10 powodów, dla których powinniście jeszcze raz posłuchać „OK Computer”

Rok z siódemką na końcu to zawsze okazja do wielu nikomu niepotrzebnych retrospekcji, które nagle okazują się zaskakująco ciekawe. Okrągłe rocznice wydania obchodzi 9 z 40 płyt wszech czasów w głosowaniu Rate Your Music. Ledwie zdążyliśmy sobie przypomnieć Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band i The Velvet Underground & Nico, a tu 20. urodziny świętuje OK Computer grupy Radiohead. Zdałem sobie sprawę z trzech faktów: (1) sam nigdy nie recenzowałem tej płyty, nawet w chwili jej premiery, (2) bardzo rzadko wracałem do niej w ostatnich latach, obchodząc tak, jak się omija na ulicy znany pomnik, a wreszcie (3) uświadomiłem sobie, jak mało widziałem w polskiej prasie tekstów rzeczywiście analizujących OK Computer, a nie tylko odfajkowujących ten album jako wybitny. W dodatku zbliża się wydanie specjalne – czy w ogóle warto odkładać pieniądze? I po co w ogóle tego słuchać jeszcze raz?

1. Bo to klasyk bardziej precyzyjny niż płyty Beatlesów. Zacznijmy od tego, że nie bez powodu na wspomnianej liście RYM OK Computer (miejsce 1.) wyprzedza słynnego Sierżanta Pieprza o 22 pozycje. Jak pamiętamy (w tym roku wyjątkowo dobrze), Beatlesi chcieli powiedzieć wiele rzeczy, ale w tworzeniu albumu koncepcyjnego w początkach tej konwencji trochę się jednak zagubili i mówili mało konkretnie. W porównaniu z ich albumem płyta Radiohead jest precyzyjna jak mało która. Mamy tu konsekwentnie prowadzoną opowieść o obawach końca wieku wynikających nie z realnego zagrożenia, tylko właśnie z wymywania zagrożeń, a przy okazji i ludzkich emocji ze współczesnego życia, a tym samym – naszej dehumanizacji, stopniowego zamienienia w roboty. Wszystko pisane z dużą precyzją: zagajeniem w Airbag (historia Yorke’a ocalonego przez poduszkę powietrzną i uczynienie z tejże poduszki metafory dzisiejszego życia), dokładnym wyłożeniem istoty płyty w przerywniku Fitter Happier i ze swoistą puentą (Slow down!) w finałowym utworze The Tourist.

2. Bo dobrze oddaje tzw. ducha czasów. Błyskotliwość OK Computer polega m.in. na tym, że w czasach względnego spokoju i prosperity paranoja Thoma Yorke’a pozwalała mu czuć, że długo się taki stan nie utrzyma. Albo że problemy z wchodzącą w nasze życie technologią grupa opowiada w czasach raczkującego internetu. Dalej śledzimy tu konsekwencję Radiohead: bohater albumu, z poczuciem niemocy, w depresji, a może nawet na krawędzi samobójstwa (to wszystko tematy poszczególnych piosenek) przygląda się systemom alarmowym, którymi się obudowujemy (do poduszki powietrznej dołącza alarm przeciwko CO2 – Aribag, jest motyw przetrwania wypadku lotniczego – Lucky), powracającej karmie bycia poniżanym (Karma Police), którą niesie korporacyjny kapitalizm, życiu w sztucznej bańce. Bohater twierdzi, że wolałby zostać porwany przez kosmitów (Subterranean Homesick Alien), to wszystko Yorke opowiada w zgrabnej, nieprzegadanej i niełopatologicznej formie. Ten zespół przehandlował rockandrollową pewność siebie za strach i neurozy. No właśnie – czy ta rockandrollowa pewność siebie będzie jeszcze po czymś takim smakować jak kiedyś?

3. Bo zamknął czasy wielkich płyt rockowych. Z równie wielkim łoskotem, z jakim Sgt. Pepper’s je otworzył (symbolicznie, nie spierajmy się teraz o Zappów czy Velvetów). A może nawet w sposób bardziej niepodważalny. Tu proponuję krótkie ćwiczenie myślowe: przypominamy sobie wielką płytę rockową przywracającą wiarę w masową nośność i świeżość tej estetyki, która została wydana po 1997 roku.

4. Bo ta płyta była cezurą dla świata mediów muzycznych. Traktując ją jako pokoleniowy punkt odniesienia, nieźle się opowiada eksplozję świata mediów cyfrowych (Pitchfork, u nas Porcys, Screenagers itd.). Dlaczego? Przypomnijmy sobie słynne zestawienie 500 albumów wszech czasów przygotowane przez tracącego w tej erze autorytet „Rolling Stone’a” w roku 2003. Pozycja OK Computer? 162. Sto sześćdziesiąta druga. Za płytą Alive! grupy Kiss, debiutem The Pretenders i The 52’s. Sami możecie sprawdzić, jeśli nie wierzycie. Na polskim podwórku podobną rolę pełni książka 100 płyt, które wstrząsnęły światem Grzegorza Brzozowicza i Filipa Łobodzińskiego. Brak w niej albumu Radiohead, a z płyt roku 1997 autorzy wybrali Buena Vista Social Club. Z całym szacunkiem dla tej ogólnie niezłej i potrzebnej publikacji – w końcu był w niej (rok 1996) jeden z albumów, które Radiohead zainspirowały – Endtroducing… DJ-a Shadowa. Co nas prowadzi do kolejnego punktu:

5. Bo twórczo wykorzystała pomysły hip-hopu.
W dodatku, jak wyżej, robiąc to w sposób subtelny. Yorke nie zaczął wprawdzie rapować, ale w kilku utworach pociął razem z kolegami nagrane partie perkusji na wzór takich nagrań jak płyta Shadowa i innych producentów z tamtej strony. Są zapętlone, lekko zniekształcone, jak gdyby przeszły przez degradujący je jakościowo sampler z lat 80. Airbag jest tu oczywiście przykładem koronnym. Przy okazji zespół wykorzystał patenty trip hopu i Milesa Davisa (partia pianina elektrycznego w SHA).

