Jak słucha muzyki Pokolenie Szufli?
Tak, ogłosili właśnie kolejną generację. Chyłkiem, ze środy na czwartek tydzień temu światowa agencja Havas Sports & Entertainment ujawniła (tym słowem to opisują) w specjalnym komunikacie istnienie Generacji Shuffle – nowego pokolenia osób słuchających muzyki, które wywodzi się z rewolucji cyfrowej. Dzięki niespotykanemu nigdy wcześniej dostępowi do ogromnych bibliotek nagrań, możliwemu w związku z pojawieniem się streamingu i opcji pobierania plików online, zdecydowanie wzrosła różnorodność gatunków muzycznych, których słuchają ich użytkownicy – napisali autorzy informacji prasowej, w specjalnym badaniu dzieląc miłośników na pięć grup:
1. Słuchacz.
2. Ekspert.
3. Fan.
4. Kolekcjoner.
5. Wokalista.
Cytuję to, bo kiedyś ujął mnie w czasie wykładów prof. Bralczyk, zwracając uwagę, że zawsze kiedy mówi „Jest pięć rodzajów…” albo „Jest osiem cech…”, to studenci chwytają za długopisy. Otóż wokalistą jestem niewątpliwie najrzadziej, ale z powodzeniem można mnie wpisać do każdej z grup. I mam wrażenie, że cała klasyfikacja zaistniała w badaniu (obejmującym 18 tys. osób z całego świata) tylko po to, żeby uwiarygodnić samo badanie. Podobnie jak podpunkt „Osiem logik zaangażowania fanów muzyki”: 1. Logika Rozrywki (wielkimi literami, tak jak przy nazwach zaklęć). 2. Logika Imersji. 3. Logika Połączeń Społecznych. 4. Logika Identyfikacji. 5. Logika Obrony. 6. Logika Gry. 7. Logika Wiedzy. 8. Logika Poszukiwań.
Niech żyje nauka. Ale może z wyłączeniem tej nauki, która próbuje nam odebrać spontaniczność odbioru muzyki w imię rozpoznania w świecie marketingu, a do tego raport (oczywiście) zmierza. Osoba o onieśmielającej funkcji Global Chief Strategy Officer skomentowała owo badanie tak: – Muzyka to niezwykle skuteczne narzędzie marketingowe dla marek, które chcą nawiązać relacja z ludźmi. Nasze badanie wykazało, że 98 proc. osób na całym świecie codziennie słucha muzyki. Era cyfrowa spowodowała jednak, że wszystko jest bardziej rozdrobnione i rozległe, jeśli chodzi o sposób słuchania muzyki i wybierane gatunki.
Za jednym zamachem potwierdza to słuszność w wyborze przez Adidasa i Tidala osoby takiego Kanyego Westa jako słupa reklamowego. Bo tak jak sportowi kierowcy (nie na darmo Havas jest agencją zajmującą się w pierwszej kolejności sportem) jeżdżą w bolidach i chodzą w strojach oklejonych logotypami marek, tak współczesna gwiazda muzyki jest pośrednikiem mającym po prostu ułatwić kontakty z klientem. Kanye w swojej podstawowej funkcji nie jest dziś więc bogiem, tylko przedstawicielem handlowym.
Przejdźmy do samej Generacji Shuffle. Otóż wg Havas 56 proc. odbiorców muzyki przyznaje się dziś do słuchania co najmniej 10 różnych gatunków. Samemu zdarzało mi się zauważać tę szerokość gustów (pomijając to, że muzykę na gatunki można dziś dzielić w sposób bardzo umowny), którą przyniósł oczywiście nie szał na streaming, tylko internet w ogóle, od czasów Napstera. Ale ponieważ całe to badanie skupia się na nowych serwisach streamingowych, a hasło Shuffle trudno przełożyć wprost na polski (musiałoby być chyba „tas”, od tasowania – jak w wyrażeniu „karty w tas”), zaproponuję swój odpowiednik: Pokolenie Szufli.
Szufla to rodzaj łopaty służącej do przerzucania dużych ilości węgla czy gruzu. Specyficzne narzędzie, którego cień pojawia się czasem w muzyce. Nadużywam ostatnio porównań z Warszawą Bowiego, ale wybaczcie – muszę. Otóż dość wiarygodny opis wizyty artysty w Polsce (w biografii Paula Trynki) mówi o uczuciach, jakie wywołał w Bowiem widok widzianego z pociągu człowieka samotnie rozładowującego taką szuflą wagon z węglem. I że stąd ta cała atmosfera, jak i sam utwór. Pozwolę sobie tu uogólnić na cały świat Pokolenia Szufli (które zresztą nie jest na pewno precyzyjnie pokoleniowym zjawiskiem, bo przecież streaming dotyczy ludzi w różnym wieku). Otóż przewalają tą szuflą tony utworów, miliony dostępnych empetrójek, rozładowując ten wagon, który zawsze pozostanie pełny. Robią to zresztą w większości samotnie, bo słuchanie muzyki ze smartfona jest zajęciem raczej samotniczym. Podczas gdy ich koleżanki i koledzy decydujący się na wybiórczy stosunek do muzyki, kupią sobie po prostu kilka płyt, których będą słuchać.
I teraz o tym, do czego to zmierza. W skrócie marzenie takich speców od marketingu to odgadnięcie na podstawie Waszej playlisty, jakiej marki ciuchy czy buty chcielibyście nosić (w zeszłym roku mówiła o tym niemal wprost trendspotterka pracująca dla Havas PR). A streamingowa playlista nadaje się do tego znacznie lepiej niż zakupy płytowe, bo pozwala precyzyjnie określić, w którym momencie przestaliśmy słuchać, kiedy i co nas znudziło, a co powróciło i ile razy. Ten sposób dostępu musi być więc tani, bo zawiera istotne haczyki.
