Nawet najlepsze utwory same się nie przesłuchają (playlista 7)
Płyty same się nie przesłuchają – żeby strawestować Dorotę Masłowską pisującą o nałogowym oglądaniu seriali, no i fanów gier wideo, którzy rytualnie wręcz narzekają, że level sam się nie wbije. A w listopadzie muzyka grana na żywo – w moim wypadku np. Jazz Jamboree (parę rozczarowań, wyróżniające się Pimpono Ensemble i Kamil Piotrowicz, najlepszy Peter Evans Septet – dodam tylko w skrócie) – rywalizuje z muzyką z płyt. I robi się momentami gęsto. A seriale też same się nie obejrzą, książki same nie przeczytają i tak dalej. Dlatego dziś tylko mizerne 9 utworów i ledwie 47 minut muzyki z dziewięciu nowych płyt.
THE BELBURY CIRCLE & JOHN FOXX Forgotten Town [z albumu Outward Journeys, Ghost Box 2017, 7/10] Sama płyta duetu tworzonego przez Jona Brooksa (The Advisory Circle) i Jima Juppa (Belbury Poly) warta jest uwagi, bo wśród obsesjonatów elektroniki retro i rozmazanych wspomnień z epoki telewizji (która właśnie się skończyła, o czym przypominał mi podczas Jamboree pobliski ponury neon nieoglądanej TVP) to ludzie wyróżniający się talentem i wyczuciem. Płyta ma sporo uroku, ale jest oczywista i dość twardo ciosana. Co innego utwór z Johnem Foxxem – a właściwie utwory, bo jest jeszcze Trees – to klasa sama w sobie. Belbury z Foxxem już nagrywali, ale w tych dwóch fragmentach wracają na wyżyny czegoś, co można by pokracznie nazwać neo-new romantic. Nazywać zresztą nie trzeba, ale posłuchać warto. 4’33”
NULL+VOID feat. Dave Gahan Where To Wait [z albumu Cryosleep, HFN/NoPaper 2017, 5/10] Null+Void, syntezatorowy projekt Kurta Uenali, to właściwie odwrotność opisywanej wyżej płyty – pod wieloma względami. W tym pod podstawowym – skazana jest na lepsze komercyjnie notowania przy, niestety, dużo słabszej zawartości. Wybrałem utwór z Dave’em Gahanem, bo i tak go wcześniej czy później usłyszycie, poza tym – biorąc pod uwagę dość głębokie zanurzenie w estetyce DM, wszystko tu jest bardziej na miejscu niż wtedy, gdy Uenali towarzyszą muzycy The Big Pink albo Black Rebel Motorcycle Club. Poza tym jeśli to was nie wciągnie, to najprawdopodobniej możecie sobie darować resztę. Uznajmy, że przesłuchałem ją w waszym imieniu. Bo tak naprawdę oczywiście najbardziej podobał mi się utwór jedenasty. Nazwałbym go Enjoy the silence, gdyby nie to, że było już gdzieś coś takiego. 5’13”
LIIMA David Copperfield [z albumu 1982, City Slang 2017, 6/10] Sam początek tego utworu zabawnie przypomina motyw ze Stranger Things, tyle że odegrany na innym instrumentarium. A całość układa w rodzaj dwuczęściowej współczesnej suity łączącej marzycielski skandynawski, islandzki wręcz klimat (Liima to zespół duńsko-fiński, z korzeniami w Efterklang) i potęgę syntezatorów. Cała płyta wydaje się ciekawsza od debiutu, ale wciąż jeszcze niepowalająca i wybitnie drugoligowa, choć w produkcji Chrisa Taylora (Grizzly Bear) swoje atuty wykorzystuje nieźle. 6’43”
