatorów działającego właśnie tu, w Kairze, w składzie: Alan Bishop, Sam Shalabi, Maurice Louca. Grają muzykę psychodeliczną, nawiązującą do bluesa i noise’u, tutaj dzikszą i mniej uporządkowaną niż na recenzowanym przeze mnie (dość entuzjastycznie) albumie Bes. Tym razem tylko dwa bardzo długie utwory, z których w pierwszej kolejności rekomendowałbym ten drugi, Ringa Mask Koshari. Rzecz tętni wręcz w chaotycznym finale od inspiracji muzyką arabską. Ale pewnie nie dla wszystkich.

6. AMMAR 808 Maghreb United, Glitterbeat 2018, 7/10 Mocna, basowa muzyka z Tunezji – kolejna po niedawnym Ifriqiyya Electrique, także dość mroczna, ale bardziej taneczna, a właściwie zupełnie inna. Nagrana przez Sofyanna Ben Youssefa, tamtejszego didżeja i producenta, płyta ta zagęszcza w transowy, charakterystyczny dla północnej Afryki sposób partie instrumentów perkusyjnych, wykorzystuje głosy miejscowych wokalistów i klimat pieśni, a także brzmienia afrykańskich instrumentów – poza sygnalizowanym już w nazwie projektu automatem perkusyjnym Roland TR-808. Stworzona na pożywce futurologii i science fiction. Imponująca brzmieniowo, a przy tym oryginalna, co będzie można sprawdzić na festiwalu Inne Brzmienia w Lublinie 28 czerwca. Premiera płyty dopiero 15 czerwca, tu zatem z lekkim wyprzedzeniem dzięki uprzejmości polskiego dystrybutora (Gusstaff).

7. RÓŻNI WYKONAWCY African Scream Contest 2. Benin 1963-1980, Analog Africa 2018, 7/10 Uwielbiam to, w jaki sposób szef wytwórni Analog Africa, Samy Ben Redjeb, podchodzi do sprawy. Dociera do autorów wydawanych przez siebie oryginalnych nagrań, a na bazie ich wspomnień próbuje całość sprzedać jako opowieść. Taką opowieść, jakich brak w historiach zachodnich artystów. Ciekawa jest już choćby historia Lokonona Andre, wokalisty, który pomagał autora kompilacji skontaktować z mieszkającymi w różnych miejscach niewielkiego Beninu muzykami. A wykorzystywał przy tym wiedzę zdobytą na kursach w KGB. Cóż, powinienem napisać: Jak agentura KGB kształtuje dzisiejszą scenę niezależną. I może ktoś więcej dojechałby do końca wpisu, by zostać przekonanym przez muzykę Orchestre Poly-Rythmo de Cotonou (stali goście na płytach AA – tu w wersji dyskotekowo-syntezatorowej), albo pachnący przyjemną starzyzną hit Paulina Black Santiago. Dużo na tej płycie afrokaraibskich rytmów, bliskich poprzez krąg kulturowy Vodun, a do tego nieco romantycznej amatorszczyzny. Nie zalicza się do niej na pewno przebój Lokonona Andre i L’Orchestre Les Volcans, urzekający bujającą polirytmią. Poszczególni wykonawcy, często orkiestry z miastem w nazwie, to zarazem powtórka z benińskiej geografii. Przyszłość muzyki wydarzyła się dawno temu – głosi hasło Analog Africa. W siódmym kroku dzisiejszej wyliczanki jest to już – mam nadzieję – oczywiste.

Radiowy przegląd niezachu w czwartek w Nokturnie na antenie Dwójki o 23.05