Płaskie instrumenty
Za nami rok – jeśli chodzi o muzykę w grach wideo – raczej z tych lepszych. Ale chociaż pisałem niecałe dwa miesiące temu o albumach Bena Lukasa Boysena i Marcina Sonnenberga, zostawiłem za burtą Polifonii trend roku, czyli zaskakujący pod każdym względem soundtrack Kristofera Maddigana do brawurowego Cuphead, indie-rockową ścieżkę Daughter do Before the Storm oraz muzykę Keiichiego Okabe i Keigo Hoashiego do gry NieR: Automata, na pewno jedne z najbardziej uderzających dowodów na to, że branża w większości dawno i zdecydowanie uciekła już z 8-bitowego, chiptune’owego poletka. Zarazem jednak w połowie listopada ukazała się niezła kompilacja, która wraca do muzyki zamykanej w prymitywnych układach scalonych, ale udowadnia, że rzecz była pod wieloma względami rewolucyjna.
No bo proszę sobie zestawić bogactwo powyższego bigbandowego soundtracku Cuphead (pod koniec roku doczekał się pięknej winylowej edycji) – realizowanego z olbrzymim rozmachem – i dokonania Konami Kukeiha Club z lat 80., a te w dużej mierze dokumentuje album Diggin’ in the Carts. A Collection of Pioneering Japanese Video Game Music. Pierwszy jest niezwykle przyjemny, drugi powinien postawić na baczność kolekcjonerów i znawców retro-gamingu. Ten drugi zebrali producent i założyciel wytwórni Hyperdub, Kode9, oraz Nick Dwyer, odpowiedzialny za fascynujący, kilkuodcinkowy cykl poświęcony muzyce z japońskich gier wideo.
Sama muzyka z opisywanych w filmie Dwyera gier, choćby ze Street Fightera, częściowo doczekała się już reedycji. Pisałem o tym trendzie w podsumowaniu roku 2015. Ale – z tego, co mi wiadomo (tu oczywiście najtęższych otaku proszę o sygnał) – nie te utwory zebrane na kompilacji Hyperdub. Większość z nich to przełom lat 80. i 90., czas rosnących możliwości konsol, kapitalnych pomysłów w dziedzinie ośmiobitowych polifonii, która niewielkie możliwości w zakresie dynamiki nadrabia melodyjnością i chropowatymi harmoniami. No i brzmieniem, co do którego wszelkie wątpliwości rozwiewa jedna z bohaterek filmu Dwyera: Żaden instrument nie da takiej płaskości i prostoty.
Mamy tu więc muzykę z Cosmic Wars, dwóch części Nemesis, Motocross Maniacs czy Metal Stokera. Różnorodną, ale zarazem identyfikowalną natychmiast za sprawą właśnie owego płaskiego brzmienia, bliskości (brak pogłosów) i charakterystycznego cyfrowego przesteru – duża część z tej muzyki to mniej lub bardziej ograniczane sprzętowo próby przybliżenia brzmienia gitar, o czym zresztą można się było sporo dowiedzieć w filmowym cyklu. Ale najciekawsza rzecz związana z tym ostatnim to fakt, że – poza samą formą i brzmieniem – to pisanie dla rynku gier było naprawdę prostym, pozbawionym wielkiego zadęcia i pogoni za modą rodzajem działalności. Ultramodna z dzisiejszego punktu widzenia muzyka tworzona była przez ludzi, którzy do niczego takiego nie aspirowali. Kompozytorzy, którzy zainspirowali Flying Lotusa czy Thundercata, okazują się ludźmi o bardzo użytkowym spojrzeniu na muzykę i prostych inspiracjach – wymieniają muzykę reggae, nagrania George’a Bensona… Fakt, że zamiast synkopy znajdziemy tu wpisywane w elektroniczną partyturę (utwory miały swój graficzny obraz, który pomagał zaprogramować odpowiedni chip na płytce drukowanej z grą) delikatne zacięcia, sprawił, że paradoksalnie powstało coś bardzo nowatorskiego, a hasło VGM – video game music – po latach doskonale rymuje się, pod każdym względem, z IDM, a także muzyką jeszcze młodszych środowisk tworzących instrumentalną muzykę elektroniczną.
Nie do słuchania w samochodzie – jeśli nie chcecie przejść w tryb Motocross Maniacs. Zapewne również bezwartościowe na wieczór z mniej wtajemniczonymi znajomymi, no i w praktyce momentami z trudem odróżnialne od efektów specjalnych (na tę cechę zwraca uwagę jeden z dziennikarzy mówiących w dokumencie Dwyera), ale dzięki temu nie do pomylenia z żadną inną sferą muzyczną.
RÓŻNI WYKONAWCY Diggin’ in the Carts. A Collection of Pioneering Japanese Video Game Music, Hyperdub 2017, 7-8/10