Można strzelać (uwaga na kontrowersje)

Sytuacja jest taka, że może i jest bunt, ale muzyki buntu nie ma. Bo śpiewanie pieśni Gintrowskiego może być dziś co najwyżej buntem przeciwko rodzinie Gintrowskiego próbującej zablokować wykonywanie Modlitwy o wschodzie słońca podczas demonstracji. Też bym się buntował – nieżyjący autor napisał wszak tylko muzykę, tekst napisał inny autor, też już własnie zmarły. Ale niech odpoczywają w pokoju i w zgodzie. Ja bym w każdym razie nie wykonywał, tylko pisał, bo słaba jest sytuacja, gdy nawet pieśni protestu są z drugiej ręki. Zostają więc ci, których może i by chcieli na manifestacjach, ale oni nie chcą (patrz – najnowszy wywiad) – jak Maria Peszek.

Mam doświadczenia w dostawaniu po głowie za Marię Peszek, o czym świadczą choćby komentarze pod recenzją poprzedniej płyty. Chciałbym jednak bezczelnie zauważyć, że tamte negatywy za Marię zestarzały się szybciej niż zawartość albumu Jezus Maria Peszek. A przy słuchaniu nowych piosenek nie czułem, żeby szczególnie mi ciążyła tamta historia. Nie czuję też, żeby ówczesny internetowy hejt był wielkim obciążeniem dla samej wokalistki. Bardziej już obciążeniem mógł być dla niej realny sukces tamtej płyty, bo ukazująca się jutro kolejna – Karabin – zrealizowana została według podobnej formuły. Znów z Michałem „Foxem” Królem jako współtwórcą muzyki i producentem. I znów w dość oszczędnej elektroniczno-rockowej instrumentacji, w której rolę gitary przejmują mocne barwy syntezatorów, ale bez wielkiego trudu można to wszystko przearanżować na rockowy skład.

Co do tekstów – nie wiem, czy wywołają podobnie duże kontrowersje co poprzednio. Przebojowa i zgrabna (z wyjątkiem tego angielskiego wtrętu) singlowa Polska A B C i D to niemałe ryzyko przy obecnym kształcie mediów publicznych (Dzieli nas wszystko / Nie łączy nic / Daj mi być sobą / Pozwól mi żyć) i zrozumiałym drżeniu łydek prezenterów. Choć gdyby na to spojrzeć realistycznie, w istocie byłaby lekką piosenką o nietolerancji, gdyby nie uderzający w szczególnie chronioną część elektoratu fragment Można szczuć słowem / Można szczuć modlitwą / Można dzielić Polskę / Tnąc krzyżem jak brzytwą. Ale spokojnie, będą wyciszać po drugim refrenie. Do tego dostajemy wyrazisty obrazek lesbijek-samobójczyń w piosence Jak pistolet (O miłości niemożliwej jak Pendolino do Kutna – zgrabne porównanie, choć kursuje tam Pendolino, sam jechałem). No i Modern Holocaust, czyli chyba najmocniejszy utwór na całej płycie. Peszek opiera go – jak mi się wydaje – prawie w całości na cytatach z tego, co ludzie pisali o niej w sieci, co piszą o swoim kraju itd. I gdy notuję te słowa, to nie polskie radio czy telewizja, ale globalny iTunes rozważa, czy w ogóle może tę piosenkę sprzedawać w swoim serwisie. Paradoksalnie więc wyszłoby na to, że wyzwisk w sieci opanować się nie da, ale cytaty z nich w formie artystycznej można już próbować zastopować. Wredna życiowa puenta, nie ma co.

Wierzę w intencje Peszek. To raczej rzeczywistość dogoniła te teksty, pisane już wiele miesięcy temu (Coraz bliższy Bliski Wschód / Coraz większy gniew i głód w tekście Krwi na ulicach) niż artystka usiłowała ją dogonić. Ba, czasem nawet rzeczywistość te teksty przegoniła (Jak ten elektryk, co kiedyś / Wolność zaświecił jak światło… – śpiewa Peszek w Elektryku z ładną frazą Kraj kwitnącej myśli). A ostre klimaty autorka równoważy zresztą delikatnymi w gruncie rzeczy tekstami Żołnierzyka czy niezbyt pasującego mi tu ckliwego Samotnego taty. Za dużo tu tej równowagi jak na płytę protestu.

