Ręce pachnące Brutalem
Jazz w wydaniu Fire! tym się różni od jazzu w powszechnej recepcji, czym kawa w przepisie Tytusa de Zoo (czarna, mocna, ostra i aromatyczna) różniła się od zwykłej. Tak jak tam praktycznie kawy nie było, tylko węgiel, spirytus, papryka i dezodorant „Brutal”, tak i tu nie został już praktycznie ślad jazzu. W otwierającym album utworze tytułowym mamy wejście saksofonu jak w jazzrockowym Soft Machine, ale sekcja pracuje twardo jak w rockowym lub nawet metalowym zespole. Ostatnie ślady swingu, jeśli są w ogóle, to zostały we wtykanych tu i ówdzie przeciąganych pauzach, Mats Gustafsson – dominujący na tym albumie – zarzyna instrument w kilku prawdziwie frenetycznych solówkach, z których ta w Washing Your Heart in Filth wydaje się wyróżniać. Ale dezodorant „Brutal”, pieprz i jodyna to i owszem, nawet w dużych ilościach.
Druga refleksja jest taka, że prawie każda muzyka zagrana odpowiednio wolno zabrzmi w końcu jak Earth – na tym etapie oba składy spokojnie mogą ze sobą jamować (zasadniczo to już tę bliskość opisywałem w jednej z poprzednich recenzji). A że nie ma gitary? Po co gitara, skoro dźwięk elektrycznego basu Johana Berthlinga przetworzony przez efekty brzmi bardziej piorunująco niż wiosło z pięcioma humbuckerami przykręconymi jeden na drugim? Im dłużej słucham Skandynawów rozwalających od środka jazzowe konwencje, tym bardziej skłaniam się ku spiskowej teorii, że zmówili się po cichu, by zniszczyć całe mocne przecież na Północy lobby gitarowe, grając rocka na perkusję, bas i saksofon.
I jeszcze tylko trzecia sprawa, bo rozpisywanie się na tysiące znaków o pierwotnej sile tej krótkiej i zwartej 36-minutowej płyty byłoby jakimś absurdem. Otóż każdy album Fire! jest trochę inny, choć wydaje się taki sam. I to jest zasadniczo zaleta. Ten jednak wydaje się dość mało, hm, finezyjny. Jakkolwiek głupio to może zabrzmieć w stosunku do dzieła, które właśnie opisało się niczym przejazd kolumny czołgów. Bo jeśli co roku ta sama grupa artystów funduje nam kolejną taką defiladę – albo i dwie, wliczając w to potężniejszą Fire! Orchestra – pojawia się pytanie o urozmaicenie, o jakąś lekką jazdę. Po sukcesie swojej mieszanki w XVI księdze Tytus żałował, że nie dodał jeszcze dynamitu. Fire! już dawno na to wpadli, nie biorąc pod uwagę tego, że tak brutalnie przyrządzona kawa, owszem, będzie jeszcze mocniejsza i uderzająca, tylko za moment nie będzie już jej komu pić.
FIRE! The Hands, Rune Grammofon 2018, 7/10
Komentarze
The Polar Music Prize 2018 (Sweden)
Congratulation:
METALLICA
&
AFGHANISTAN NATIONAL INSTITUTE OF MUSIC
Both of the laureates are fighting fire with Music
Music has no boundaries: it touches, influences and changes the world
https://www.youtube.com/watch?v=3Yfzg7T1k-Y
“I was in a Dutch karaoke bar trying to sing a song in Korean…”
(Laurie Anderson)
________________
LAURIE ANDERSON & KRONOS QUARTET
„Landfall” (Nonesuch/Warner)
Ten album nalezy sluchac z wielka uwaga, bowiem moze sie wydawac, ze Laurie Anderson powtarza tylko te same chwyty znane z od dziesiecioleci (ur.1947).
W tym samym czasie co album „Landfall” wychodzi ksiazka „All the Things I Lost in the Flood” (Skira Rizzoli) – dosc obszerny wolumen, w ktorym Andersen zamieszcza eseje na temat wlasnej tworczosci multimedialnej a takze zamieszcza material ze swojej dotychczasowej kariery.
Obecny album „Landfall” powstal na skutek wydarzen po orkanie Sandy w pazdzierniku 2012 r, na wschodnim wybrzezu USA, ktory niczym bibljiny Lewiatan wynurzyl sie z glebin morskich.
