Płyty wagi ciężkiej

Dziś płyty o charakterze po części stolarskim. Nietypowy zestaw wydawnictw specjalnych, które ukazały się w ostatnich tygodniach: płyty w drewnie, samoróbkowe opakowania ze sklejki i wreszcie kolejny box poświęcony wielkiemu bohaterowi polskiej XX-wiecznej awangardy. Ważne muzycznie tytuły, którymi jednak warto się zainteresować już choćby ze względu na wygląd zewnętrzny – element naszej specyfiki lokalnej. Ułożone według wielkości pudełek – od największego do najmniejszego.

BOGUSŁAW SCHAEFFER Monodram, NCK/Requiem 2018, 8-9/10
Na początek kolejne wydawnictwo Requiem Records o wartości porównywalnej moim zdaniem z opublikowanymi kilka lat temu Miniaturami Eugeniusza Rudnika, które – jeśli zostawić na marginesie dyskusyjną kwestię remiksów – doskonale potwierdzają swoją wartość. W piątek byłem gościem teatru Klancyk!, który w Klubie Komediowym zaprosił mnie do zaproponowania inspiracji muzycznych w cyklu 7 łatwych utworów. Świt majowy Rudnika zabrzmiał świetnie, jak gdyby został napisany dla improwizującego teatru. Bogusława Schaeffera w końcu nawet nie ośmieliłem się zabrać, bo tam, gdzie Rudnik może być ilustracją i inspirować do dalszych interpretacji, Schaeffer proponuje skończone dzieło: tytułowy Monodram z 1968 r. – 50-lecie! – to opera radiowa łącząca w sobie literaturę (m.in. teksty XX-wiecznych greckich poetów), teatr (pierwowzorem była Sonata księżycowa Jóżefa Szajny zrealizowana z muzyką Schaeffera i udziałem występującej tu aktorki Ireny Jun) i muzykę. Słowem: jest to tak interdyscyplinarne jak cała twórczość autora.

W warstwie teatralnej Jun w perfekcyjny, pełen różnorodnych akcentów emocjonalnych sposób prezentuje swoisty monolog wewnętrzny w ośmiu scenach. Warstwa dźwiękowa jest podobnie urozmaicona i nienużąca, jako kolaż partii Kwartetu Smyczkowego Teatru Wielkiego, a także fortepianu preparowanego, na którym gra sam kompozytor, nagranego wcześniej materiału i obiektów dźwiękowych. Realizacją dźwiękową w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia zajął się Bohdan Mazurek, mój ulubiony twórca związany z SEPR. Tę realizację słychać tu i widać – poprzez szereg uwag pozostawionych przez kompozytora na reprincie oryginalnej partytury-mapy. Po mistrzowsku, z finezją i lekkością uzupełnia fragmenty tekstów o odcień emocjonalny, barwę, dodaje głębi. To z kolei łatwiej docenić po przesłuchaniu umieszczonego na drugiej płycie utworu Monodram-Prolog, choć i ten pełnić może ciekawą rolę jako krótsza i zmieniona realizacyjnie forma ponadgodzinnego oryginału. Całość (2CD w efektownym boksie) uzupełniają teatralne kompozycje Schaeffera: Szkarłatny proch oraz Troilus i Kresyda. Obszerny esej o Monodramie i jego głównych bohaterach napisał w dołączonej do zestawu książeczce (uwaga, by nie podrzeć przy jej wyjmowaniu pudełka, misternie zaprojektowanego przez Łukasza Pawlaka) Bolesław Błaszczyk.

Zwróciłbym też uwagę na mastering Marcina Bocińskiego – nie znam pierwotnej wersji z archiwów radiowych, ale ta brzmi świetnie, niosąc stare rzemiosło przestrzennej realizacji, ale bez ubytków wskazujących na wiek. A dzięki temu łatwiej po tym uwierzyć w to, że takie formy słuchowiskowe od zawsze były naszą dyscypliną narodową.

Tutaj zapowiedź wydawnictwa.

