10 płyt ostatniej szansy
Pora na podsumowania roku – także na Polifonii. Jak zwykle cykl wpisów przypominających to, co najlepsze i najciekawsze, poprzedzi mały remanent służący choćby skrótowemu odnotowaniu różnych wydawnictw, których recenzje z jakichś względów nie pojawiły się wcześniej na blogu, choć powinny. Dziś w kolejności alfabetycznej: James Ferraro, Flanger, Jennylee, Julia Kent, Heather Leigh, Mind Over Mirrors, Natural Information Society & Bitchin Bajas, Duane Pitre, Zeitkratzer i Zenial.
JAMES FERRARO Skid Row, Break World 2015, 6/10
Czołowy twórca tzw. hypnagogic popu, konwencji, która wydaje się już mocno wyczerpana, choć można o tym zapomnieć przy okazji tej dość intrygującej płyty – za Ferraro nie przepadam, ale tutaj parę fragmentów przez pryzmat egzotyki czy hip-hopu spoglądających na stary pop przykuło moją uwagę.
FLANGER Lollopy Dripper, Nonplace 2015, 8/10
Zaskakująco udany album po ledwie średnich zapowiedziach singlowych – w porównaniu z poprzednimi produkcjami Flangera ta jest dość mocna, grana bardziej wprost, hipnotyzuje regularną rytmiką, ale Bernd Friedmann i Uwe Schmidt ciągle nawiązują do jazzu, swingu, ciągle potrafią rytmice swoich utworów nadać nieco bardziej ludzki, płynący charakter, a ich nagrania mają swobodę dobrej jam session
JENNYLEE Right On!, Rough Trade 2015, 7/10
Basistka i wokalistka Jenny Lee Lindberg z Warpaint na pierwszym solowym albumie jest bardziej zdecydowana, z inspiracjami (The Cure, Siouxsie, PJ Harvey) nieco przesuniętymi chronologicznie w stosunku do stylu rodzimej grupy, ale moim zdaniem również bardziej przekonująca.
JULIA KENT Asperities, The Leaf Label 2015, 7/10
Wiolonczelistka Antony and the Johnsons ostatecznie wychodzi z cienia, na wspartej elektroniką, mrocznej i chyba najlepszej w swojej solowej dyskografii płycie, zmasterowanej przez Rafaela Antona Irisarri, który pewnie równie dobrze mógłby być współtwórcą materiału.
HEATHER LEIGH I Abused Animal, Ideologic Organ 2015, 7/10
Kilka fragmentów tej płyty (m.in. All That Heaven Allows) to naprawdę tak daleko, że dalej się już nie da w piosence. Folkowa, ale przesunięta w kierunku nadekspresji stylistyka, a do tego partie obłędnie sprzęgającej się gitary, czynią z tego bardzo wyjątkowy album, z pewnością nie dla każdego.
MIND OVER MIRRORS The Voice Calling, Immune 2015, 8/10
Ledwie się człowiek obejrzy, a tu szanowany wykonawca zmienia styl – prócz zamieniania fisharmonii w syntezator Jamie Fennelly tym razem jeszcze ściąga do współpracy wokalistkę Haley Fohr (nagrywającą jako Circuit des Yeux), a The Voice Calling to jego najlepsza jak dotąd płyta, coś jak Tangerine Dream na nocnej sesji z Terrym Rileyem w repertuarze Gurdżijewa (stałego bohatera dla twórcy MOM).
NATURAL INFORMATION SOCIETY & BITCHIN BAJAS Automaginary, Drag City 2015, 8/10
Jedna z najpiękniejszych w tym roku psychodelicznych płyt, wydana – co sprawić może pewną trudność – tylko na nośnikach analogowych. Zespół rockowy wsparty o sekcję dronową formacji Joshuy Abramsa, w której kilka instrumentów (harmonium, organy itd.) wydłuża dźwięki w nieskończoność.
DUANE PITRE Bayou Electric, Important 2015, 7/10
Bardziej jeszcze minimalistyczna i zdecydowanie bardziej ambientowa – aż do formuły klasycznej serii Briana Eno – płyta zamykająca trylogię Duane’a Pitre. Sprasowane produkcyjnie smyczki, syntezatory i cykady z Luizjany są z pewnością ładne, więc nie wiadomo, czy cieszyć się, czy smucić, gdy ktoś przy tym zaśnie (co nieuniknione).
ZEITKRATZER Saturation, Bocian 2015, 8/10
Nie słyszę tu ani dziewięciu muzyków, ani konwencjonalnych instrumentów, co jest dość zwyczajnym efektem geniuszu grupy Zeitkratzer i prowadzącego ją Reinholda Friedla, którzy dwa utwory (kompozycję Zbigniewa Karkowskiego i własny hołd dla Iannisa Xenakisa) zarejestrowane 11 lat temu, klasyczne już dla swojego repetuaru utwory, zagrali tak, jak gdyby noise był od dawna mistrzowską dziedziną w programach festiwali muzyki współczesnej.
ZENIAL Minotaur, Zoharum 2015, 7/10
Kontynuacja pracy Łukasza Szałankiewicza znanej z płyty Chimera, a przy okazji kolejna wizyta w sztokholmskim eksperymentalnym studiu EMS, która tym razem znalazła wyraz w bardziej złożonych brzmieniowo utworach, ponurych opowieściach ze świata maszyn, wciągających mocniej i na dłużej niż poprzednio (ze szczególnym akcentem na utwory 2, 4 i 5).
Komentarze
Prosimy pana redaktora o interwencję w „Polskich Nagraniach” już nie polskich ale wydających płyty w Polsce. Emigracyjni artyści wysłali do Polskich Nagrań płytę Kasi Sobczyk z jej nagraniami piosenek zrealizowanych w czasie jej 17 lat pobytu na emigracji. To jest całkowicie nieznana Kasia śpiewająca piosenki z poetyckimi tekstami dobrej próby.
Płyta powinna zainteresować fanów tej nieznanej w Polsce artystki , bo to są dwie Kasie Sobczyk , ta chicagowska Kasia jest całkowicie inna.
To powinna być 11 płyta ostatniej szansy.