Jest to elektroakustczny cykl piesni (bez piesni) o orkanie Sandy we wspolpracy kwartetem Kronos Quartet – Anderson pierwsze wspolne nagranie z tym kwartetem smyczkowym.
Zadnej wokalistyki a tylko kwartet smyczkowy, ktory ja zastepuje. I tak w „The Wind
Lifted the Boats and Left Them on the Highway” typowa dla Kronos kompozycja – alternatywna technika gry wraz z elektroniczna kombinacja. (Troche przypomina to Georga Crumbsa „Black Angels”)
Laurie Anderson posluguje sie wydarzeniami zwiazanymi z orkanem Sandy bardzo chronologicznie – od prognozy pogody z CNN (predicts a minster storm) az po apogeum katastrofy (our street is black river) i jej wyniku (Everything is floating).
W spoken word jest i o wodzie, ktora podnosi blyskawicznie poziom, wymarle zwierzeta a takze zniszczone computer software z karaoke baru.
Laurie Anderson opowiada takze o tych wszystkich przedmiotach, ktore zbierala:keyborads, ksiazki, rozne stare rekwizyty a wszystko to plywalo w wodzie jak
smiecie w jej zalanej woda piwnicy na dolnym Manhattanie: „And I thought: how
beautiful. How magc. And how cathastrophic”. Typowe dla Laurie Anderson poczucia homoru i niesamowitemu opanowaniu.
Osiem lat od poprzedniego albumu „Homeland”, jednak wiecej nawiazuje do melancholi z 2001 r na „Life on a String”.
Anderson to nie tylko hipnotyczna narratorka – Storryteller z duzego „S” to niesamowita artystka, ktora jak nikt inny potrafi „spoken word” polaczyc z muzyka i w rezultacie powstaje bardzo filmowa ilustracja w wyniku wykorzystania programu „Erst”, ktory jest bardzo pomocny muzykom w integracji elementow tekstu – zarowno muzycznie jak wizualnie.
Laurie Anderson ze „spiewajacymi” smyczkami Kronos Quartet to wspaniala wspolpraca gignatow muzycznej awangardy. Jednakze mam takie wrazenie w odbiorze, ze zamiast glosnikow i nosnika CD to wolalbym byc swiadkiem koncertu live
na scenie.
*Laurie Anderson & Kronos Quartet – The Water Rises / Our Street Is a Black River
https://www.youtube.com/watch?v=MlVXBxAuDGw
PS dawniej chyba bylo lepiej? Tape-bow violin, „audio drag” (slyszalem tez u The Knife), Fenway Bergamot…..
PS” Laurie Anderson byla u nas na festiwalu filmowym (2.02.2018) podczas ktorego prezentowala swoj VR projekt Chalkroom, dzielo wspolne z Hsin-Chien Huwangoem, Tajwanczykiem (nagrrodzeni na festiwalu w Wenecji 2017), ponadto byl pokazywany jej filmowy dramat „Heart of dog” (2015)
PAUL McCARTNEY,
‘One of the Greatest Songwriters of All Time,’ Wins Prestigious Israeli Award
Famed singer-songwriter and former Beatle Paul McCartney was announced as one of this year’s nine recipients of Israel’s prestigious Wolf Prize.
In announcing the winners, Israeli President Reuven Rivlin said, “Together with the prize committee, I and many Israelis share the eternal love for the works of Sir Paul McCartney and the Beatles.”
Świeżo po koncercie, muszę przyznać z rozczarowaniem, że było nudnawo.
Fire! Orchestra ma przynajmniej kilka zapamiętywalnych motywów melodycznych a po Fire! niewiele zostaje w głowie. Linie basu są bardziej monotonne niż trippy, Mats wydaje w kółko odgłosy zażynanego słonia, na początku to fajne, ale już w okolicach 3go kawałka zaczyna nużyć, dla urozmaicenia dodaje czasem piski i trzaski elektroniczne, które niestety zbyt wiele nie zmieniają. Najlepiej wypada perkusista, który najwięcej kombinuje rytmicznie i brzmieniowo używając różnych dodatkowych perkusjonaliów poza tradycyjnymi pałkami i szczotkami.
Całościowo jednak rozczarowanie…