Przegląd (zjawiskowych) nowości winylowych
Sytuacja w stale opisywanej na Polifonii sferze winylowej jest świetna, choć z elementami tragedii. Stare longplaye mają ceny z kosmosu, nowe longplaye też miewają absurdalnie wysokie ceny, a wizja stopniowego wypadnięcia z obiegu płyt kompaktowych wydaje się coraz bardziej realna. W ciągu wakacji nadeszła wiadomość o ponownym uruchomieniu tłoczni firmy Sony w Tokio – nieczynnej od 28 lat. Przy czym od razu warto przypomnieć, że rynek japoński jest najmocniej przywiązany do nośnika kompaktowego, zatem coś to znaczy. Na początek – powrót na rynek kosmicznie drogich japońskich wydań winyli. A ponieważ artyści (wg choćby brytyjskich wyliczeń) na sprzedaży winylowego nośnika zarabiają już lepiej niż na bezpłatnym, obłożonym reklamami (YouTube) streamingu, winyl stał się elementem bardzo poważnej koncernowej gry. W tym roku osiągnie ona swoje apogeum pewnie w okolicach 13 października, gdy ukażą się te oto dwa całkiem wysokonakładowe wydawnictwa (klikacie na własną odpowiedzialność):
Płyty Becka i St. Vincent – obie pokazane wyżej w edycjach deluxe – to oczywiście cała gama różnych wydań i pakietów. W wypadku tej pierwszej część pakietów zawiera koszulkę i specjalny gadżet w postaci kalejdoskopu, a wydanie kasetowe kosztuje więcej niż przedstawiony na szarym końcu CD. W wypadku St. Vincent kompakt też jest najtańszym z gadżetów, wśród których dominuje konfekcja. Jest też torba – winylowa oczywiście. Nawet z trudem nadążający w ostatnich latach za rynkowymi trendami zespół Metallica postanowił dla swoich fanów wymyślić nowy wydatek na sezon przedświąteczny. Tak. Jest kaseta. I są znaczki. Choć widzę potencjał poszerzenia repertuaru w dziedzinie konfekcji:
Tymczasem ja pozostanę przy zwykłych nowościach, które jednak ukazują się w nakładach mniejszych niż te specjalne wydania, za to po części już tylko na winylu. Niektórych można sobie niezależnie od tego posłuchać w wygodnym formacie cyfrowym. Dziś w pakiecie pięć albumów z ostatnich miesięcy.
Ostatnio z ciekawością oglądałem serię filmów pewnego człowieka pod hasłem: „Co by było gdyby [tu wykonawca] nagrał muzykę do ‚Dr. Who’?”. I tak miotał się od stylu Tangerine, przez Jarre’a, po Kraftwerk, odtwarzając kolejne estetyki. Mirt & Ter na tej płycie też kombinują, odbijając się od konwencji do konwencji i od pierwszych minut sięgając po kosmiczne brzmienia będące dzisiejszym echem twórczości klasyków. I nie jest to album ambient, choć pozostaje niezbyt natarczywy i może się przydać także jako rodzaj intrygującego dźwiękowego tła. Sprawę odbioru ułatwia na pewno fakt, że Bacchus, Where Are You? to być może nawet najatrakcyjniejsza płyta duetu, będąca efektem wielu koncertów i prób, dowód sporego zgrania duetu w warunkach improwizacji w studiu. Zamiast wszechobecnych na albumach Mirta nagrań terenowych mamy tu chwilami stosunkowo silnie zaakcentowany beat. A w bonusie na płycie winylowej dostajemy utwór Distaster Reworked zakamuflowany pod innym tytułem – Crossfader. Bardziej lubię ten pierwszy tytuł, więc niby powinno mnie ciągnąć w stronę kompaktu (też jest), ale winyl jak zwykle dobrze eksponuje kolejny obraz Tomka Mirta. Poza tym wytłoczony został w sposób bardzo atrakcyjny, jako transparentny LP. Z polskich produkcji elektronicznych – a na albumach z elektroniką się dziś skoncentruję – obowiązkowo.
MIRT + TER Bacchus, Where Are You?, Monotype 2017, 7/10
Płyta Jaapa Vinka z serii Recollection GRM to zaskoczenie, jakich mało. Kompilacja niewydawanych dotąd na płytach elektronicznych kompozycji mniej znanego holenderskiego kompozytora z lat 1968-1985, z których nawet te najstarsze brzmią, jak gdyby Vink miał bardzo wczesny dostęp do jakiegoś macbooka z oprogramowaniem z XXI wieku. Hasło „Extension” na grzbiecie płyty – wydanej w serii poświęconej francuskiemu ośrodkowi elektronicznemu – sugeruje przynależność do nieco innego nurtu. W tym wypadku – Instytut Sonologii w Utrechcie. Spektakularne soundscape’y tworzącego tam kompozytora mają dużą masę, fascynująco współczesne brzmienie i wykorzystują podstawowe środki: sprzężenia, filtry sygnału i pogłosy, które właściwie w tego typu twórczości elektronicznej stosuje się do dziś. Paradoksalnie mniej ciekawe bywają tu niektóre utwory nowsze (ociężałe i nudnawe Stroma z 1982 r.) w porównaniu z nagraniami z 1970 r. (jak Granule), choć finałowe, pochodzące znów z lat 80. Tide 85 robi wrażenie głębią i olbrzymim ładunkiem dynamicznym. Po masteringu Rashada Beckera trudno przy tym nawet te najstarsze utwory odróżnić od nowości z kręgu improwizowanej elektroniki.
