Punk w 10 okropnych cytatach
Przeczytałem książkę Please kill me. Punkowa historia punka i w pewnym momencie z – naukową właściwie – fascynacją zacząłem zaznaczać zakładkami najbardziej obrzydliwe, grubiańskie i okrutne cytaty. Czerwonymi te odnoszące się do seksu, fioletowymi – do przemocy, żółtymi – do narkotyków, zielonymi wszystkie inne. Jak się domyślacie, żaden ze mnie punkowiec. Za bardzo to wszystko poukładane. Ale lubię sobie poczytać o problemach innych, szczególnie gdy mówią szczerze. A historia punka w tym wydaniu – opowiadana przez chyba 200 bohaterów tego ruchu, od czasów prepunka końca lat 60. – jest może trochę mitomańska, ale wyjątkowo mocna, obrazoburcza i co za tym idzie – ciekawa. Cała książka po lekturze wygląda mniej więcej tak:
Coś tam napisałem o tej księdze (ponad 600 stron) do papierowej „Polityki”, ale pomyślałem, że byłoby was dobrze przed czymś ostrzec – przynajmniej tych wszystkich, którzy do dzieła Legsa McNeila i Gillian McCain, dobrze przełożonego przez Andrzeja Wojtasika, jeszcze nie dotarli. Otóż nie powinni sięgać po tę książkę ci, którzy podchodzą z nabożną czcią do bohaterów punka czy rocka późnych lat 60. i boją się konfrontacji z najgorszym. Bo ta konfrontacja ich czeka. Młoda Patti Smith stojąca pod wejściem Max’s Kansas City, gdzie nie chcieli jej wpuścić, jest zahukaną małolatą. David Bowie próbujący się wkupić w łaski Iggy’ego Popa, żeby nauczyć się, czym jest prawdziwy rock’n’roll, jest cynicznym cwaniakiem. Sam Pop jest wprawdzie oczytanym, ale jednak dwulicowym ćpunem. Ale to jeszcze nic w porównaniu z Lou Reedem. Według tych wyznań – wulgarnym chamem. No i Jimem Morrisonem, który był ciągle pijany i naćpany, a fajny tylko na kwasie, w dodatku źle się starzał. Johnny Ramone to konserwatywno-liberalny prostak, Malcolm McLaren – powszechny obiekt drwin, a Nancy Spungen – lepiej w ogóle nie wiedzieć.
Moim ulubionym bohaterem Please kill me jest Danny Fields. Lubią go chyba również autorzy, bo dedykowali mu książkę. Może także dlatego, że cytują go bodaj najczęściej. Ten pracownik wytwórni Elektra wysłany „na ulicę”, żeby szukać nowych trendów pod koniec lat 60. jest bardziej szalony niż główny bohater serialu Vinyl. Sam ćpa i rozdaje na prawo i lewo narkotyki, do których ma dostęp dzięki ojcu – lekarzowi. I jest w pewnym sensie duchem tej punkowej historii. Gdy „kończy się” legenda Morrisona, szuka kogoś na jego miejsce i znajduje Iggy’ego Popa. Kontrakty z The Stooges i MC5 podpisuje jednego dnia podczas tej samej (sic!) rozmowy telefonicznej. Później, zwolniony z wytwórni, dalej śledzi życie swoich wybrańców w latach 70., przyjaźni się z nimi, puszcza The Ramones Lou Reedowi itd. To jego wspomnienia – trochę kronika towarzyska czasów – są rdzeniem opowieści. Ale zanim zdradzę wszystko, odeślę was jednak do książki poprzez obiecanych 10 cytatów. Z tych zaznaczonych zakładkami. Resztę zachowam na nudne czasy, bo dziś branża muzyczna jest jednak znacznie bardziej wstrzemięźliwa i higieniczna. Biorąc to pod uwagę, dalszy ciąg wpisu raczej [18+].
