Nowy zdrowy środek
A ty nie za stary jesteś na The XX? – zapytał mnie wczoraj kolega w komentarzu pod linkiem do transmisji z premiery płyty. I trudno mu odmówić racji, bo słuchając wczoraj utworu On Hold prezentowanego co rusz przez YouTube czy Periscope jako imitację sesji na żywo, zdałem sobie sprawę, że komentujących to wydarzenie młodocianych odbiorczyń czy odbiorców muzyki tria lepiej nie zaczepiać i nie zagadywać o odczucia w obawie przed wyśmianiem. Hasło „różnica wieku” może być tu rozumiane jako „różnica stuleci”. Z drugiej strony – źródła muzyki zawartej na I See You, trzeciej płycie grupy, tkwią gdzieś w czasach, gdy sam miałem tyle lat, co oni (brakowało mi tylko tych wszystkich narzędzi do przesyłania sobie animowanych gifów i lajków), a cały album to najbardziej otwarta propozycja młodych Brytyjczyków. Pod każdym względem, bo jest i mniej introwertycznie, i pełniej w brzmieniu, i bliżej tradycyjnego rzemiosła w piosenkach, a wreszcie najlepiej do tej pory w partiach wokalnych. W sumie jest z tego więc niezłe międzypokoleniowe miejsce spotkań. Już nie skrzyżowanie ulicy Niskich Basów z aleją R&B przy placu Nowej Fali, tylko niezły nowy środek drogi. I na pewno nie jest to muzyka, która sprawdza metrykę przy wejściu.
Przeciwnie nawet. Znakomicie poczują się, słuchając tego zestawu, miłośnicy lat 80. i 90. To pierwsze dość oczywiste. Romy Madley Croft i Oliver Sim śpiewają tu, dialogując (Say Something Loving), w romantycznym stylu duetów lat 80. A linia genealogiczna tego typu grania, jakie prezentują, sięga New Order i innych formacji, które na gruzach posępnej nowej fali próbowały grać muzykę rozrywkową. Każda miłosna piosenka The XX zarażona jest jednak charakterystyczną melancholią (może i dlatego, że większość tekstów to ciągle na nowo pisane historie o rozstaniach), a minimalizm tych nagrań też broni je przed zaszufladkowaniem jej jako kolejnej płyty retro. Z drugiej strony odnajdą się tu – od pierwszych taktów Dangerous – miłośnicy trip-hopu, tego zadziwiającego zjawiska, które nagle i szybko wyniosło do mainstreamu i zamieniło we wspólny język różne teoretycznie dość niszowe elementy. Alfabet języka hip-hopu, sceny tanecznej, upalone tempa. W Performance Croft na chwilę przestaje gonić za ulubionymi Alison Moyet czy Annie Lennox, by zaśpiewać partię w stylu Beth Gibbons z Portishead. I w tej linii wokalnej, prowadzonej na tle skąpej, ale idealnej aranżacji – to smyczkowej, to gitarowej – słychać przez chwilę ten sam uniwersalny, pełen emocji język, który trip-hop, mimo jego teoretycznej środowiskowości i nowoczesnej produkcji wykatapultował do mainstreamu i na listy bestsellerów.
To Performance, a potem gotowy klasyk, Replica – nieuchronnie przyszłe tło w salonach H&M i sieciowych kawiarniach, ale z tych lepszych, od których nie mdli po dziesiątym odsłuchu – są bliżej serca tego albumu niż dość jednak wysilony pierwszy singiel On Hold. Wprawdzie w tym ostatnim Jamie Smith popisuje się jako selektor sampli, to jednak sam wolę go w tej samej roli w Lips, kiedy z refleksem i dość brawurowo przenosi stosunkowo świeży motyw z utworu Davida Langa (znany z filmu Młodość Sorrentino) w świat w muzyki klubowej. No i właśnie w utworze Replica, kiedy wyciska emocje jedną skromną partią syntezatora delikatnie przetwarzaną przez prosty filtr. Ten pierwszy refren to dla mnie kwintesencja brzmienia The XX. Później w tę stronę idzie – już z gorszym, ciężkawym skutkiem – Brave For You.
I See You nie jest może ideałem, płytą roku nie będzie, ale to świetny akcent na jego start. A już na pewno najlepiej śpiewana płyta w historii tria. Nierewolucyjna pod względem brzmieniowym, nawet wycofująca się nieco z introwertycznego świata zespołu, ale zachowująca autorskie cechy, z pewnym nudziarstwem włącznie, a przy tym dużo bardziej dopracowana niż Coexist. I nie ma w tej całej powściągliwości niczego niedobrego. Przeciwnie – dla mnie to również najprzyjemniejsza płyta The XX, co piszę jako zdystansowany słuchacz, choćby i spoza targetu.
THE XX I See You, Young Turks 2017, 8/10
Komentarze
Wydaje mi się, że śmiało płyta The XX mogłaby trafić do działu płyt, które ludzie kupują. Piszę to bez złośliwości. I zaznaczam, że nie mam nic przeciwko temu, że „I see you” jest zdaje się jedną z najbardziej oczekiwanych płyt początku roku i że pewnie będzie wszędzie. Jakby tego było mało, spora grupa fanów Openera nie miałby nic przeciwko, żeby The XX zostali kolejnym headlinerem edycji 2017. Obstawiam więc, że sprzedażowo płyta wzniesie się na poziomy opisanych w dziale płyt. Chyba, że się mylę.
Nadal nie mogę pojąć fenomenu tego zespołu, choć słucha się tego przyjemnie. Widocznie też nie jestem targetem. Inna sprawa, że surowa, hermetyczna stylistyka debiutu nadal jest mi najbliższa, choć już wtedy wydawało mi się, że to ścieżka, którą można podążyć jednorazowo. I faktycznie na „I see you” muzyki jakby więcej, chłodu i dystansu jakby nieco mniej. Ale tak naprawdę to czekam na… recenzję Flaming Lips. Choć po pierwszym przesłuchaniu już wiem, że trzeba czasu by płytę oswoić.
Ps. Czy mi się wydaje czy tekst uległ drobnej korekcie w pierwszym akapicie i wyleciało z niego zdanie, które rozbawiło mnie rano do łez. Ech, ta poprawność polityczna.
RTJ3 to wg mnie najlepszy akcent początku roku. Chyba najlepsza cześć trylogii. Mam nadzieję że p. redaktor wkrótce napisze kilka zdań recenzji.
Dość automatycznie wliczyłem ten akcent jeszcze do roku 2016, nawet wrzuciłem na listę najlepszych wydawnictw roku, ale może jeszcze parę słów napiszę.