Rozwój Peszek jako autorki tekstów (obiecującej na płycie nr 1, słabej na płycie nr 2, trafiającej prawie idealnie na albumie nr 3) znów przesłania tu trochę muzyczne walory muzyczne piosenek. Tymczasem jako całość wokalno-instrumentalna wydaje się ten zestaw najbardziej naturalny, być może nawet (po raz pierwszy w repertuarze Marii) podejrzanie naturalny, bo profesjonalnie gładki. Na pewno okupiony dużą pracą, zarazem jednak pewniejszy i nie tak zaskakujący jak Jezus Maria Peszek. Peszek-Fox to właściwie pełnoprawny duet.

Nie mogę się oprzeć przed pewną próbą zestawienia tego albumu (o którym nawet przy milczeniu radia może być głośno) z projektem Beneficjenci Splendoru kierowanym przez Marcina Staniszewskiego, którego doceniałem poprzednio bardziej za pomysły i za teksty niż za wykonanie i muzyczną zawartość albumów. A podchodzę do sprawy ostrożne (ale bez poklepywania się), bo to sytuacja, gdy dziennikarz dziennikarzowi dziennikarzem. Szkoda by było bardzo, gdyby jego nowa płyta Sellfie, wydana kilka dni temu, przeszła zupełnie bez echa. Tym bardziej, że to tutaj dostajemy najbardziej jak na razie zjadliwą satyrę polityczną tego roku – w tekście Prezydenta Klenczona z jasnymi odniesieniami w realu. Z refrenem Prezydent Klenczon się ułaskawi i frazami Polska wstała z klęczek, ale nie cała albo To są kolana, które uzdrawiają / Ciała, duszyczki, gospodarkę całą. Niby ostrzejszą, ale jednak jakoś mniej wyrazistą prowokacją jest muzycznie słabszy utwór Full Katotaliban.

W tej nieco momentami archaicznej (sample gitarowe, flow bardziej w stylu lat 90., ale do tego nieco zbyt finezyjne jak na rodzimy hip-hop zmiany akordowe – rozpaczliwa ekspresja Autodiss wprowadza nas wręcz w atmosferę z okolic dawnego Kalibra 44 i brzmienia rodem z lat 80.) rapowej konwencji gubią się czasem bardzo zgrabne linijki. Znikają czasem – choć nie powinny – brutalne inteligenckie wyznania XXI wieku w rodzaju Gdyby nie porno i Lars von Trier/ Może wciąż mógłbym niewinnym być albo całego tekstu Dziada (Jestem dziadem, będę strzykał jadem / Na wszystkich głupich, co śnią puste sny – z piękną uwagą na temat duetów syntezatorowych skądinąd), a wreszcie słowne zabawy, często wulgarne, lecz zdradzające słabość do Białoszewskiego (wiemy o niej z boksu Białoszewski do słuchu, na którym Staniszewski zostawił ciekawą interpretację Chamowa). Tak jest choćby z powtarzaną w Autodissie klejącą się do uszu frazą chuju bury. Pozycje Staniszewskiego są wybitnie outsiderskie, i to mu na tym albumie służy. A przy refleksyjnym Zerze absolutnym mógłby się przecież równie dobrze zamiast z Basią Wrońską (gościnnie) spotkać w studiu z Marią Peszek.

Właśnie. Staniszewski nie nagrał pod znakiem pistoletu płyty w pełni udanej ani lekkiej w odbiorze, a Peszek nie nagrała pod znakiem karabinu swojego największego arcydzieła (jak gdyby zmówili się na treści – jak to określa Peszek – pacyfistyczne wyrażane środkami militarnymi, czy jakoś tak). Ale bardzo chciałbym ich zobaczyć w pierwszym wydaniu wznowionego telewizyjnego „Pegaza” albo w jakimś nowym flagowcu TVP Kultura – na kanapie, pod grillowym gradem trudnych pytań. Bo jeśli nie o tym w kontekście najnowszych propozycji muzycznych rozmawiać, to przyjdzie mi tylko w ciszy oczekiwać na natchnienie i niechybną przemianę, może po rocznicy chrztu Polski albo Światowych Dniach Młodzieży.

MARIA PESZEK Kaliber, Warner 2016, 7/10

BENEFICJENCI SPLENDORU Sellfie, Color My Cave 2016, 6/10