MAŁE INSTRUMENTY/SAMORÓBKA Gruppo di construzione, Fundacja Pozytywka 2018, 7/10
Imponująco – jak większość albumów Małych Instrumentów – wygląda kontynuacja projektu Samoróbka, czyli muzyki na nowe instrumenty własnej konstrukcji. W tym wypadku są to utwory skomponowane przez różnych autorów związanych z MI i prezentacja instrumentów powstałych w ramach samoróbkowych warsztatów. Sądząc z dość obszernej dokumentacji, mamy tu zarówno bardzo proste pomysły takie jak triangle bells, jak i udoskonalenia dobrze znanych instrumentów (plectrobot uzupełniający gitarę akustyczną, accordent), a nawet obiekty robiące wrażenie rzeźb dźwiękowych (przypominające już wynalazki Bernarda Bascheta stahlcello). Największe wrażenie zrobiły na mnie utwór Plectrophony (łatwo go skojarzyć z plectrobotem) oraz pełen tajemnicy, smyczkowy (?) Large Signals lidera zespołu, Pawła Romańczuka. Mechamusic for 4 Rotary Constructions wydaje się tym fragmentem, który z kolei najlepiej łączy w jednym utworze brzmienia wielu urządzeń. Siłą rzeczy jednak to skupienie na barwach i nowych konstrukcjach, zdejmuje nieco akcent z samej muzyki – całość pewnie nie jest w związku z tym najbardziej równym, a nawet – ogólniej – najbardziej atrakcyjnym tytułem wrocławskiego składu, niedawno obchodzącego 10-lecie działania. Choć na pewno bardzo ciekawym.

W środku sporych rozmiarów książeczki świetne zdjęcia obiektów, a w zestawie jeszcze siedmiocalowy biały winyl i sklejkowa okładka, która sama w sobie jest małym instrumentem. Przydałyby się jeszcze dokładne informacje, które instrumenty słychać w poszczególnych nagraniach – choć może dodatkowy sens ma tutaj odgadywanie tego na podstawie samych dźwięków. Co pewnie dobrze wpływa na wyobraźnię muzyczną.

M8N ULSSS, Sadki 2018, 7/10
Co to jest, to ja nie wiem. Trochę pamiętnik muzyczny – dokumentacja spotkań Mirona Grzegorkiewicza z różnymi ciekawymi muzykami (m.in. Barbara Kinga Majewska, Karolina Rec, Jacek Mazurkiewicz, Kamil Pater, Irek Wojtczak itd.) w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Ale trochę jak jakaś wielka narracja – na co naprowadza cytowana tu filozoficzna myśl ubrana w podróżniczy przykład przez niemieckiego filozofa Ernsta Blocha. Jeśli tę narrację odnosić do płyty – zawierającej muzykę o dość ilustracyjnym charakterze – to zrozumiemy, że jeśli ULSSS jest rzeczywiście czymś nowym i wykracza poza nasz punkt widzenia, z pewnością zostanie przeoczona. Wydany w samoróbkowej, drewnianej oprawie album Grzegorkiewicza wygląda na materiał, który łatwo przeoczyć, by potem do niego wracać jako kultowej płyty – zawiera muzykę dość abstrakcyjną, tylko momentami ubieraną w piosenkowe ramy. Muszę przyznać, że gitarzystę Daktari i członka JAAA! najlepiej wspominam z udziału w rewelacyjnym amerykańskim tryptyku wydanym w serii Populista – i tu ucieszyła mnie obecność występującego na tamtych albumach Pete’a Simonellego. Trochę z tamtego charakteru też da się wychwycić, tyle że tym razem mamy do czynienia z impresyjną, dziwną muzyką elektroniczną, która rozwija się w nieszablonowy, nieco surrealistyczny sposób. I wystarcza na bardzo długo. Ciekawe, że w warstwie brzmieniowej – mimo rozwichrzonej, mało zdyscyplinowanej formy – pojawia się tu parokrotnie ton romantyki lat 80., z cieniem Depeche Mode we wklejonym powyżej Digging. Ale żeby tak przypomnieć pierwsze słowa niniejszej notki – to nie jest album możliwy do zdefiniowania w kilku zdaniach.

Ręcznie wykonane wydawnictwo w drewnianym pudełku z jedną z ośmiu wersji okładki dostępne było tylko w nakładzie limitowanym. Czas przeszły w tym zdaniu nie pojawił się przypadkowo. Ciągle do kupienia cyfrowa wersja albumu. Więc może warto zdążyć przed kultem?