Dwa w jednym, czyli przyjemne rozgrzeszenie

Nie będę oszukiwał: to okładka zwróciła moją uwagę na ten album. Wiadomo przecież – chodzi o atrakcyjny dobór czcionek, gustowne kadrowanie i ten niejednoznaczny odcień bladego różu. Czy to już może kolor łososiowy? Brzoskwinia? Hm, muszę chyba jednak zmienić te okulary. Twórczości Adriana Younge’a w każdym razie dotąd prawie nie znałem – poza jakimś fragmentem płyty Twelve Reasons to Die, która zbierała dobre recenzje, ale którą kojarzyłem raczej z osobą Ghostface Killah, partnera Younge’a przy tamtym albumie. Nie będę jednak namawiać nikogo do kupna albumu Something about April II dla okładki (żeby np. zobaczyć, jak spuentował grafik frontową sytuację na tzw. tylnej stronie). Chodzi o to, że może – dla kontrastu po wczorajszym wpisie – ktoś szuka lekkiej, przyjemnej i niegłupiej muzyki na weekend. Bardzo prawdopodobne, że to właśnie ta.

Younge’a, członka grupy Venice Dawn i współpracownika duetu PRhyme, łatwo wrzucić z miejsca na półkę z D’Angelo i Bilalem – współczesnymi bohaterami neo soulu. Ten drugi nawet pojawia się gościnnie w La Ballade na nowej płycie Younge’a. Nie jest to jednak takie proste. Younge pisze, aranżuje i gra chyba na wszystkich możliwych instrumentach, ale nie wychodzi na front i nie śpiewa (co w jakimś stopniu tłumaczy, że na okładce nie widzimy – jak na innych soulowych albumach – jego twarzy). Nie wiąże się więc – jako twórca płyty – z jednym nazwiskiem wokalisty. Choć poprzednio mu się zdarzało, na części pierwszej Something about April dominował Loren Oden, znakomicie zresztą sprawdzający się i tutaj – od razu na początku płyty, w świetnie, ale dość typowo brzmiących Sittin’ By the Radio i Sandrine. Ale Oden ma tu większą konkurencję, bo śpiewają na albumie także wspomniany Bilal, Raphael Saadiq, tajemnicza Karolina i, co chyba najbardziej zaskakujące, Laetitia Sadier. Co zaskakujące jeszcze bardziej, Sadier – dawniej podpora Stereolab – wykonuje momentami piosenki najbardziej od dawna zbliżone do stylistyki swojej starej grupy. Weźmy Step Beyond z charakterystycznym motywem Wurlitzera i delikatnym brzmieniem tereminu. Nie inaczej jest zresztą w Memories of War. Francuzka pozostaje tu właściwie w pełni sobą. Dopiero duety Sadier z Bilalem (!) i Odenem robią z niej pełnoprawną uczestniczkę przedsięwzięcia z kręgu czarnej muzyki, choć i tu przebijają się pląsający bas czy klawesynowe wstawki, do których Younge ewidentnie ma dużą słabość.

Jest więc klucz do lekkiej, ale też oryginalnej przecież, muzyki Younge’a. Otóż mówienie o niej per psychodeliczny soul – jak bywa klasyfikowana – nie jest do końca zgodne z jej linią tradycji. Bo to przecież ani Sly Stone, ani Shuggie Otis. Motywy gitarowe nie są najważniejsze, za to aranżacje smyczkowe (Sea Motet, podobnie później w April Sonata) nierzadko odnoszą się tu europejskiej muzyki filmowej lat 60. czy do do easy listening, którego wielbicielami byli Stereolab, niemal każdorazowo przynoszą na albumie Younge’a trochę inne zestawienia instrumentów (symboliczne wręcz zestawienie mamy w jeszcze jednym duecie wokalnym – Hands of God). Nawet wokalizy w April Sonata są w charakterze jakby raczej europejskie. Mamy więc dwa w jednym – romantyzm i sentymentalizm popu rodem ze starego kontynentu i sensualność, fizyczność, rytmikę muzyki afroamerykańskiej. To co, może za tym – jak się wydawało – cynicznym łapaniem na okładkowy obrazek stała jednak jakaś całkiem dobrze streszczająca autorskie podejście przenośnia?

Słucham sobie Hands of God i czuję się przyjemnie rozgrzeszony.

ADRIAN YOUNGE Something about April II, Linear Labs 2016, 7/10