EERA Wise Man [z albumu Reflection of Youth, Big Dada 2017, 6/10] Płyta londyńskiej Norweżki (za pseudonimem EERA – w sumie o jedno „e” od francuskiego kiczu – kryje się Anna Lena Bruland) jest niemal idealnie przeciętna, co ma – jak to przeciętność – swoje zalety. Bo podczas słuchania nie odrzuca, a nawet chwilami intryguje. Zaskoczeniem jest już to, że w hiphopowej wytwórni debiutuje wokalistka, która w najlepszych momentach raz jest jak trochę Goldfrapp, innym razem – trochę jak PJ Harvey. Wise Man – z ponurymi chórkami w stylu Cave’a i Harvey – to utwór bliższy tego drugiego bieguna, nieznacznie wyróżniający się z całego zestawu. 4’30”
JAMES HOLDEN & THE ANIMAL SPIRITS Thunder Moon Gathering [z albumu The Animal Spirits, Border Community 2017, 7-8/10] Poprzednia płyta Jamesa Holdena wylądowała na mojej liście ulubionych płyt roku 2013, więc oczekiwania były spore. Album jak gdyby nigdy nic spełnia chyba większość z nich. Przede wszystkim idzie dalej słabo jeszcze rozdeptaną ścieżką fuzji muzyki klubowej, world music i jazzu. Holden remiksował już Steve’a Reida, teraz pasjonuje się Pharoah Sandersem, a to z kolei zaprowadziło go do Maroka, gdzie miał okazję pracować z opisywanym tu niedawno Maleemem Mahmoudem Ganią (i jeszcze Samem Shepherdem). Niby więc nawiązuje do nurtu gnawa, ale robi to w tak swoisty i spontaniczny sposób, że gubi większość cech tego nurtu i zostaje mu to, co własne. Fakturalnie urozmaicone post-techno, transowa muzyka z partiami instrumentów dętych (pomaga Etienne Jaumet), umiarkowanie zanurzona w duchowości, ale trudno wybrać najciekawszy fragment. Poza zaproponowanym wyróżnia się kompozycja tytułowa – brawurowy utwór na arpeggiator i saksofon, który w pewien sposób zrymowałby się z utworami Colina Stetsona (był na JJ ze swoim metalowym składem Ex Eye), choć tamte poza saksofon nie wychodzą. 7’28”
PCHEŁKI Masyw [z minialbumu Słonko, Mięty Pole 2017, 6/10] Ten utwór jakoś paradoksalnie pasuje brzmieniowo do płyty Jamesa Holdena, choć całość przecież odległa, a cała sympatyczna epka grupy Pchełki z Aleksandrowa Kujawskiego (wydana wyjątkowo wcześniej, w kwietniu, ale do mnie dotarła teraz) zerka w różne strony, robiąc wrażenie dzieła w procesie formowania. Ciekawie jest, gdy się zahacza o industrialno-garażowe piosenki o zbieraniu jagód (Sowa), gorzej gdy z sekcją dętą rusza w okolice Kultu (Piołun, Słonko w drugiej części), lepiej gdy trafiają w okolice post-rocka (Masyw), co na Kujawach ogólnie wychodzi nieźle. Prosty śpiew w tytułowym Słonku i Sowie pozwala zawiązać tymczasową międzymiastówkę z grupą TeChytrze (są też analogie w sposobie opisywania własnej muzyki), ale to Masyw grałbym w radiu, gdyby już miało przyjść do grania. Z dodatkowych pozytywów – zaczepiająca oko okładka, Rafał Iwański na instrumentach perkusyjnych (gościnnie) i jeszcze zatrudnienie Michała Kupicza. Cały rok próbuję wytropić wszystkie nagrywane przez tego ostatniego pozycje i nigdy mi się nie udaje. Mam nadzieję, że on – jako pracoholik (diagnozuję na odległość) – ma to samo z moim blogiem. 5’30”
