Retro po uszy: przewodnik przed Gwiazdką

My tu gadu-gadu o dzisiejszych płytach, w przybywa wczorajszych. Jak zwykle jesienią dostaliśmy największy – i chyba najważniejszy w całym roku rzut albumów z GAD Records, ukazują się też kolejne odcinki serii Polish Jazz. Miejmy nadzieję, że Warner zdąży wznowić wszystkie, zanim Polskie Nagrania odkupi – zapewne ze sporą stratą dla budżetu (co jasne – to efekt zaniedbań kilku poprzednich rządów) – skarb państwa. A takie wieści zaczynają się pojawiać coraz częściej. Z drugiej strony – wraz z wracającą po trochu tradycją polskiej propagandy telewizyjnej warto by się pokusić o pełnię rekonstrukcji i dorzucenie do materiałów o rosnącej w siłę polskiej gospodarce i przewagach naszego kraju na arenie międzynarodowej ilustracji muzycznej na odpowiednio wysokim poziomie. W dodatku jeszcze idą Święta. Krótki poradnik po ostatnich polskich wydawnictwach archiwalnych wydaje się więc z wielu powodów nieodzowny.

RÓŻNI WYKONAWCY Kroniki Filmowe. Polish Library Music 1963-78, compiled by Soul Service DJ Team, GAD Records 2017, 9/10
Specjalnie powyżej wkleiłem odcinek „Polskiej Kroniki Filmowej”, żeby co bardziej nieświadomym zjawiska pokazać, jak wyglądała w tych – często propagandowych – krótkich reportażach filmowych praca nad muzyką. Jak różne to są style i jak poważna propozycja – od psychodelii po jazz. Temat kronik filmowych był już – niejako zaocznie – nadgryzany przez wytwórnię GAD Records za sprawą kilku utworów, które znalazły się na autorskich wznowieniach wydawanych przez tę wytwórnię. Sama kompilacja Kroniki Filmowe… najpierw zaciekawia, wydaje się intrygującą błyskotką, a potem realnie porywa. Za utworami przyjemnie kojarzącymi się sentymentalnie z wyświetlanymi przed seansem filmowym kronikami idą kolejne, które zachwycają już w sposób prosty, oparty na czysto muzycznym wdzięku. Tak jest z murowanym standardem krajowego hard bopu, czyli Złośnicy Polish Jazz Quartet, a później przy kapitalnym disco Chcę być taki, jaki jestem granym przez Orkiestrę Rozrywkową PRiTV w Poznaniu, konkurencyjną w tym wykonaniu do bardziej znanego katowickiego bandu. Ciekawie w zestawieniu z poznańskim utworem opartym głównie na męskich wokalach wypadnie kolejny orkiestrowy album Miliana (patrz niżej), oparty na wokalizach w przewadze kobiecych. Wyróżnia się jeszcze zespół High Water Mark kierowany przez pianistę Janusza Bogackiego, ale jeśli ktoś szuka prawdziwego clavinetowo-fortepianowego szaleństwa, musi doczekać do utworu Fortepian na jednej nodze SBB nagranego podczas katowickiej sesji w 1978 roku. Różnorodność i zarazem spójność całego tego zestawu zdradza jakąś ogólną myśl na temat oprawy muzycznej czasów PRL. W czasach, gdy nie było festiwalowych kuratorów, tutaj pracowali ich przodkowie.

JERZY MILIAN / ORKIESTRA ROZRYWKOWA PRiTV W KATOWICACH Pretekst 1974-75, GAD Records 2017, 8/10
W kwietniu w radiowym Studiu im. Lutosławskiego mieliśmy okazję słyszeć nowe wersje utworów Miliana i Orkiestry Rozrywkowej PRiTV w Katowicach – kluczowej dla polskich lat 70. – zagrane przez grupę Mitch & Mitch. I wtedy już było wiadomo, że ukaże się zagubiona płyta Miliana z katowickim zespołem. To efekt wspólnej pracy przez kilkanaście miesięcy, bo sesje odbywały się regularnie, zgodnie ze statusem zespołu, który realizował nagrania użytkowe dla radia i telewizji. Stąd też dominują przydatne w oprawie krótsze formy. Nietypowy był za to skład, z dużą, siedmioosobową grupą wokalną. Wokalizy dodają muzyce Miliana, Kałużnego (pianista orkiestry) czy Andrzeja Zielińskiego (jest tu instrumentalna wersja znanych „Medytacji wiejskiego listonosza”) lekkości. Formuła i rozstrzelone w czasie sesje, a na dodatek wykorzystanie muzyki różnych autorów sprawiają, że owszem, płyta jest trochę poszarpana, ale zarówno głównego materiału, jak i bonusów słucha się z przyjemnością, a dla kolekcjonerów muzyki polskich orkiestr rozrywkowych to kolejne odkrycie.

