Rok 2017 w muzyce: 10 uwag końcowych

1. Postapo w domu i zagrodzie. Bo co jeśli postapokalipsa to nie przyszłość, tylko już element teraźniejszości? Tak sobie myślałem, kupując rodzinie przed świętami nie nowy telewizor, tylko oczyszczacz powietrza. I czytając „Wyborczą” w której dziennikarskim plebiscycie (sam brałem udział, podobnie jak rok temu) polską płytą roku zostało Rite of the End Stefana Wesołowskiego (w sumie zgodnie z moją zapowiedzią z końca kwietnia!). No i trudno oczywiście przynajmniej znacznej części albumów wydawanych w tym roku przez Instant Classic – ze znakomitym BNNT na czele – nie uznać za jakiś przejaw postapokalipsy. Słuchając pięknego Narkopopu Gas, też miałem takie wrażenie. Nie chodzi o to, że powstają kolejne serie o zombie czy powieści w rodzaju Drogi. Chodzi o to, że nawet nie muszą już powstawać, żebyśmy dochodzili do wniosku, że coś dobrego zostawiliśmy za sobą. Ludzie są w stanie uwierzyć we wszystko, we wszystko zwątpić, włącznie z żelaznymi zasadami demokracji i prawem. Wycina się lasy pod hasłem obrony dóbr narodowych, za pieniądze protestujących ludzi organizuje się kampanie reklamowe na rzecz wycinki. Wzorem Donalda Trumpa i innych bohaterów masowej polityki odkrywamy na nowo brutalność w języku i stosunku do obcych, wracamy do prymitywnych relacji i, co więcej, bywamy z tego dumni.

2. Czar międzywojnia. Bo w każdym dobrym postapo trzeba mieć do czego wracać. Dla nas naturalnym punktem odniesienia wobec skasowania okresu powojennego, a teraz jeszcze próby wykasowania okresu po 1989 roku, są tradycje czasów przedwojnia. Lata 20., lata 30. – albo mitologizowane, albo demitologizowane. Pisałem o tej międzywojennej gorączce w „Polityce”. Jazz Band Młynarski Masecki był najlepszym nowym zespołem tego roku, grupa Hańba! wydała drugi, jeszcze lepszy album swojej wizji folk-punka lat 30., Warszawska Orkiestra Sentymentalna podbijała potańcówki kolejną płytą, grupa Bodo zaskoczyła pierwszą. Rzutem na taśmę pod koniec roku wydane zostały na płycie – po raz pierwszy! – symfoniczne utwory Henryka Warsa. Jeśli to nie jest tendencja, to co nią jest?

3. Chichro-polo. Ledwie dwa tygodnie temu opisywałem, o co chodzi, więc teraz tylko w dwóch zdaniach. Otóż pod nieobecność na polskiej scenie premier o takiej sile rażenia jak ostatnie albumy Dawida Podsiadło czy O.S.T.R. dominowała ludyczna polewka na silniku disco polo. Relatywnie nowy trend to polewka „rockowa”, czyli Nocny Kochanek i Sławomir. Wzrosły skokowo koncertowe gaże Zenka Martyniuka. Pomogła w tym telewizja publiczna TVP, którą dziś, po solidnym dofinansowaniu z budżetu, stać na wszystko. Na Sylwestra za kilka dni zamierza sprowadzić do Zakopanego Luisa Fonsiego, czyli youtube’ową supergwiazdę roku – to już w ramach wspierania narodowej dumy Puerto Rico. Ale spokojnie, Sławomir też będzie.

4. Nowi wydawcy, nowa siła. Znikają stare niezależne szyldy. Tym razem koniec działalności ogłosiła bardzo zasłużona BDTA (znana też jako Oficyna Biedota). Ostatnim tytułem ma być wydany kilka dni temu materiał Arkadiusza Entropii. Ogłoszenie boli także dlatego, że był to świetny rok w działalności BDTA, włącznie z hitowymi Nagrobkami, które zawędrowały na trzecie miejsce wspomnianego już plebiscytu płytowego Agory. BDTA zostawia po sobie na pewno ładny, granitowy nagrobek, a umocniły się przez ten rok wytwórnie, które są w moim mniemaniu jednymi z najciekawszych nowych marek do obserwowania, w tym kołobrzeska Plaża Zachodnia i lubelska Fundacja Kaisera Soeze. W bardziej tanecznej elektronice – choćby MOST. W naturze mamy ciągły ruch, jak śpiewał Lech Janerka.

5. Na prowincji świata. Czyli w Ugandzie. Tam działała Nyege Nyege Tapes – w moim mniemaniu jedna z najciekawszych oficyn muzycznych mijającego roku. Nie Hyperdub, choć miał momenty, nie Planet Mu, choć też zdarzył się tej zasłużonej wytwórni udany tytuł, nie Kompakt, choć opublikował jedną z najlepszych płyt roku. Nyege Nyege z Kampali na sześciu kasetowych i cyfrowych wydawnictwach (pod koniec roku pojawił się pierwszy winyl) odkrywało muzykę electro acholi, singeli z Tanzanii, mroczną perkusyjną muzykę z Ugandy, elektronikę z Kenii i Grecji. Sprawdźcie koniecznie. Album grupy Nihiloxica to jeden z najbardziej niedocenionych tytułów w rankingach płyt roku.