KUBA PŁUŻEK QUARTET Veehighster – Piece for Critics part 3 [z albumu Froots, For Tune 2017, 7/10] Ciężko się przebić na młodej scenie jazzowej, bo poziom średni niebezpiecznie idzie w górę. Łatwo też przegapić kolejny album Kuby Płużka chociaż nagrał go – warto odnotować wierność w całej zmienności jazzowych składów – w tym samym kwartecie co chwalony przeze mnie poprzedni. Dalej sporo tu wpływów afroamerykańskiej tradycji, to muzyka tętniąca rytmem i precyzyjna w tej sferze. I znów płynnie przechodząca od bluesa i R&B do niemal klasycznych fraz (a pianina elektrycznego na fortepian), z czym trzeba się chwilę oswoić – podobnie jak z całym albumem, podzielonym na pięć utworów, czasem kilkuczęściowych. Czasem przy tych szarpaninach stylistycznych gubi się trochę energii. Trzecia część Veehighster to utwór, który niejako mnie wywołał dedykacją. A przy okazji chyba najbardziej chwytliwy i lekki fragment albumu, z utrzymanymi w szybkim tempie partiami lidera dialogującymi zręcznie z kapitalnie brzmiącym tu saksofonem Marka Pospieszalskiego, spektakularny, ale w granicach dobrego smaku, z humorem i dystansem. 6’33”
PIANOHOOLIGAN Prelude & Improvisation No 12 in F minor [z albumu 24 Preludes & Imprivisations, Decca 2017, 8/10] Poważna sprawa, ta płyta Pianohooligana. Bardziej dla Kacpra Miklaszewskiego niż dla mnie – z ambicjami ustawionymi wysoko i z pewnością warta uwagi najtęższych fachowców. Jak na moje rozrywkowe ucho pewnie jedna z lepszych pianistycznych płyt, które się ostatnio w Polsce ukazały. Wyścig z Możdżerem – o ile ktokolwiek to traktował w kategoriach wyścigu oczywiście – można w tym momencie uznać za zakończony. Miłośnicy tego ostatniego powinni być nowym albumem Pianohooligana oczarowani. Różnica leży natomiast w tym, że Orzechowski wydaje się pianistą jeszcze bardziej elastycznym, a na tej płycie wręcz rozstrzeliwuje słuchacza pomysłami prezentowanymi w esencjonalnej postaci lekkich miniatur, z której każdej towarzyszy improwizacja. Tytuł „Powściągliwość i Praca” od tej pory nie będzie mi się już kojarzył z pracą o pismach katolickich na zaliczenie z medioznawstwa. Tak bym tę płytę zatytułował, byłoby nieco ciekawiej, przystępniej i adekwatnie. 3’09”
POGODNO Tak to teraz [z albumu Sokiści chcą miłości, Hajle Silesia/Mystic 2017, 6-7/10] Byłby to świetny powrót – i zespołu, i jego pierwotnej estetyki (Taka piosenka choćby) – ale z rozpędu wyszło na jakieś 110 proc. normy. Czyli aż za bardzo. Jacek Szymkiewicz napisał dłuższe niż zwykle teksty, zespół napisał właściwie nawet bardziej przebojowe utwory, ale przede wszystkim – tu dopiero zaczyna się realny problem – wyprodukowane jest to tak, że z rozpędu grupa wyprzedziła skompresowane do granic możliwości Flaming Lips (słyszalne skądinąd jako stylistyczny punkt wyjścia w refrenie Cygana) i pojechała dalej, rozjeżdżając rejony nieustannego przesteru. Więc bardzo przyjemnie by się tego słuchało, gdyby nie słuchało się dość nieprzyjemnie. Dałem utwór singlowy, choć pewnie wszyscy już słyszeli – no ale płyta też już dobrze znana, a w tekście tej piosenki odnajduję się na tyle, że nawet zagłosowałbym na listę Trójki. Tylko że na mnie już też włosy wszystkie policzone i wiem, że wyżej Korteza czy Organka to nie podskoczy. A szkoda. Korteza w każdym razie w moim zestawieniu nie będzie. 3’41”