Polifonia po kawałku vol. 1 (playlista!)

7 utworów, które mogłyby równie dobrze zabrzmieć w HCH, a zarazem siódemka nowych albumów z bardzo różnych półek – od nostalgicznej tanecznej elektroniki Lali Puny i moskiewskiej eskapady Tricky’ego, przez wygładzone nieco oblicze Kamasiego Washingtona, polski post-yass duetu Helatone, post-industrial cieszącej się dużym zainteresowaniem Chinki Pan Daijing, aż po niesamowite nagrania terenowe: balijski Gamelan Maszerujących Wojowników wydany przez francuski label Akuphone (w tym naprawdę łatwo się zakochać) oraz polski duet Sawt/Sur, który pod szyldem Mickiewicza wyruszył nagrywać muezzinów w Marrakeszu. Godzina muzyki, w której każdy powinien znaleźć chociaż z pół olśnienia.

KAMASI WASHINGTON Truth [z albumu Harmony of Difference, Young Turks 2017, 7/10] O ile album The Epic był dla dużej części słuchaczy – jazzu i nie tylko – wstrząsem, bezczelnym wręcz rzuceniem wyzwania konkurencji, to 32-minutowe wydawnictwo Harmony of Difference przynosi coś w rodzaju muzyki na coctail party celebrujące odniesiony sukces. Albo na otwarcie wystawy w galerii. Zresztą sześć utworów skomponowanych powstało na zamówienie biennale w nowojorskim Whitney Museum – z ideą ukazania tytułowej harmonii różnic społecznych i kulturowych. Różnorodnie jest na pewno – trochę afro, trochę latino, niestety także banał jazzu dla klasy średniej się wkrada (Perspective), a wszystko w dobrej, choć już nie tak potężnej orkiestrowej oprawie. Samo biennale budziło duże emocje – włącznie z tym, że publiczność podpisywała petycję, by zniszczyć jedno z dzieł, obraz przedstawiający młodocianą czarnoskórą ofiarę linczu – ale muzyka Washingtona na tym tle działa kojąco, raczej uspokajająco, a już na pewno przyjemnie. Choć już bez kolejnych wstrząsów – tym bardziej, że znane wcześniej, poruszające Truth pozostaje najlepszym fragmentem płyty. Całości szukajcie na legalu od piątku.

LALI PUNA Deep Dream [z albumu Two Windows, Morr Music 2017, 6/10] Druga płyta grupy Valerie Trebeljahr w ciągu ostatniego dziesięciolecia, więc zjawisko z gatunku rzadkich. W dodatku pierwsza płyta bez Markusa Achera, którego odejście sprawiło, że zespół lekko uprościł brzmienie i poszedł w nieco bardziej tanecznym kierunku, nie tracąc jednak całkiem kontaktu z tym, czym kiedyś był. Deep Dream – z charakterystycznym I should be so lucky in love, czyli cytatem z pierwszego hitu Kylie Minogue, przeniesionym z krainy beztroski do krainy melancholii – pozostaje dla mnie najatrakcyjniejszym fragmentem. Ale jest tu kilka wyróżniających się utworów. Brałbym pod uwagę jeszcze nagrany z gościnnym udziałem Dntela The Frame. Kto pamięta dobrze początek wieku, być może odczuje pierwsze uderzenie nostalgii.

THE GAMELAN OF THE WALKING WARRIORS Semut Megarang [z albumu Gamelan Beleganjur and the Music of the Ngaben Funerary Ritual in Bali, Akuphone 2017, 8/10] Nie będę oszukiwał, że jestem specem od nagrań gamelanu, ale nie będę też owijać w bawełnę: to jedna z najbardziej fascynujących płyt, jakich słucham w ostatnich tygodniach. Trafiłem na nią przypadkiem, przeglądając – jak co jakiś czas – nagrania Kink Gonga, czyli Francuza Laurenta Jeanneau specjalizującego się w muzyce Dalekiego Wschodu. Tyle że ten album to dokonana w 2011 r. na Bali rejestracja Vincenzo Della Ratty, etnomuzykologa z Rzymu, który orkiestry gamelanowe nagrywa z wykorzystaniem dzisiejszej, o wiele lepszej niż przed laty, technologii. Dzięki temu muzyka zespołu z wiosek Wanagiri i Peliang nabiera niesamowitej mocy, a jej transowe struktury mogą rywalizować z nagraniami minimalistów na równych warunkach. Winyl, który w końcu zamówiłem, brzmi (niestety) najprawdopodobniej jak stary winyl z pchlego targu w Dżakarcie, ale mimo wszystko wart jest uwagi – dla drobiazgowych opisów utworów będących tłem dla miejscowych ceremonii żałobnych. Ta wybrana kompozycja mówi o sile wspólnoty, kiedy ludzie – niczym mrówki – razem wykonują jakieś zadanie. A całość towarzyszy procesji pogrzebowej i kremacji ciała. Dysonans pomiędzy naszym a indonezyjskim kulturowym wzorcem żałoby tylko zwiększa wspomnianą fascynację.

