Playlista, która leczy zęby (nr 17)

Znacie pewnie głośną opowieść o uśmierzaniu bólu zęba modlitwą, które udaje się przed wejściem na antenę w TVP? Uznaję tę historię za przykład splotu psychologii i religijności, bardzo ludowego w duchu. Zęby w Polsce to sfera specyficzna, pewnie już badacze prasłowian mieliby na ten temat coś do powiedzenia. W mojej rodzinie – o mocno ludowych korzeniach – sny o zębach wywoływały lęk jako zła wróżba, co sugerowało jakiś mistyczny wymiar, choć w wypadku bólu jednak korzystaliśmy z dentysty. W muzyce też ma to szeroki wydźwięk – od uprawianego w dzieciństwie grania na zębach, przez psychodeliczną formację Spooky Tooth, postać Doktora Zęba z nieodżałowanego Muppet Show, formacyjny singiel Kanyego Westa (Through the Wire), po historyczne, benefisowe Zęby Biedoty Wojtka Kucharczyka. Dlatego dziś trochę niesamowitości, trochę uduchowienia, a nawet co nieco religii i dużo Afryki. O ile czasem dźwięk doprowadzić może – w co wierzę – do bólu zębów, część z tych utworów raczej go leczy.

DIRTMUSIC Bi De Sen Söyle 7’57” z albumu:
DIRTMUSIC Bu Bir Ruya, Glitterbeat 2018, 7/10 Kibicuję od lat efemerycznej grupie Hugo Race’a i Chrisa Eckmana, którzy swoją stylistykę – trochę nowofalową, a trochę world music – wzbogacili tym razem o wątki psychodeliczne i tureckie, pracując tu z Muratem Ertelem z formacji Baba Zula w jego studiu w Stambule. Wcześniej był Chris Brockaw z Codeine, byli goście afrykańscy, dużo się więc zmieniło. Tym bardziej, że grający na elektrycznym sazie Ertel to muzyk bardzo charakterystyczny. W Dirtmusic udaje się go jednak trochę powściągnąć, zachować mroczną atmosferę, kreowaną przez niskie wokale – które kupuję jako odprysk sposobu melodeklamowania bliski Cohenowi, ale też wiem, że nie wszystkim się podoba. Z przerwą na utwór śpiewany przez znaną z katalogu Glitterbeatu Turczynkę Gaye Su Akyol. Wolę Race’a – szczególnie w dwóch utworach, załączonym powyżej Bi De Sen Söyle oraz opartym na beacie automatu Bu Bir Buya. Grupa Dirtmusic potrafi idealnie wykorzystać wymyśloną konwencję, byle tylko – jak dowodzi nagrany z kolei z Brenną MacCrimmon Safety in Numbers – nie pozostawali w niej przesadnie długo. Bu Bir Ruya wydaje mi się słabsze niż Troubles, ale bardziej udane niż BKO.

URBANSKI Obca ziemia 5’12” z albumu:
MUZYKA FILMOWA (Wojtek Urbański i in.) Ultraviolet, U Know Me/AXN/Sony 2018, 6-7/10 Jeśli wierzyć dobrze zorientowanym kolegom, kryminalny serial Ultraviolet nie udał nam się jakoś przesadnie, ale muzycznie twórcy wybrali ciekawy kierunek, powierzając pieczę nad całością Wojtkowi Urbańskiemu (Rysy), który z kolei przyciągnął tu całą plejadę twórców młodego pokolenia z okolic klubowej elektroniki. Część ilustracyjna jest niezła (w wersji cyfrowej osobno znajdziemy ją również tutaj) w porywach do świetnej (wklejony przykład), ale prawdziwe wydarzenie to obecność dwóch piosenek takiego kalibru jak tytułowy Ultraviolet (Urbanski z Justyną Święs) i znanego wcześniej rewelacyjnego With U spółki Duit feat. Pasts. Do tego jeszcze remiks Niemocy nagrania We Draw A i mamy całkiem dużo powodów do zakupu. Gorzej ze słuchaniem, bo teraz trzeba sobie to wszystko odpowiednio poprogramować – koncepcja płyty zakłada, by muzykę co i rusz przeplatały strzępki niepotrzebnych, a nawet denerwujących dialogów z serialu.