JAAP VINK Jaap Vink, Recollection GRM 2017, 8/10
Co jakiś czas wśród didżejów wraca temat skanowania winyli wzrokiem – ufam, że widać, gdzie jest mocniej, gdzie ciszej, gdzie równomierny bit itd. Ale najładniejsze wzory rzeźbią w winylu relatywnie proste, minimalistyczne utwory syntezatorowe, co potwierdza ten winylowy zbiór 71-letniej Amerykanki Maggi Payne z powoli zmieniającymi się w czasie – i przestrzeni, bo przestrzeń w tej muzyce odgrywa kluczową rolę – dźwiękami (niepodobnymi do tych z wydanego przed kilkoma laty, skoncentrowanego na repetycjach albumu Ahh-Ahh). W zamierzeniu – na podobieństwo rosnących kryształów. W stosownie zatytułowanej kompozycji tytułowej buduje to niesłychaną masę dźwiękową, co widać już na pierwszy rzut oka właśnie – nie tylko ucha. Kilka razy zresztą – wcześniej w Scirocco – objawia się tu potężna siła syntetycznego dźwięku, możliwa do oddania dzięki tłoczeniu winyla do prędkości 45 RPM. Utwory pochodzą z początku lat 80., ale zostały stworzone jeszcze w technice analogowej. Dwa pierwsze to zaskakujące manipulacje taśmami z nagranymi głosami ludzkimi i partią fletu – zmienionymi nie do poznania, przetransformowanymi w przestrzenną strukturę z króciutkich pętli dźwiękowych. Dwa pozostałe Payne nagrała z wykorzystaniem modularnego systemu Moog 3P. Ostatnie – Solar Wind – stworzone zostało dzięki danym zdobytym poprzez analizę spektrum falowego wiatru słonecznego. I brzmi tak kosmicznie, jak tylko się wydaje.
MAGGI PAYNE Crystal, Aguirre 2017, 8/10
Kolejny album Juliana House’a, jednego z ojców-założycieli nurtów „duchologicznych” w muzyce brytyjskiej. Tyle że zasłużona scena skupiona wokół Ghost Boxu zaczyna gryźć własny ogon i w szczególności to zastrzeżenie dotyczy The Focus Groop, czego dowodem ta nowa, wydana podczas wakacji seria miniatur z sampli ze starych mediów zgranych z użyciem współczesnych pogłosów w nieco chwilami bałaganiarski kolaż dźwiękowy. Do tego jedna dłuższa kompozycja Medium In the Mirror. Rzecz wytłoczona na 180-gramowym winylu i sprzedawana w obwolucie z ładną, grubą kopertą wewnętrzną z cytatem z McLuhana, ale – co jest właściwie regułą w wypadku produkcji Ghost Boxu – trzeszczy ponadprzeciętnie. Po raz drugi zastanawiałbym się jednak nad zakupem – w szczególności na tym nośniku.
THE FOCUS GROOP Stop-Motion Happening, Ghost Box 2017, 5-6/10
Na koniec płyta, która wizualnie zapraszała do dzisiejszego zestawienia, czyli limitowana winylowa wersja opisywanej już na Polifonii oryginalnej ścieżki dźwiękowej Akademii Pana Kleksa autorstwa Andrzeja Korzyńskiego. Opisywana już Polifonii, więc nie będę już rozciągać wątków muzycznych – od strony wizualnej rzecz jest spektakularna, z labelem i okładką ładnie korespondującymi tonalnie z kolorowym wzorem na płycie. Rzecz brzmi dobrze, szczególnie smyczki i reszta orkiestrowych instrumentów – poza może specyficznie nagranymi i nieco przesterowanymi kontrabasami, choć bas Arkadiusza Żaka też okazuje się trudny do skontrolowania w tym miksie, minimalnie bardziej nawet w tej longplayowej wersji. Choć podkreślam – porównywałem z CD i jest to zdecydowanie charakter materiału źródłowego, rejestrowanego w studiu Tonpressu. Radziłbym się spieszyć, choć obok tego efektownego winyla jest i zwykłe, czarne tłoczenie. I proponowałbym w całym tym natłoku kolorowych wydań nie dyskryminować czarnych.
ANDRZEJ KORZYŃSKI Akademia Pana Kleksa. Original Motion Picture Soundtrack, GAD Records 2017, 8/10