Dlaczego się nie opowiadacie?
Za trzy dni uroczysta inauguracja prezydentury Trumpa. Impreza dość huczna, za 90 mln dolarów – ktoś już policzył, że to mniej więcej tyle, ile koszty dwóch inauguracji Obamy. Ale domknięcie listy występujących artystów sprawiło problemy. Nie zgodzili się na występ Céline Dion, Elton John ani Andrea Bocelli (lista jest dłuższa). A reakcje na zapowiedzi polityczne Trumpa okazały się na tyle potężne, że ostatnio występu odmówił nawet cover band grający utwory Bruce’a Springsteena (z szacunku dla samego Bossa, który popierał Hillary Clinton). Zapowiada się gorący rok w muzyce, tylko u nas klimat raczej letni.
Zdałem sobie z tego sprawę, przeglądając podsumowania kolegów i czytając diagnozy na koniec roku Bartosza Nowickiego. Najmocniej zwraca on uwagę – zamiast na to, co było – na to, czego zabrakło: Moje największe rozczarowanie AD 2016 w polskiej muzyce wpisuje się jednak w aktualny kontekst polityczny i jest związane z bezradnością, obojętnością; bijącym po oczach brakiem reakcji na społeczno-polityczne napięcia w kraju. Pomijając kwestie sympatii politycznych, bunt w wobec establishmentu to motor napędowy wszelakich sztuk krytycznych, w tym muzyki. Co ciekawe, największe wrzenie sztuka krytyczna w Polsce uzyskała w czasach zdecydowanie łaskawszych niż obecne, teraz zaś kiedy każda gałąź życia przesiąknięta jest polityką i spolaryzowana jak nigdy dotąd, artyści (muzycy) albo histeryzują, albo manifestacyjnie milczą.
Sam pisałem w podsumowaniu o uczuciu niepokoju w polskich piosenkach pop i odradzających się protest-songach na Zachodzie. Przyznaję jednak – temperatura tego, co się u nas muzycznie dzieje, przesadnie wysoka nie jest. I nie oddaje temperatury za oknem, na ulicy, w autobusie. Podejrzewam zresztą, jakie mogą być powody tego stanu rzeczy. Skoro już w polityce – po obu stronach sporu – pole dyskusji publicznej oddano memogennym pajacom, to w muzyce próby satyry na rzeczywistość czy ostrzejszego protestu stały się tematem tabu, właśnie z obawy przed łatwym ośmieszeniem, włożeniem do jednej szufladki z politycznymi bohaterami memów. Kwestię komentowania życia politycznego młodzi artyści oddali więc walkowerem Maleńczukowi i Big Cycowi. Z efektem łatwym do przewidzenia. I dlatego zgadzam się z konkluzją Nowickiego. Było tak, jak gdyby wszyscy wzięli sobie do serca słowa Pogodno: Tylko nie mówcie mi, że się opowiadacie / Przecież nie ma żadnych stron, przecież się nie ma za czym opowiadać.
Z chęcią teraz posłucham sobie litanii wykonawców, których uraziłem powyższym uogólnieniem. Którzy jednak się opowiadali, choćby półgębkiem, choćby i szczerze, z ideowych powodów śpiewali hymn na cześć 500+, tylko nie zostali wystarczająco mocno nagłośnieni. Nie będę jednak ukrywał, że najważniejszym pokoleniowym problemem, jaki zaobserwowałem w polskich tekstach piosenek AD 2016 było uzależnienie od smartfonów i nowych technologii, zgubnym wpływie tejże na normalne życie. Było o tym i u Mesa, i u Fisza, i u Julii Marcell, a wreszcie u Taco Hemingwaya, u którego zaobserwował rzecz i opisał Piotrek Kowalczyk w bardzo interesującym, opublikowanym na koniec roku tekście Świat jest wuefem: Smartfon nie jest gadżetem. Przypomina raczej emancypującą się siłę, którą przestajemy kontrolować. Żyje z nami w pasożytniczej symbiozie – wysysa energię, czyniąc z nas nieobecnych, opętanych własnym wizerunkiem zombiaków.
Artykuł niesie parę uderzająco trafnych spostrzeżeń (włącznie z tym, że sam na temat płyty Marmur właściwie „dyplomatycznie” milczałem – święta prawda, nie chciałem zakłócać komunikacji dotyczącej Paszportów Polityki, do których Taco z Rumakiem byli nominowani), choć nie zgadzam się z ogólną oceną Marmuru Taco, do którego podchodziłem parokrotnie. Owszem, jest tam może trochę więcej introspekcji, ale cóż, dla mnie oznaczała ona ucieczkę zdolnego autora z pola, na którym był bardzo potrzebny i na którym się sprawdzał. W ocenie bliżej mi do drugiego świetnego tekstu o Taco, który napisał z kolei Janek Błaszczak dla „Tygodnika Powszechnego”. Temat został więc naświetlony z dwóch stron, adekwatnie do zainteresowania i nie mam tu dużo do dodania. Poza jednym paradoksem, który przyszedł mi do głowy dzisiaj: A może Taco, który współczesną memetykę rozumie jak mało kto, przestraszył się, że sam jest już po tych wszystkich sytuacjach (ta związana z zainteresowaniem Dominiki Kulczyk urosła szybko do rangi symbolu) na najlepszej drodze do nieodwołalnego zamienienia się w ludzkiego mema. I w obawie przed takim ostatecznym ometkowaniem uciekł w gąszcz metafor bardziej może złożonych, ale znacznie mniej atrakcyjnych, w historii hotelu Marmur. Odstraszanie od siebie, odpędzanie krytyki i socjologów może się okazać jedyną skuteczną techniką dla artysty, który – jak Taco – chce w takiej sytuacji zachować prywatność.