MARIA M. NUNDWE Lekani Kusuzgika (Leave Your Sorrow) 5’23” z albumu:
MARIA M. NUNDWE Lekani Kusuzgika, 1000Hz Records 2018, 7/10 Pod nieobecność afrykańskich wątków u Dirtmusic warto ich poszukać gdzie indziej. Stowarzyszenie i wytwórnia płytowa 1000Hz opublikowało właśnie dwie nowe premiery (z suplementem w postaci mixtape’u Owls Are Not, którego warto poszukać, o poprzednich pisałem tutaj). I tym razem są to wykonawcy o większym jeszcze potencjale. O Marii M. Nundwe wydawcy piszą wprost, że to największa muzyczna gwiazda odizolowanego od reszty kraju północnego regionu Malawi. Dalej czytamy jeszcze, że piosenki dostaje we śnie od Ducha Świętego. Taka duchowość to – trzeba przyznać – coś, co zdecydowanie łączy, a nie dzieli. Nundwe tworzy natchniony afro-pop, który kojarzyć się może z dużo lepiej znaną w zachodnim świecie muzyką z RPA, nierzadko przynosi całkiem rozbudowane aranże, tyle że oparty jest na tańszych brzmieniach i bardziej kartonowych beatach. Piosenki trochę może i tracą za sprawą tej produkcji, ale zachowują dzięki temu lekkość i wdzięk, śpiewane są z równą lekkością, choć zarazem z zaangażowaniem, i nie tracą tanecznego, pogodnego charakteru, który często kontrastuje z tematyką utworów – ale o tej znów lepiej opowiedzą na swojej stronie polscy wydawcy. Urwirwi dotyczy w każdym razie bólu życia – choć nie zębów – a Yesu Wangamanya w rytmie reggae to po prostu hymn ku chwale Chrystusa. Mam też nadzieję, że przy jakiejś okazji któregoś ze swoich podopiecznych sprowadzą do Polski. Nundwe (pilnuję się po raz kolejny, żeby nie napisać „Nudnawe” – nudna ta muzyka z pewnością nie jest) byłaby pewnie dobrym wyborem.

BLACKFACE FAMILY feat. APPLE WYN Ghetto Gyals 2’57” z albumu:
BLACKFACE FAMILY African Drums/Ng’oma za Chifirika, 1000Hz Records 2018, 7-8/10 Druga z pozycji wydanych przez 1000Hz i dowód na to, że w Malawi potrafią w Auto-tune’a nie gorzej niż w USA, choć mają – jak pisze wydawca – jeden stary mikrofon, głośniki hi-fi do wieży stereofonicznej, stacjonarny komputer z przestarzałymi wersjami programów i pół-sprawny mikser. Płyta Blackface Family to już rzecz robiona zdecydowanie dla młodszych i z nowszym know-how. Ten styl, łączący przede wszystkim dużo elementów dancehallu z odrobiną afro-popu i stylizacji tradycyjnych, włącznie z przestrajaniem się na skale orientalne. W pierwszym kontakcie banalne, w drugim wciągające i konkurencyjne wobec amerykańskiego popu, przy czym momentami frenetycznie zapamiętane, wręcz natarczywe, ale dzięki tej taniej konwencji i łamanej angielszczyźnie wokalistów jednak nie tak banalne. W trzecim – konkurencyjne nawet wobec ostatnich wynalazków z Ugandy. W utworze Ghetto Gyals – bezbłędne i obowiązkowe dla miłośników tanecznej muzyki na jamajskich podzespołach. Bolą nogi, zęby całe. Zresztą w Afryce muzyką da się zapewne wyleczyć i jedno, i drugie. Gdybym prowadził klub, sprowadzałbym na imprezę do Polski – numer telefonu jest na okładce płyty!
Oba albumy 1000Hz wydane zostały na CD z nowym masteringiem Piotra Cichockiego, a okładki zaprojektowały Thuy Doung (Blackface Family) i Karolina Brzuzan (Maria M. Nundwe).