SPISEK SZEŚCIU Complot of Six (Polish Jazz vol. 45), Polskie Nagrania 1975/Warner 2017, 8-9/10
Pierwsza w historii reedycja porywającej do dziś i bardzo ważnej w swoim czasie płyty w historii polskiego jazzu. Jednej z tych, które śmiało, ale na sposób ciągle identyfikowalny z polskim jazzem próbowała nawiązać do fali fusion. Może trochę za późno, z całą pewnością bez próby ukrycia inspiracji muzyką Davisa, Hancocka i Zawinula, lecz doskonale pod względem wykonawczym. Grupą kierował saksofonista Włodzimierz Wiński, który później występował jeszcze m.in. na płytach Piotr Figiel Ensemble i Alex Bandu, gdzie spotkał się znów ze znakomitym puzonistą Spisku Sześciu Leszkiem Paszko, po czym w 1993 roku zakończył jazzową karierę. Szkoda, co pewnie już wielokrotnie konstatowano. Szczególnie z powodu rewelacyjnej, dwudziestominutowej suity Wizje. Genialne otwarcie, bardzo współczesne, od ponurego dronu przeciętego partią trąbki, leciutka druga część, z łagodnym tematem i sielską, nieco po latynosku grającą sekcją, a później potężny bas Andrzeja Pluszcza i klimat rodem z mocniejszych płyt Davisa. Wszystko się w tym utworze klei, wszystko się zgadza, każde przejście wypada naturalnie, a najbardziej zadziwia fakt nagrywania tego 1:1 na żywo. Brzmieniowo zresztą ten ostatni wygrany został na całej linii – Complot of Six do dziś doskonale się sprawdza pod względem dźwiękowym. Odkrycie, jakim była wtedy, potwierdza się się teraz, a tekst do książeczki napisał Tomasz Tłuczkiewicz, ten sam autor, który 42 lata temu przedstawiał zespół okładkowym tekstem publiczności.

DŻAMBLE Każdy marzy, każdy śni, GAD Records 2017, 8/10
Znów GAD w reedycji z gatunku niemożliwych, czyli nowego wydania płyty bez starego wydania, nagranego w 1979 roku albumu, którego nie było (były tylko wyjęte z niego single). I zespołu, który nie należał do najbardziej szczęśliwych. O wielu z tych nieszczęść opowiada Michał Wilczyński w dodanym do tej wyciągniętych ze starych taśm (znów katowickie studio Polskiego Radia!) płycie. Brzmi ona co najmniej intrygująco – już nie R&B, trochę jeszcze funk, trochę proroctwa tego, co za chwilę miało robić Kombi, włącznie z wchodzącymi tu syntezatorami, ale ciągle jeszcze elementy brzmienia lat 60. i polskiej piosenkowej liryki, a do tego charakterystyczne bardzo duety saksofonowe (Andrzej Zaucha i Ryszard Kwaśniewski). To w największym skrócie. Problem w tym, że za kilka lat wrażliwość brzmieniowa muzyki popularnej miała się fundamentalnie zmienić, formy uległy uproszczeniu, a syntezatory i nowe środki produkcji wywróciły wszystko do góry nogami. Chociaż więc dziś do faktycznie drugiej dużej płyty Dżambli podchodzić będziemy pewnie z sentymentem – i podziwem dla jak zwykle świetnej rytmicznie pracy sekcji, wraz z grającym na klawiszach Stefanem Sendeckim – to dla odbiorców w latach 80. mogłaby być mało atrakcyjną ramotką. Z rynkowymi trendami Zaucha próbował się więc już ścigać solo – z lepszym lub gorszym skutkiem, ale zawsze z odrobiną wdzięku tej formacji w tle.

ZBIGNIEW SEIFERT Variospheres. Live in Solothurn, Fundacja Zbigniewa Seiferta 2017, 8/10
Na koniec już zupełnie nieilustracyjna muzyka z koncertu nagranego w roku 1976 w Szwajcarii, który przeleżał na taśmach 41 lat, wykopanego teraz spod ziemi – a raczej z rodzinnej kolekcji państwa Truttów, którzy zajmowali się organizacją serii występów, w ramach których w Solurze (Solothurn) pojawił się kwartet Zbigniewa Seiferta. Lider jest tu już po wydaniu pierwszych nagrań dla MPS (z m.in. Januszem Stefańskim, grającym i tutaj na perkusji), ale jeszcze przed najsłynniejszym albumem Man of the Light – część jego przyszłego programu znalazła się w repertuarze szwajcarskiego koncertu. Grają wspólnie w swobodnym stylu, pełnym wigoru i z nierzadko wręcz romantycznym gestem. Oprócz dwójki Polaków jest tu belgijski pianista Michel Herr (pojawia się tu nawet jego kompozycja The Sound of Gold) oraz Hans Hartmann, basista – tu ciekawostka – znany z krautrockowej formacji Guru Guru. Skład może nie najwybitniejszy spośród tych, w których Seifert miał okazję grać, ale gra Stefańskiego jest niebywała, a wartość archiwalna nie do przecenienia. Dodatkowo Fundacja Zbigniewa Seiferta wydała jeszcze solowy album skrzypka (Solo Violin) nagrany w maju 1976 roku w Bremie – wtedy, gdy już wiedział o swojej chorobie nowotworowej. No bo tak – w tej historii oczywiście wszystko, co może nas spotkać nowego, to tylko archiwalia.