BILLY NAME (fotograf z Factory) o imprezowaniu z Lou Reedem: Czy ciągnęliśmy sobie druta? Raczej nie. Nie cierpię ciągnąć druta. To takie niewygodne. Nie znoszę, kiedy moja głowa jest tak bardzo zajęta – taka akcja jest zbyt bliska i zbyt klaustrofobiczna. Lou po prostu walił sobie konia, spuszczał się i zbierał się do wyjścia, a ja musiałem mu mówić: „Chwila, ja jeszcze nie skończyłem”. Lou siadał mi na twarzy, a ja się brandzlowałem. To było coś jak palenie szlugów z kukurydzianych włókien za stodołą – totalna dziecinada. Żadnej ekstazy czy romansu. Chodziło po prostu o to, żeby sobie ulżyć, bo kombinowanie z dziewczynami oznaczało angażowanie się i tym podobny szajs.
DANNY FIELDS: Zatrudnili za nieduże pieniądze kogoś, ko nosił dzwony, w biurze palił trawę i brał LSD – i to byłem ja. Naprawdę brałem LSD w biurze. Po prostu siadałem i lizałem. Łapy miałem całe pomarańczowe.
RONNIE CUTRONE (malarz ze świty Warhola) o Morrisonie: Naprawdę uwielbiałem Jima Morrisona, ale nie było żadnej uciechy, gdy się z nim wychodziło. (…) Jim szedł do knajpy, zalegał przy barze, zamawiał osiem screwdriverów, kładł na kontuarze sześć tuinali, wypijał dwa albo trzy screwdrivery, łykał dwa tuinale, potem musiał się odlać, ale nie chciał zostawiać pozostałych pięciu screwdriverów, więc wyciągał fiuta i lał tam, gdzie stał, czasem pojawiała się jakaś dziewczyna i robiła mu laskę, potem wypijał pozostałe pięć screwdriverów, łykał cztery następne tuinale, lał w gacie, a w końcu Eric Emerson i ja zabieraliśmy go do domu. Tak wyglądał typowy wieczór z Jimem. Na kwasie by naprawdę fajnym, zabawnym facetem. Ale przez większość czasu był po prostu pijaczkiem na prochach.
WAYNE KRAMER (MC5): Byliśmy seksistowskimi bydlakami. (…) Mieliśmy rewolucyjną retorykę, wszystko miało być nowe i inne, a tak naprawdę chodziło o to, że chłopaki chciały się pieprzyć, a dziewczynom nie wolno było się na to skarżyć. (…) Próbowaliśmy wolnej miłości, a to nie wychodziło, więc wróciliśmy do tradycyjnego sposobu: „Nie, kochanie, kiedy byłem w trasie, z nikim się nie pieprzyłem. A tak przy okazji, muszę skoczyć do wenerologa”. W naszej kapeli byłem wicemistrzem, złapałem trypra chyba z dziewięć razy. Dennis mnie pobił – on miał dwanaście.
RON ASHETON (The Stooges) o Nico: Zatrzymała się u nas na dłużej, jakieś trzy miesiące. Iggy nigdy nie mówił, czy jest w niej zakochany, czy nie. Ale pamiętam, że kiedy wyjechała, zszedł na dół, żeby się poradzić. Podszedł do mnie i powiedział: „Hm, myślę, że coś jest nie tak, może mi wyjaśnisz co?”. Wyciągnął fiuta, ścisnął go i pokazała się zielona ropa. Powiedziałem: „Stary, masz trypra”. Nico sprezentowała Iggy’emu pierwszego trypra.
LEEE CHILDERS (fotograf, menedżer): Moim zdaniem David Bowie był zafascynowany Iggym dlatego, że chciał wejść w rock’n’rollową rzeczywistość, w której żył Iggy. On sam nigdy w tej rzeczywistości nie żył, bo gdy Iggy robił w Detroit za wykolejeńca, Bowie był cienkim studenciną z południowego Londynu uczęszczającym do szkoły artystycznej. Wiedział, że rzeczywistość, w której urodził się Iggy, nigdy nie będzie jego udziałem. Wymyślił więc sobie, że ją kupi.
