6 – 6 – 6
To nie jest kolejny wpis poświęcony wykonawcom z wytwórni Trzy Szóstki, bo było ostatnio co nieco. I nie o tym, jak diabelnie żałuję, że nie słuchałem w życiu więcej The Fall, bo w sumie z czego tu się tłumaczyć? Nie było komu wprowadzić polskiej publiczności do świata zmarłego właśnie Marka E. Smitha w tym stopniu, w jakim wprowadzano nas do świata 4AD czy Marka Knopflera. Ani o problemach Behemotha ze znieważającym uczucia patriotyczne plakatem, bo poradzą sobie na pewno – właśnie zauważyłem, że dostali zaproszenie na pożegnalną trasę Slayera. Ani wreszcie o pożegnaniu owego Slayera ze sceną, ani o pożegnaniu Eltona Johna. To będzie krótki i zwięzły przedweekendowy wpis z trzema szóstkami, czyli płytami w dużej części przyjemnymi, ale do sprawdzenia na własną odpowiedzialność.
Pierwsza szóstka dla Calexico. Bo zespoły z nurtu Americana wygrywały przez lata, odmawiając gry w dużą rockową grę o pieniądze i sławę. Calexico też to dotyczyło, ale pod ładnymi fragmentami słychać te ambicje na nowym albumie. Słychać je – jak już pisałem gdzieś na Facebooku – w pierwszym muzycznym zdaniu, czyli w pierwszych sekundach pierwszego nagrania: End of the World with You zaczyna się mianowicie jak With Or Without You U2. Później do stylu tej formacji nawiązuje Eyes Wide Awake, Antoher Space brzmi jak Springsteen eksperymentujący z elektroniką, a Bridge to Nowhere prowadzi nas w stronę (to się akurat pojawia u Calexico nie po raz pierwszy) gitarowego świata Radiohead czy Muse. Flores y Tamales to otwarte nawiązanie do stylu Los Lobos – ale i tak dużo lepsze niż nieznośna cyfrowa cumbia/polka Under the Wheels. Wszystkie te utwory są jednak pisane wielkimi ambicjami – jeśli nie podbicia rynku, to przynajmniej opowiedzenia czegoś bardzo ważnego o współczesnej Ameryce. Bo ta ambicja może płynąć albo z chęci zajęcia stanowiska w ważnej sprawie, albo potrzeby zysku. I tylko pod nogami tych dużych tematów – którym hitowości nie odbieram – plączą się folkowe drobiazgi, prawie jak skity na raperskiej płycie: śliczny Unconditional Waltz (ten do polubienia bezwarunkowo) czy The Town & Miss Lorraine. Żal trochę tego mniejszego Calexico.
CALEXICO The Thread That Keeps Us, Anti- 2018, 6/10
Druga szóstka dla Django Django, którzy mogliby się zająć po prostu graniem new romantic. Naprawdę nieźle im to wychodzi w najlepszych momentach nowej płyty, takich jak tytułowy Marble Skies czy Real Gone. Czują temat, nie rozbijając noworomantycznej lekkości dociążoną w niskich tonach i podkręconą kompresją współczesną produkcją. Poprzednio pisałem o tym zespole jako potencjalnej ofierze klątwy w rodzaju tej, która ciążyła nad The Beta Band – czyli jako o dostarczycielach przebojowego materiału, którym nie uda się przebić poza sferę zainteresowanej krytyki. Pod tym względem niewiele się zmieniło: pomysły i melodie dalej są, choć nie można już powiedzieć, by płyta Marble Skies była poukładana w równym stopniu co poprzednie. Tym razem już tylko wycinałbym single.
