Piosenki po końcu świata

Czuć zmianę. Płyty kupimy taniej i – co ważne – za złote, bez groźby wprowadzenia euro. Dzięki opodatkowaniu supermarketów i banków zapłacimy niższy VAT (to właśnie m.in. te płyty), nasze kredyty we frankach zostaną przewalutowane na korzystnych warunkach, podatki obniżone, a dzieci wycenione po 500 zł/mies. za każdą sztukę od dwóch wzwyż – co w moim wypadku oznacza kilkanaście dodatkowych płyt/mies. do kupienia u polskich wydawców, bo to polska kultura zostanie znacząco wzmocniona. Banki też będą bardziej polskie, stocznie i kopalnie zabezpieczone, lasy i ziemia lepiej chronione, a pacjenci lepiej leczeni przez lepiej wynagradzaną, liczniejszą, w pełni zinformatyzowaną i pozbawioną kryterium zysku służbę zdrowia. Ale tak sobie pomyślałem, że na wszelki wypadek, gdyby się jednak coś z licznych zapowiedzi ostatnich paru tygodni miało nie udać, przyda się jakiś soundtrack apokalipsy. A nic nie spełnia tego zadania lepiej niż surowy psychodeliczny folk.

Psychodeliczny surowy folk na koniec świata powinien być jednak z zagranicy, bo nie wiadomo, jak będzie z krajową produkcją. Powiedzmy, że tym razem nie chodzi nam o brytyjski (Current 93), ani francuski (Natural Snow Buildings). I powiedzmy, że nie będę nikogo namawiał do kupowania płyt. Zresztą płyty mogą być zagrożone w czasach po końcu świata, więc wystarczy sobie podać wersję elektroniczną na jakimkolwiek nośniku. Muzyka kosztuje co łaska (można ją kupić tutaj, poprzez wydawnictwo zespołu, albo ściągnąć za friko na Free Music Archive), więc nie trzeba będzie ani VAT-u, ani nawet złotych, nie mówiąc już o euro. Jej twórcy natomiast wydają się gwarancją, że bez względu na warunki – czy to w mp3, na płycie CD-R czy na kasecie, czy na ozdobnych winylach – dostarczą co roku kilka albumów z nowymi piosenkami folkowymi lub coverami istniejących. Wśród tych drugich mamy rzeczy różne: The Cure, Missy Elliott, The Velvet Underground. Artyści, których chcę opisać, nagraliby te utwory na drzwiach od stodoły, tak bardzo są zmotywowani, sprawni i płodni. In vitro studia nagraniowego nie jest potrzebne, nie ma mowy o aborcji pomysłów – co się nagra, to się wyda. Tak jest (podobnie jak u NSB) u damsko-męskiego (też jak NSB) duetu Big Blood. Idea tej prostej muzyki powstałej w oparciu o kilka brzmień gitary, cymbałów, banjo, pianina czy akordeonu oraz wokale – często lekko przesadzone w ekspresji, nie zawsze czyste i często zniekształcone przez jakiś efekt – zakłada również to, że sami będziecie mogli zagrać. Może nawet i lepiej technicznie, choć nie sądzę, byście byli w stanie to odegrać z większym zaangażowaniem. Zainteresowanych w każdym razie proszę o kontakt.

Muzyka Big Blood wciągnęła mnie niemal tak samo jak kiedyś Natural Snow Buildings, a stałym bywalcom Polifonii nie muszę wyjaśniać, że to porównanie dużo dla mnie znaczy i niemało kosztuje. Słucham na zmianę dwóch opublikowanych w tym roku albumów „Double Days” – z numerami I i II. Oba zawierają fantastyczne momenty dekadenckiej, melancholijnej muzyki folkowej, do której słuchania pretekst należałoby wymyślić, gdyby się sam nie nadarzał. Najwięcej czasu spędziłem jednak z kompilacyjnym przekrojowymi albumem o bardzo dobrym postapokaliptycznym tytule „Fight for Your Dinner vol. 1”. Nie znajdziecie tu może tak hipnotycznych mantr jak na „Double Days”, jest za to jeszcze surowszy i zawiera pomysły jeszcze bardziej różnorodne, nawet jeśli nie zawsze dopracowane. Słychać tu powinowactwa z freak-folkową falą, której różni bohaterowie – tacy jak Animal Collective czy Wooden Wand – podążyli po zebraniu kręgu wyznawców zupełnie inną ścieżką. Tutaj mamy, szczególnie w tych wcześniejszych, bardziej zadziornych nagraniach, freak folk w najlepszym wydaniu. Big Blood swój gatunek opisują jako „just weird”.

Kto za to odpowiada? Caleb Mulkerin i Colleen Kinsella, małżeństwo z Portland. Działający pod szyldem własnej firmy Dontrustheruin, okazjonalnie tylko wydający jakiś fizyczny nośnik u innych. Nie udało mi się jednak zdążyć ani na płytę wydaną w barwach Immune Records, ani na śliczny winyl opublikowany przez Blackest Rainbow (szatę graficzną projektuje Colleen). Teraz uzależniłem się chwilowo od Bandcampa i będę polował na kolejne wydawnictwa. Aha, jedno przecież mam: to gościnne występy Mulkerina i Kinselli na płycie dobrze znanej wszystkim fanom Swans. Oboje zagrali na sesjach nagraniowych płyty „The Seer”, choć oczywiście w tłumie różnych featuringów można było ich nie zauważyć. Nie pierwszy raz Gira ma nosa do folkowej sceny.

Proszę się przesadnie nie przejmować obietnicami i końcami świata – to wszystko, jak zwykle na tym blogu, służyło temu, by ściągnąć kilka kolejnych osób (być może znudzonych chwilowo wszystkim innym) do grona słuchaczy Big Blood. Ci są bowiem idealni także na czasy depresji postapokaliptycznej. Jeśli nie wiecie, co to takiego, spieszę poinformować: to uczucie, które miałoby nas ogarnąć, gdy już pożegnamy się ze wszystkimi wokół, pogodzimy z katastrofą i rozdamy cały nasz dobytek, a świat ciągle jeszcze się nie kończy.

BIG BLOOD Fight for Your Dinner vol. 1, Dontrustheruin 2015, 8/10