Melancholia rozbiegówki

Zapadam na nią regularnie w okresie między Świętami a Nowym Rokiem, a później wychodzę jakoś w połowie stycznia. To pewnie reakcja na gwałtowniejsze niż przez cały rok szarpnięcie w datowniku i na krótkotrwałą zmianę całorocznej rutyny. Może też na pierwsze dni nowego roku, które są zwykle dość wczorajsze, bo polegają głównie na nadrabianiu i ocenianiu tego, co było. Jak gdyby nie było jeszcze tego, co zasadniczo ma być. Kolejne święto z czasem przedłużyło ten czas, który można porównać z rozbiegówką taśmy. Może dlatego dziś taśma, w dodatku jeszcze dokładnie z przełomu starego i nowego roku. Nominalnie premiera była 31 grudnia, więc trudno w ogóle na to zareagować, tym bardziej, że rzecz nie bardzo nadaje się jako tło dźwiękowe sylwestra. W dodatku melancholia z tego wyziera – w podwójnym znaczeniu.

Po pierwsze, jest to mała melancholia wszyta w nazwę Micromelancolié, solowego projektu Roberta Skrzyńskiego, którego płyty ukazują się często, a o którym zdarza mi się pisać ledwie od czasu do czasu. Bywa zaskakujący. Tak jak na tej, chyba najłagodniejszej, może nawet najlżejszej swojej kasecie. Już tytuł – External Sources – sugeruje pracę na gotowym materiale, rzecz nie polega więc na syntezie, tylko klejeniu sampli, nagrań natury, krótkich fragmentów wokalnych (!) itd. I układa się w serię utworów tytułowanych trochę jak poradnik: To Protect the Hands From Fire, To Protect the Feet From Water, To Protect the Eyes From Light… Pierwszy z nich, najdłuższy, to pętle zszyte z szeptów, później nieregularny rytm na tle śpiewu ptaków. Water ma już bardziej zgrzytliwy i ociężały, ale równie kolażowy charakter, brzmieniowo mocniej przypominający to, czego bym się spodziewał po Micromelancolié. Znakomity jest fragment z Light w tytule, kiedy wśród krzyków mew pojawia się melancholijna linia wokalna, fragment piosenki, który wydaje się całkiem czytelny, ale wczoraj pół godziny spędziłem szukając źródła, więc jeśli ktoś już to zidentyfikował – chętnie poznam odpowiedź.

Przestrzenny, może nawet pustawy To Protect the Head From Wind oparty jest na delikatnych wybrzmieniach, analogowych zaburzeniach tempa i jakimś samplu ze starego elektronicznego nagrania – albo i czymś nowszym w stylu Ghost Boxu. To Protect the Ears From Noise, znów niezbyt hałaśliwy, wręcz wycofany, przynosi drony budowane z brzmień przypominających smyczki i organy. A końcowy Ice – sampling pojedynczych dźwięków, z całą geometrią struktur rytmicznych. Mój syn twierdzi, że słychać tu odgłosy strzałów z gry wideo, co jakoś by się nawet składało z końcowymi monologami ludzi skarżących się na to, że boją się wyjść nocą do parku ze względu na wszechobecną przemoc. Wszechobecna to jest tu na pewno przyjemność odkrywania źródeł w tych bardzo różnorodnych utworach i wyobrażania sobie, jak się przekładają na tytułowe hasła. To taki materiał zawieszony między 2016 a 2017, a także między 7 a 8, bo trudno się kalibruje liczbowe werdykty w nowym roku. Ale z całą pewnością bardziej mnie to zafrapowało niż generatywna muzyka z nowej płyty Briana Eno.

img_20170109_211303_edit

Jest wreszcie drugi poziom melancholii – bo External Sources to ostatnia kaseta w katalogu Wounded Knife. Prowadzone przez ludzi dość upartych i zdeterminowanych małe labele rzadko znikają, mam więc nadzieję, że i ten nie zniknie tak do końca, ale bez względu na to zachowam sporo miłych wspomnień związanych z zawsze bardzo ładnymi kasetami publikowanymi z logiem WK. To była jedna z tych kilku polskich firm, dla których kupiłem sobie z drugiej ręki wymarzony kiedyś deck (dziś za cenę kilku kaset). I było warto. Pozostaje oczywiście całe archiwum cyfrowe na Bandcampie, ale zawsze miło czasem posłuchać z taśmy, z tą charakterystyczną chwilą oczekiwania podczas przewijania rozbiegówki. Co istotne, i co też jest częścią tego zjawiska, na końcu taśmy – symetrycznie – też zawsze jest rozbiegówka. Skojarzenia z układem roku uzasadnione. A i jakieś nadzieje w stosunku do przyszłości Wounded Knife, choćby pod jakimś nowym szyldem, też to pozostawia.

MICROMELANCOLIE External Sources, Wounded Knife 2016, 7-8/10