BONCANA MAIGA Koyma Hondo 4’00” z epki:
BONCANA MAIGA Koyma Hondo, Hot Casa 2018, 7-8/10 A gdyby jakimś cudem zęby jeszcze pobolewały, warto zaaplikować sobie odrobinę znakomitej energii z małej płyty artysty, który urodził się w Mali, a wielką karierę w złotej erze afrykańskiego popu zrobił w Wybrzeżu Kości Słoniowej. Boncana Maiga (zęby niczego sobie) te utwory nagrał jednak na przełomie lat 70. i 80. podczas sesji w Nowym Jorku. Stąd nienaganne brzmienie, zachodni sznyt, nowoczesne funkowe pląsy basu w Zourou, a przede wszystkim leciutkie echo disco w utworze tytułowym, który klimatem przypomina mi koktajlowe I Want You Leona Ware’a (pamiętacie soundtrack Broken Flowers?). Osobna sprawa to kapitalna nuta afrokaraibska w Petroci – utworze napisanej dla zachodnioafrykańskiej kompanii naftowej. To już mocno śmierdząca sprawa od strony intencji, biorąc jeszcze pod uwagę stopień wyzysku kapitalistów w tej części świata – ale przyjmijmy, że skoro wyszedł z tego tak zgrabny utwór z ładną linią sekcji dętej, to nie ma sensu szukać dziury w całym po tylu latach. Należy więc liczyć na to, że i w naszych stronach w pewnym momencie propagandowy przekaz telewizyjnych pasków stanie się przedmiotem żartów, tymczasem z taką szczerością opowiadana anegdota o bólu zęba będzie robić wrażenie do Sądu Ostatecznego i jeden dzień dłużej.

PENDANT IBX-BZC 10’19” z albumu:
PENDANT Make Me Know You Sweet, West Mineral Ltd. 2018, 7-8/10 Już zupełnie na koniec biologiczny, pełen powściąganej dynamiki ambient z płyty, która budzi się bardzo stopniowo, wciągając coraz mocniej. Tak jest w IBX-BZC (wszystkie tytuły brzmią jak kody z Bandcampa), pierwszym z kilku znakomitych nagrań, bo album rozwija się, tak jak mi zresztą polecali czytelnicy (tu podziękowania – kto ma wiedzieć, ten wie), bardzo stopniowo. Pendant to kolejny pseudonim Briana Leedsa, producenta z Kansas, który muzykę o nieco bardziej „beatowym” charakterze tworzył pod szyldem Huerco S. Jego eksperymenty z ambientem nie są nowe, ale robią wrażenie dojrzałych i przemyślanych. Jeśli ktoś lubi uduchowienie Basinskiego, tutaj też znajdzie reklamowane nawet wcześniej spojrzenie w głąb amerykańskiej duszy, tylko jednak w mniej statycznym wymiarze. Praca nad kolejnymi warstwami wsysającego jak wir świata Make Me Know You Sweet to w porównaniu z większością ambientowych płyt kawał aranżacyjnej roboty. No i efekt, który bywa niepokojący, zasadniczo przeczy sformułowanej przez Briana Eno idei ambientu. Łatwiej to więc wpisać w tradycję muzyki elektronicznej o charakterze bardziej ekspresyjnym i psychodelicznym, czyli tę z okolic Coil. Więc albo niepokojąca mistyka (jak z tych snów o zębach!), albo jednak znaczna część tej ciepłej i gęstej płyty podziała niczym okład na centralny system nerwowy – gdyby jednak bolało.
Słowem: warto to sobie kupić, choć nie zapominajmy o inwestycji w profilaktykę – szczotka, pasta, kubek, ciepła woda.