TRICKY Same As It Ever Was [z albumu Ununiform, !K7 2017, 5/10] Tricky dla odmiany nagrywa regularnie, tyle że nie są to ostatnio płyty godne zapamiętania. Materiał na tę komponował w Moskwie i wiąże się z tym pewien fakt wart odnotowania – otóż część tekstów na Ununiform napisana została cyrylicą, co – biorąc pod uwagę dość, hm, generyczne podkłady – robi wrażenie, jakbyśmy kupili nie tę płytę. Dlatego wybrałem nie singlowy utwór z Martiną Topley-Bird (niezbyt oszałamiający), nie cover Doll Parts grupy Hole (całkiem blisko oryginału), tylko właśnie nagranie z kazachskim raperem Scriptonite’em, w Rosji znanym bardziej jako Скриптонит. Niby więc rzecz drugorzędna, ale wyobraźmy sobie, ile byłoby bicia piany w Polsce, gdyby Tricky namówił do współpracy któregoś z naszych raperów.

HELATONE Your Oldest Shadow [z albumu Concrete Cave, ElectricEye 2017, 7/10] To właśnie ten moment, gdy radio góruje nad internetem, bo w sieci perkusyjno-saksofonowy duet Helatone – Bartek Kapsa i Tomasz Gadecki – promuje się powyższym nagraniem, gdy tymczasem po zawijasach Your Oldest Shadow mnie wciąga na tej płycie bardziej transowa rytmika drugiego na playliście utworu Cave i refleksja bardziej wycofanego Greatest Heart, gdzie najpełniej realizuje się istota tego albumu: Gadecki (Olbrzym i Kurdupel, razem z Kapsą w Contemporary Noise) snuje długą tenorową frazę, a Kapsa na bieżąco stawia w niej akcenty. Owszem, tak naprawdę instrumentów jest więcej, a perkusista Something Like Elvis gra również na basie i syntezatorach, jednak nie ma co się tu obawiać jakiegoś dźwiękowego przesytu. Chwilę się trzeba oswoić z tym materiałem, ale to kolejny bardzo udany duet Kapsy po zeszłorocznych Tropach i coś na taką tygodniową playlistę po prostu musiało trafić.

PAN DAIJING Come to Sit, Come to Refuse, Come to Surround [z albumu Lack 惊蛰, PAN 2017, 6/10] Chinka z Berlina, która wkrótce zagra na Unsoundzie. Album wyszedł w lipcu, doczekał się wielu recenzji i jest tyleż intensywny w swojej pogoni za postindustrialnym hałasem, co momentami aż chaotyczny. Z całą pewnością różnorodny, niezły brzmieniowo, wokalnie czasem dość banalny, niemrawo rozwijający się w dłuższych fragmentach, a najlepszy w krótszych formach, do których zalicza się Come to Sit…

SAWT/SUR SAWT 1 [z albumu Field Recordings and Much More from Marrakesh, Milieu l’Acephale/BDTA 2017, 7/10] Utwór, który może nabrać szczególnych, bonusowych własności budzenia emocji społecznych, jeśli macie odpowiednio duże głośniki i odpowiednio ksenofobicznych sąsiadów. Ten cykl dobrze zrealizowanych przez duetu Rafał Kołacki/Łukasz Jędrzejczak przetworzonych nagrań terenowych z Marrakaszu momentów przynosi niemiało. Już w tym otwierającym dużą płytę (wydaną cyfrowo i w postaci ładnego combo: CD plus 12-stronicowa książeczka i fotografie Eli Schulz) utworze mamy charakterystycznie modulowany przez megafon (?), ładnie nagrany śpiew muezzina, a cały album rozkłada akcenty pomiędzy różne kulturowe wątki miasta. Można tego słuchać przy lekturze książek Paula Bowlesa, można i na sucho odbyć wirtualną wycieczkę po Marrakeszu, śledząc rozmowy Arabów i Berberów, słuchając rozbrzmiewającej tu muzyki i odgłosów przyrody – od ulic i placów, po ciasne podwórka i wnętrza, z całą zmieniającą się panoramą foniczną, co nadaje albumowi charakter bliski spacerom dźwiękowym Luca Ferrariego. I można się przy tym cieszyć, że w tak odważny w obecnych standardach sposób wykorzystany tu został program Kultura polska na świecie Instytutu Adama Mickiewicza.

Warto dodać, że poszczególne utwory w wersji cyfrowej są uzupełnione o zdjęcia oryginalnych kaset (sprawdzicie to na Bandcampie, do którego linki prowadzą z paru miejsc w tekście), wiadomo więc dokładkie, gdzie w ruchu był mikrofon, a gdzie wykorzystane zostały nagrania lokalnych muzyków. Więc nie dość, że artystycznie, to jeszcze etycznie w porządku.