Nie będę nawet próbował nikogo zawracać z tej drogi. Ale właśnie dlatego, że raport agencji Havas przypomniał mi o istnieniu pewnego mechanizmu związanego ze współczesnym odbiorem muzyki jako niezwykle skutecznego narzędzia marketingowego dla marek, ja przypomnę znaczenie normalnych wydawnictw i zwykłego rynku płytowego. Niedawno pewien artysta zapytał mnie w wiadomości na facebooku, czy w sytuacji, gdy sam wszystko wydaje, to pokusiłbym się o recenzję jego materiału. Odpowiedziałem, zgodnie z prawdą, że tego nie wykluczam, ale że płyt jest dużo, a wytwórnie płytowe pozwalają już dokonać pierwszej selekcji – ponieważ wydają to, co uważają za najbardziej interesujące spośród masy zgłoszeń, które do nich docierają. Inwestują następnie w fizyczny nośnik (ryzykując własnymi pieniędzmi), żeby pokazać go tym outsiderom Pokolenia Szufli, którzy nie chcą wiecznej playlisty. Tu ostatni raz powołam się na badanie: Wielka Brytania i USA należą do krajów, w których streaming muzyki najwolniej zyskuje na popularności. Dlaczego? Moim zdaniem dlatego, że to kraje z najbardziej rozwiniętą kulturą fonograficzną.
Oczywiście nawet część muzyki z małych wydawnictw trafi do streamingowej rzeki. Gdy zaglądałem wczoraj do wspomnianego już w tym tygodniu Tidala, znalazłem na przykład dwie godziny muzyki Zbigniewa Karkowskiego z różnych, mniej lub bardziej przypadkowych płyt. Nie znalazłem jednak najnowszego albumu FLUSTER z tytułową kompozycją na elektryczną gitarę basową, schematycznie narysowaną kiedyś na kartce Kasprowi T. Toeplitzowi, a później odtworzoną z pamięci przez tego ostatniego jako klasycznie zbudowany godzinny utwór w trzech częściach (o równej długości). Pierwszej wręcz infradźwiękowej, o charakterystyce brzmieniowej – o ile dobrze pamiętam dwukrotne spalenie sprzętu szkolnego podczas prób mojego dawnego zespołu – wyolbrzymionych dźwięków spalonego toru audio. Drugiej o charakterystyce zbliżonej do białego szumu, atakującej nas po dwudziestu minutach bardzo gwałtownym skokiem dynamiki w silnie odbieranych przez słuch częstotliwościach średnich. Każdy ma jakąś definicję noise’u w postaci czystej – i nie czuję się wielkim znawcą tematu, ale ta druga część jest bliska mojej. Wreszcie część trzecia – z założenia idąca w stronę ultradźwięków, w praktyce zbudowana po prostu z dźwięków (cały czas gitara basowa, ale rzecz jasna przetwarzana – tak jak w pozostałych częściach) o bardzo wysokich częstotliwościach. Podtytuł „Rozwój kompozycji w czasie zatrzymanym” (tłumaczę z francuskiego wprost) sugeruje, że wszystko się tu będzie rozgrywać na planie brzmieniowych niuansów. Swoją drogą: to przecież dynamistatyka, rzecz idealnie współgrająca z myślą ostatniej Warszawskiej Jesieni.
Toeplitz zadanie zrealizował w sposób wierny założeniom, w wersji studyjnej jednak robi ten utwór o wiele większe wrażenie (nie radzę słuchać tego z głośników, gdy inni domownicy śpią) niż to, co widziałem i słyszałem w zapisach sytuacji koncertowych (przy okazji: w styczniu KTT grał FLUSTER we Wrocławiu, 7 maja wykona w Warszawie). Warto najpierw przesłuchać album, a dopiero potem przeczytać dołączony w środku eseik Toeplitza nieźle tłumaczący poglądy Karkowskiego – wychowanego na polskiej tradycji sonorystycznej artysty, który wyjechał z kraju, uwalniając się przy okazji od akademickiej pozycji kompozytora i realizując w sposób pewnie kontrowersyjny dla sporej części miłośników muzyki ujętych w raporcie Havas, ale niezwykle ciekawy z perspektywy pozaraportowej. Mam nadzieję, że tekst będzie można gdzieś znaleźć także w języku polskim. Godzina to dość wymagający czas trwania utworu, część słuchaczy może więc ziewnąć i wyłączyć od razu, wpis o tej płycie na Polifonii uznają nawet za rodzaj prowokacji (cóż, proszę sobie przypomnieć, czy aby Yeezus Kanyego Westa nie miał być prowokacją – i jak się jego prowokacyjność ma w takim razie do utworu Karkowskiego granego przez Toeplitza), ale nikt nie mówi, że nie można sobie czasu słuchania urozmaicać rozmyślaniami. Ja myślałem o raporcie agencji Havas, dzięki muzyce Karkowskiego przyjmując do niego odpowiednią, na pewno niełopatologiczną perspektywę.
Jedno jest pewne: nowa płyta Toeplitza (wychodzi w przyszłym tygodniu) nie nadaje się do słuchania w opcji shuffle.
ZBIGNIEW KARKOWSKI / KASPER T. TOEPLITZ FLUSTER pour basse électrique solo, Studio Sleaze Art/Bocian 2016, 8/10