DJANGO DJANGO Marble Skies, Because 2018, 6/10
Trzecia szóstka dla Half Japanese. Taka wzmianka w randze symbolu, bo jest to zespół z tej samej co The Fall generacji, choć jeszcze mniej rozpoznawalny w Polsce. Ba, reprezentujący momentami nawet podobne podejście – z nie tak wcale odległym i też zmieniającym wielokrotnie skład liderem (Jad Fair). Może bliżej Pere Ubu niż The Fall, ale za to z porównywalnym pod względem rozmiarów dorobkiem. Wprawdzie mieli dłuższą przerwę, ale od kilku lat wydają płyty z dużą regularnością. Tworzą muzykę pełną artystycznego niepokoju i poczucia humoru, którego i Smithowi nie brakowało. To przy tym drugi, a może nawet trzeci plan sceny muzycznej, który jednak co rusz pisze i nagrywa utwory bliżej pierwszego planu – na Why No? udowadniają to szczególnie dwie kompozycje: wykończony słodką partią dzwonków melodyjny Amazing (dla tego jednego warto) i garażowy The Face. W sumie najbliżej siódemki ze wszystkich dzisiejszych szóstek. I kolejny przyczynek do dyskusji o tym, po co słuchać nowych rockowych zespołów, skoro tyle jest starych, które trzymają poziom – i czy może za parę lat nie będziemy dorobku Half Japanese odkurzać w tempie ekspresowym i z większym niż dotąd zachwytem tylko dlatego, że przejdą do archiwum. A zresztą: dlaczego nie? Byle tylko okazja nie była z gatunku tych ponurych.
HALF JAPANESE Why Not?, Fire 2018, 6/10
Komentarze
RIP
Wokalista The Fall
MARK E SMITH
zmarl w wielu 60 lat i wraz z nim prawdopodobnie grupa zakonczy swoj zywot.Ilez zmian bylo w tej grupie, chyba srednio po dwie rocznie i jedynie zmarly Mark E Smith pozostal w niej od poczatku w r 1979. 30, albumow, chyba tyle tez live nagranych.
The Fall zmienil sie podczas tylu lat istnienia ale Mark E Smith byl bardzo dokladny, by wyjasniac, ze te zmiany moze nieco chaotyczne byly dosc swiadome. Sam byl notorycznie kaprysnym i chyba stad to powyzsze, niemniej jednak byl gwarantem ciaglosci grupy a czeste zmiany muzykow nie mialy wiekszego wplywu.
Wystapil w Sztokholmie w 2012 r i wykonal extranumer na backstage, podczas gdy muzycy byli na scenie.
Jego wyjatkowe ostre wystapienia w mediach sprawialy wielka popularnosc na scenie
alternatywnej w Anglii. Wywiady, dosc rzadko,, w ktorych bawil publike a czeste kpiny z prowadzacymi z nim rozmowy przydawaly mu swoistego uroku. Jest wiele matarialu nagranego z The Fall jak chcoaizby klasyka postpunkowa „How I Wrote ´Elastic man´”
czy tez „I am Damo Suzuki”, czyli przyklady na eskcentrycznosc muzyki rockowej przy jednoczesnym zachowaniu swoistego rodzaju hitu.
Ubiegloroczny album „New Facts Emerge” zaliczany jest do jednego z najlepszych.
https://www.youtube.com/watch?v=sYIYzu6j5to „Victoria Train Massacre” The Fall
The Fall w trójce grał nieraz Marek Wiernik w programie Cały ten rock, także Przemek Mroczek , nawet w Mini maxsie Kaczkowskiego można było usłyszeć dokonania Marka E Smitha. Tak więc, nie do końca było tak źle jak by to wynikało z narzekania Pana Redaktora
Panie@Piotrze,
ja osobiscie nie odebralem uwagi Pana Gospodarza jako „narzekan” – ot, po prostu,
„Nie było komu wprowadzić polskiej publiczności do świata zmarłego właśnie Marka E. Smitha w tym stopniu, w jakim wprowadzano nas do świata 4AD czy Marka Knopflera”
Wymienieni prezenterzy niewiele mi mowia, bowiem zbyt dlugo mieszkam poza Krajem.
W W. Brytanii lansowal Marka E Smith sam John Peel (1939-2004) czlowiek instytucja
w BBC Radio1, w ktorym pracowal od 1967 az do smierci), jego live „Peel Sessions”,
„Top of the Pops” etc etc, John Peel promowal wiele gatunkow muzyki od pop, po rock, punk, death metal….az po dance music. „W dniu w ktorym umarla muzyka” tak pisal londynski Evening Standard na wiesc o smierci Johna Peela.
Mark E Smith, nielatwy w rozmowach, bardzo ciety, czasami cyniczny mial slabosc
wlasnie do…Johna Peela.
Słabość Marka E. Smitha do Johna Peela była zrozumiała. The Fall był ulubionym zespołem Peela.