6. Australijska inwazja. Skoro już jesteśmy przy kluczu geograficznym – gdzie tak pięknie szło muzykom jak w Australii i Nowej Zelandii? Mamy do czynienia z największą od lat inwazją ciekawych zespołów i wykonawców pochodzących z tego rejonu świata. Od Lorde, przez Alex Lahey i Courtney Barnett, po psychodeliczne King Gizzard & The Lizard Wizard (cztery albumy w roku 2017!) oraz Pond, wyprodukowane przez Kevina Parkera z Tame Impala, grupy, która ma zasadniczy udział w wypromowaniu tej fali artystów. Mieliśmy nawet polski wątek tej fascynacji Parkerem – w postaci albumu niXes.

7. Polski jazz rządzi. Jeszcze jeden geograficzny, tym razem narodowy podpunkt. Wydawanie albumów w prestiżowych wytwórniach i granie zagranicznych tras przestało w tym roku na kimkolwiek robić wrażenie. Roczniki 80. wchodzą w być może najlepszy moment swojej działalności na szeroko rozumianej scenie jazzowej. Dotyczy to m.in. Adam Bałdycha, Krzysztofa Dysa, Marcina Maseckiego, Macieja Obary, Marka Pędziwiatra, Mateusza Smoczyńskiego, Wacława Zimpla, którym jednak po piętach depczą jeszcze młodsi – roczniki z przełomu lat 80. i 90., w tym znaczna część bardzo ciekawej sceny trójmiejskiej (Tomasz Chyła, grupa Algorythm, niezmiernie utalentowany Kamil Piotrowicz) oraz polscy Duńczycy, czyli nasi muzycy z przetarciem w kopenhaskim Rytmisk Musikkonservatiorium, m.in. Szymon Gąsiorek, Jędrzej Łagodziński, Franciszek Pospieszalski, Grzegorz Tarwid czy Kuba Więcek. I jeszcze znakomity w tym roku Pianohooligan. Nie było takiej fali od czasów, które teraz z rozrzewnieniem wspominamy serią reedycji Polish Jazz i pierwszymi wydaniami zapomnianych materiałów Komedy czy Seiferta.

8. Muzyka w grze II. Część druga – jak to w grach – bo dwa lata temu z radością odnotowywałem już spory ruch w tej dziedzinie. Zasadniczo poświęciłem hossie w dziedzinie muzyki do gier wideo w tym roku oddzielny wpis, więc nie będę się już rozwodził nad klasą bigbandowego soundtracku do Cuphead ani muzyki napisanej do serii Life Is Strange przez zespół Daughter czy morzu muzyki napisanej do Everything przez Bena Lukasa Boysena. Warto też wspomnieć bardzo ładnie zgraną z mroczną oprawą graficzną ścieżkę dźwiękową w polskiej grze Darkwood. Pisałem też w tym roku o Lichtspeer Marcina Sonnenberga, ale to zeszłoroczny tytuł. W każdym razie fakt, że co jakiś czas sprawdzam, co muzycznego dzieje się na Steamie zamiast na Bandcampie, to znak czasów. Swoją drogą na Bandcampie spędzałem więcej czasu niż dotąd – także dlatego, że mniejszy kontakt z radiową anteną pozwala mi ograniczyć kupowanie fizycznych wydawnictw.

9. Patrio-polo. Dziś to już spora tendencja, a zapowiada się na kluczową w roku 2018, kiedy celebrować będziemy setną rocznicę odzyskania niepodległości. Rozmnożą się wykonawcy, którzy – jak Contra Mundum – grają skrojoną pod konkursy ministerialne (w tym roku CM takowe wygrywali) patriotyczną wersję rocka. Granty czekają, a imprezy plenerowe też same się nie zagrają. Niestety, dobre teksty i atrakcyjna muzyka też same się nie napiszą, więc w 99 proc. będziemy mieli do czynienia z klasycznymi przypadkami produkcyjniaków o przerysowanym, pompatycznym charakterze i nierzadko memowym potencjale.

10. Polska ponad wszystkich. Ale nie ze względu na działania polskich rządów, generalnie wartych siebie. W chwili, gdy czytacie te słowa, być może negocjowana jest , a może nawet domykana transakcja sprzedaży Polskich Nagrań – z powrotem mają trafić pod kontrolę budżetu państwa, tyle że już za większe pieniądze. To jest próba zatuszowania dużego błędu, znów za nasze, no i w znacznej mierze pozbawiona (w dzisiejszych realiach) sensu bez naprawdę dobrych i naprawdę niezależnych od ministerialnego sposobu działania menedżerów. A takich w okolicach ministerstwa ostatnio nie zaobserwowano. Ale cóż, teraz, zadrwiwszy już sobie z nurtów narodowych, mogę na spokojnie odpowiedzieć, że w tym roku najchętniej robiłbym tylko podsumowania polskich płyt. Bo tu pojawiają się od 2-3 lat najciekawsze propozycje, w prywatnych wydawnictwach prowadzonych za prywatne pieniądze, w muzyce rozrywkowej najczęściej pozbawionej publicznych dofinansowań, czasem z pieniędzmi miejskimi. I to w polskiej muzyce miałbym największe kłopoty z wyborem. Nie ze względu na patriotyzm, tylko ze względu na to, że jesteśmy tacy dobrzy. A możemy być jeszcze lepsi, bo inspiracji tym, co się dookoła dzieje, szybko nie zabraknie. Dlatego spieszmy się rozwalać system, dopóki w miarę mocno trzyma się na nogach.