Gdyby tak było, pomysł należałoby uznać w jego perfidii za kozacki. Szkoda, że nie ma okazji, żeby z płochliwym towarzysko Taco o tym pogadać.
Dodam na koniec kilka zdań o płycie, na której – choć imponująca po wieloma względami – zabrakło mi też temperatury, wizji świata, stosunku do rzeczywistości. A piszę o niej między innymi dlatego, że sobie to obiecałem w grudniu. MC Silk jest bowiem autorem najlepszego listu wprowadzającego płytę, jaki dostałem w 2016 roku. Nie żebym jakoś szczególnie chętnie czytał takie listy, ale ten jest bardzo krótki: Oddaję w Twoje ręce 730 dni. Dasz swoje 43 minuty?
To tak przekonująco sformułowane, że aż muszę wyjaśnić: w żadnym razie 43 minuty nie wystarczą. Czasem i drugie 43 to za mało. A najbardziej frustrujący jest ten moment, kiedy różne elementy rozpatrywane oddzielnie mają sens, ale brak tego, co sugerowała sama osobista forma listu: opowiedzenia się na temat czegoś, w czym jakoś bym się odnalazł. Albo na bazie czego potrafiłbym sformułować parę zdań pełniejszych niż bicie piany o stylu i formie. Bo największy mankament (o zaletach zaraz opowiem) Silka jak dla mnie to fakt, że rapuje głównie o rapowaniu. Hip-hop w dużej części jest oczywiście autotematyczną opowieścią o hip-hopie, ale ja tam w najlepiej ułożonych rymach – te są niezłe – szukam jeszcze jakiejś dobrze ułożonej historii. A najbliższa mi, jaką znalazłem na #Rapunku (punku mało) to ta matematyczna opowiastka o Euklidesie i Pitagorasie w PiPi. Jestem trójkątem równobocznym / Inne trójkąty mogą mi sprzątać kąty – ta mocna abstrakcja wydała mi się bardziej realna niż trochę momentami zdystansowane i często przecinane hashtagami, owszem, ale w tym nagromadzeniu nużące dla mnie opowieści o raperze, który się nie poddaje, tylko coraz lepiej rapuje dalej. W stylu demonstracyjnie przywiązanym do staroszkolnych wartości i uciekającym od doraźności, co pewnie po części jest odpowiedzią na moje pytanie, ale jednak odbiera temperaturę nagraniom. Nawet w Deszczu, kiedy już się cieszyłem, że pojawia się kobieca bohaterka (Ty pierdolnęłaś tą robotą w korpo) i liczyłem na jakąś opowieść o bardziej osobistym, życiowym charakterze (socjolog sam się włącza, jak u recenzentów opisujących Taco), dostałem później I zostanie na zawsze ten rap, na zawsze.
Silk, o którym pisało się (sam wspominałem!) w kontekście rewelacyjnej szybkości, ma też perfekcyjną melodię zdania, dobrą dykcję lektora (przy moim ograniczonym horyzoncie w rapie potrafię z nim porównać chyba tylko Pana Duże Pe), ma naturalny funk i sporo ciekawych znajomych, którzy wnoszą tu jako goście śpiew operowy, partie skrzypiec, bandżo (partia niczym z Big Love Fleetwood Mac w Auto the Terminator), poważne solo saksofonowe (Arek Kopera w Łajce) i jeszcze bluesowe naleciałości w stylu Incarnations (zgrabny Powietrza zapach z Archie Shevskym). Opowiadam się więc w sprawie tej średniej klasy płyty dlatego, że doceniam wiele jej elementów, poznałem dzięki niej paru zdolnych ludzi, ale też żeby pokazać, że tego czasu poświęca się na takie historie więcej niż 43 minuty.
Swoja drogą, mój egzemplarz trwa 46’40 – jak się tu nie czuć oszukanym?
MC SILK #Rapunk, Silkspace 2016, 6/10
Komentarze
Przypomniałem sobie, że najgłośniej krzyczała w ubiegłym roku Maria Peszek. Niestety jej groteskowe protest-songi narobiły więcej złego niż dobrego, stając się obiektem drwin i krytyki (krytyki zresztą jak najbardziej słusznej. Drwiny, można było sobie darować). To wielka sztuka załadować Karabin ślepakami i postrzelić się przy tym w kolano.