6. Bo równie twórczo wracali – z Nigelem Godrichem jako producentem – do pomysłów rodem z lat 60. Nie kopiując niczego w sposób bardzo czytelny, choć wykorzystują ścianę dźwięku Spectora, a przede wszystkim techniki ówczesnego stereo – warto, słuchając dziś OK Computer, zwrócić uwagę na mocne rozrzucenie instrumentów w stereofonii – od charakterystycznego wejścia gitary w Airbag w lewym kanale, poprzez wiele fragmentów, w którym szeroko rozłożone zostaną partie gitary, bębny, nawet wokal bywa lekko wysunięty ze środka. Nabiera to wszystko sensu, gdy zwrócimy uwagę, jak mocno Godrich podkręca poszczególne instrumenty w miksie, wybijając je wręcz przesadnie, jak gdyby rzucał snop światła na przerośniętą partię basu (do jego brzmienia akurat można się przyczepiać), gitarę (jak przerośnięta kanonada w końcówce Karma Police) czy wreszcie głos (ze sztandarowym przykładem w Exit Music). Coś, co teoretycznie grane jest piano, w miksie może brzmieć nieproporcjonalnie forte. Szept jest krzykiem. Są to notabene echa jeszcze jednego ważnego dla OK Computer nurtu, czyli dubu, a skoro już o tym, to…

7. Bo przynosi swoje, szczególne i charakterystyczne brzmienie gitary.
To zasługa Jonny’ego Greenwooda, tego samego, który do Radiohead wnosił również te wpływy dubowe. Częściowo już to zjawisko opisywałem. Gitara Greenwooda miewa tu punkty odniesienia całkiem czytelne, włącznie z Led Zeppelin (Lucky) i U2 (SHA), ale Paranoid Android – z wyjątkowo długim solem jak na ten zespół i scenę alternatywną – pozostanie nowym punktem odniesienia. Swoją drogą – ten sposób myślenia o sekcji rytmicznej pozwalał gitarzystom na szaleństwa, na wykorzystywanie ekstremalnych ustawień efektów, dzikich modulacji brzmienia itd. Konwencja produkcji nadawała takim zabiegom sens. Poza tym pamiętajmy Greenwoodowi hołd dla Pendereckiego w smyczkowym finale Climbing Up the Walls, jednego z rzadziej przywoływanych fragmentów albumu.

8. Bo jak na swój czas płyta brzmi uderzająco „współcześnie”. Jest – szczególnie biorąc pod uwagę moment powstawania – bardzo głośno zmiksowana i dość mocno skompresowana, do czego zaraz jeszcze wrócę.

9. Bo zaprasza do odbioru tego wszystkiego całkiem szeroką publiczność.
Wielkość płyty Radiohead polega oczywiście na tym, że są tu i hity (No Surprises), ale też na tym, że słuchacze, którzy mają w nosie pozostałych dziewięć punktu niniejszego wypracowania też dostrzegają w tym albumie coś wyjątkowego. Album sprzedał się w milionach egzemplarzy, widziałem już entuzjastyczne recenzje OK Computer, które składały się głównie z frazesów typu perełka i muzyczna uczta. Widziałem też pochwalne opowieści sygnalizujące, że ktoś kompletnie ignorował teksty, włącznie z przekręcaniem (konsekwentnym) tytułów utworów (Filter Happier). Płyta sprowadzała też na nową ścieżkę myślenie kategoriami prog-rocka. Wracanie do tego tematu brzmi pewnie u mnie jak jakaś fiksacja, ale wątki fascynacji King Crimson, włącznie z powrotem do porzuconego na wiele lat Melotronu (Airbag) i podobnym sposobem myślenia piosenkową formą, wydają się wystarczająco ważne, by o tym wspomnieć. Dla mnie jest to przy tym – nie będę ukrywał – osobisty i ważny wątek.

10. Bo jest (jutro oficjalna premiera) nowa wersja OKNOTOK 1997-2017, która też może stanowić nie najgorszy powód do powrotu do ulubionej płyty.
Nie mam tu na myśli tylko kilku niepublikowanych utworów ani dodatków, które oferuje wersja rozszerzona, ale nowy mastering Bob Ludwiga (poprzednim masteringowcem był nieżyjący już Chris Blair). Co to oznacza? Jestem po pierwszym przesłuchaniu całości i – jak dla mnie – nie jest to zmiana fundamentalna. Poza tym – niekoniecznie na lepsze. Z jednej strony zyskujemy trochę w szczegółach, głównie w okolicy tonów średnich. Ale jest cena: wokale – szeleszczące mocno w oryginale ze względu na wymowę Yorke’a – brzmią tu gorzej. Poza tym album jest mocniej jeszcze skompresowany dynamicznie, co sprawia, że bardziej się dusi w najgłośniejszych fragmentach (są tacy, którzy uważają, że na winylu – przy osobnym, delikatniejszym masteringu – problem zniknie). Co nie zmienia faktu, że jeśli was dotąd nie przekonałem, to spróbuję po prostu zaapelować: posłuchajcie tego materiału po latach. Jeśli nie z płyty, to ok, może być komputer.

RADIOHEAD OK Computer/OKNOTOK 1997-2017, Parlophone/XL 1997/2017, 10/10