RON ASHETON o „strzelnicy” w Fun House: Ściany miały odcień brązowawy, ale najgorsze były te wytłumiające kasetony, całe schlapane krwią. Na podłodze i na ścianach pełno było krwawych zacieków, bo kiedy wyjmujesz sobie igłę z żyły po tym, jak już przywalisz działkę, do strzykawki dostaje się odrobina krwi, którą wyciskasz podczas czyszczenia sprzętu. (…) Psssik…. krew na suficie, krew na ścianach, po prostu drobne kropelki, jakbyś psikał zabawkowym pistoletem na wodę, celując gdzie popadnie.
MALCOLM McLAREN: Kiedy Nancy Spungen weszła do mojego sklepu, to było tak, jakby doktor Strangelove posłał nam jakąś straszliwą chorobę. Czemu padło na Anglię? Czemu padło właśnie na mój sklep? Pomyślałem: „Wysłali to coś specjalnie z jednego z tych upiornych, mrocznych, gnijących nowojorskich klubików! Chcą się zemścić, idę o zakład. Byłem gotów, kurwa, zdezynfekować sklep.
RICHARD HELL o swoim gitarzyście Bobie Quine’ie, który uważał, że „fendery są jak kije bejsbolowe”: Quine ma obsesję na punkcie swojej gitary – bardzo o nią dba. Starał się stać maksymalnie z tyłu sceny, żeby być poza zasięgiem ludzi, którzy na niego pluli. Ale i tak jeden gość zdołał go trafić. Kiedy Quine zobaczył, że na swoim instrumencie ma wielką i gęstą plamę flegmy, namierzył faceta, który to zrobił, i zdzielił go w łeb gitarą. Tak było. A po koncercie ten sam gość poszedł na backstage, żeby poprosić go o autograf.
JIM CARROLL (The Jim Carroll Band): Uwielbiam katolickie rytuały. Nienawidzę tej całej jebanej polityki, papieża i całego tego gówna, ale katolickie rytuały to magia. Na litość boską, msza jest magicznym rytuałem, dokonuje się na niej przeistoczenie. No a droga krzyżowa? Rozumiesz: korona cierniowa, biczowanie… To przecież punk rock.
Ten ostatni fragment dedykuję wszystkim, którzy przeczytali ten wpis, szukając nerwowo jakiegoś powodu, dla którego właśnie teraz o tym wszystkim piszę. Carroll ma rację – droga krzyżowa jest tu na co drugiej stronie. Tyle że całe to punkowe towarzystwo bardzo specyficznie zrozumiało jej sens. Najbardziej jednak dziwi – w kontekście całej tej historii – że tak wielu ją przetrwało.
Wszystkie cytaty za książką Please kill me. Punkowa historia punka Legsa McNeila i Gillian McCain (Wydawnictwo Czarne 2018) w przekładzie Andrzeja Wojtasika. Zważywszy na to, że cała ta książka zbudowana jest właściwie z podobnych cytatów, z pełnym przekonaniem po więcej odsyłam do środka.
Komentarze
Sam się zabić nie potrafi? Szkoda…
O cholera, a dziś w riderach dominuje wegetariańskie żarcie, woda mineralna, marchewki i ewentualnie piwo. Nic dziwnego, że prawdziwy rock’n’roll zdycha.
A propos Quine’a: to był absolutnie genialny gitarzysta, nagrywał nie tylko z R. Hellem ale też z Lou Reedem (świetna płyta „Blue Mask”), Material (grupa Billa Laswella) i Johnem Zornem. Bardzo niedoceniana postać. Co ciekawe z wyglądu w ogóle nie był punkowy: łysina, broda i sportowe marynarki. Niestety skończył raczej tragicznie: samobójczy złoty strzał po śmierci żony.
ArturMrozowski
Rock and roll to z punktu widzenia obecnych nastolatków prehistoria z lat 1950-tych (młody Presley etc.). To se ne vrati!