W tej chwili (ale w sumie odkąd pamiętam) w Polsce polityka jest żałosna i niepoważna; żeby się nad nią pochylić, trzeba się zniżyć do jej poziomu. Publicystyka zresztą nie służy muzyce, zawsze wychodzi z tego jedno wielkie *cringe* [sic]. Oczywiście istnieje jeszcze coś takiego jak świat, położonego poza Polską, gdzie można znaleźć ogromny wybór globalnych, cywilizacyjnych problemów, zjawisk i tematów, znacznie ważniejszych i ciekawszych niż obecna sytuacja partyjna w naszym kraju. Ale kto miałby o tym pisać/śpiewać? Kiedy ostatnio słyszałem dobry polski tekst? Kto tu wyda Marka Fishera?
„Brak reakcji na społeczno-polityczne napięcia w kraju” być może są najlepszą reakcją. Zgadzam się z @pneumokok – podwórkowa bijatyka w piaskownicy ma się nijak, do tego co dzieje się na świecie. I tak z trudnem każdego dnia uciekam od polskiej polityki. Gdyby tak jeszcze muzyka ładowała we mnie dodatkowe emocje… Inna ważna sprawa poruszona w tym tekście to poziom refleksji w tekstach. Muszę przyznać, że nie rozumiem np zachwytu nad tekstami na przykład Julii Marcell. Owszem są dobre, a na tle banałów wyśpiewywanych nawet przez alternatywnych artystów ciut więcej niż dobre, ale jednak daleko im do doskonałości.
Osobna sprawa to Maria Peszek. „Maria – Awaria” to była pewna świeżość w liryce. Połączenie tradycji… poezji śpiewanej z punkową zadziornością. Świetne metafory, zabawa językiem, semantyką etc. I nawet gdy świntuszyła, robiła to z klasą. „Karabin” jest jak przeszarżowana rola wybitnego aktora w farsie. Bo wbrew pozorom jak się śpiewa takie teksty, to trzeba je umieć zaznaczyć cienką kreską, a nie krechą.
A propos opowiadania się:
Jestem po niczyjej stronie…
…bo nikt nie jest po mojej stronie…
Drzewiec
Czuję się jak Drzewiec już od dłuższego czasu 🙂
Artur Morozowski – tak, teksty Julii Marcell reprezentują ten gatunek „liryki” jaki uprawia reszta młodych polskich piosenkarek takich jak np. Mela Koteluk albo wokalistek z The Dumplings czy Rebeka. Nazwałbym je tekstami codzienno-obyczajowo-uczuciowymi (często utrwalającymi różne najgorsze stereotypy) ozdobionymi poezją licealną (czy istnieje coś gorszego?). W internecie tzw. ludzie się zachwycają, ale ja zgrzytam zębami. Robi się jeszcze gorzej, gdy wdzierają się do tekstów satyryczne komentarze a propos współeczenego lajfstajlu spod znaku portali randkowych, samotności w sieci etc. Na twórczość Marii Peszek reaguję wysypką. A jeśli chodzi o artystów alternatywnych… czy tacy w ogóle u nas istnieją? (nie mówię o „awangardzie”, którą recenzuje Bartek).
(PS. „Awangarda” w cudzysłowie tylko dlatego, że nagle poczułem na plecach oddech Rafała Kochana 😉
Pneumokok – no tak ale może Rafał Kochan by nas uświadomił o czym śpiewają prawdziwi awangardowi bez cudzysłowu artyści, którzy Broń Boże nie sprzedają więcej niż 500 płyt.
dilmun – nie chciałbym generalizować jak mają to w zwyczaju politycy, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że Drzewców w naszym społeczeństwie jest akurat siła. I to taka siła, o jakiej polityce mogą co najwyżej pomarzyć.
Inna sprawa, że to blog muzyczny, ale… najwięcej komentarzy nie pojawia się pod ważnymi i inspirującymi recenzjami, ale zawsze przy okazji tak zwanych spraw ogólnokulturowych czy społecznych. Lub, co jeszcze gorsze przy okazji polityki, od której jak rozumiem próbujemy uciec. Obłęd.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
Nie wygląda Pan na swoje 70 lat, na prawdę. Sam mam prawie 60. Ehh.. Pozdrawiam!
Hołdys pisze ostro w Newsweeku. Może czas panie Zbyszku chwycić znowu za gitarę?
ArturMrozowski
18 stycznia o godz. 14:14 1154412
A czemu mają służyć te zaczepki i prowokacje na temat „prawdziwej awangardy”? Masz jakiś problem z tym?
Poza tym sam napędzasz złe zwyczaje dyskusji o muzyce. Nie przypominam sobie, byś coś rzeczowego napisał o muzyce, tylko ciągle marudzisz o swoich oczekiwaniach, które nie są spełniane przez te okropne media.
@Sundutch –> Dziękuję, starałem się to ukrywać. Lata lecą. 🙂
Rafał Kochan. A tak, z ciekawości tylko… Już nie będę
ArturMrozowski – możesz mieć rację, tylko pewnie większość Drzewców to introwertycy bądź inni tacy wolący samotność albo małe grupki i w związku z tym najprawdopodobniej nigdy się oni nie zorganizują i nie zawalczą o siebie w grupie…