Rośnie podziemie antydiscopolowe

Nowy wymiar mody na disco polo (700 tys. osób na filmie, który już tu krytykowałem) musiał wywołać nowy wymiar zjawiska przeciwnego. Dlatego jako weteran antydiscopolowego podziemia z radością przyjąłem kolejnego stronnika. Co prawda Grzegorz Sroczyński na łamach dzisiejszego „Dużego Formatu” nie dokłada filmowi, ale trzeźwo ustosunkowuje się do zjawiska bełkotu na temat rosnącej aprobaty dla disco polo po obejrzeniu programu „Hala odlotów” na TVP Kultura. W felietonie „Nie upiększajmy tej szmiry” przypomina, że o gustach się dyskutuje, a popularność szmiry to polska klęska, a nie zwycięstwo. Nie zawsze się zgadzam z bliskim mi pokoleniowo i środowiskowo Sroczyńskim, ale prawie zawsze go czytam. I czytając te słowa poczułem się, poważnie, właśnie jak w jakimś podziemiu.

Jeśli nie wiecie, czym jest „Hala odlotów”, to już wyjaśniam: jest to flagowy program jedynej publicznej telewizji o profilu kulturalnym. Kulturalny talk-show. Oczko w głowie stacji, program prowadzony przez jej szefową Katarzynę Janowską i rozumne grono autorów, za którym – jeśli chodzi o rozmowę o kulturze w TVP – w praktyce pozostaje już tylko ściana. I ściana pozostaje, jeśli chodzi o prezentację kultury na wizji. Sam pomysł, żeby 40-minutowy odcinek „Hali…” poświęcić disco polo, wydaje się dość kontrowersyjny. Sposób, w jaki zostało to zrobione, każde mi ostatecznie do tego podziemia zejść.

Streszczę (całość tutaj). Najpierw felieton, w którym lektorka utrzymuje, że „większość komentujących w internecie” odszczekuje dziś dawne szyderstwa wobec disco polo. A kompozytor Krzesimir Dębski, autor „Dumki na dwa serca”, chwali elementy konstrukcji piosenek DP: „Traktuję to jako ćwiczenie oszczędności środków wyrazu” (moim zdaniem odkąd nurt się pojawił ćwiczył za często). Prowadzący (obok Janowskiej jest Max Cegielski) wprowadzają temat. Mówią, że całe zjawisko „nie denerwuje nas już tak bardzo”, sugerując że może niechęć dla disco polo była częścią walki „o wpływy i pieniądze” (sic!). Pada nawet pytanie retoryczne, czy może „prawdziwą oddolną twórczością muzyczną w Polsce jest nie hip-hop ani punk, tylko disco polo”.

Prowadzący przedstawiają „gwiazdy” programu (Janowska: „Myślę, że oglądalność ‚Hali’ rośnie trzy- albo i czterokrotnie”). W tym Sławka Świerzyńskiego z grupy Bayer Full, który na DP próbował już zbudować wiele, włącznie z karierą polityczną i próbami wmówienia ludziom, że sprzedał miliony płyt w Chinach. A Świerzyński, mistrz autopromocji, wykorzystuje sytuację, żeby szybko przeorganizować widzom publicznej ich wizję kultury: śmieje się z Grechuty i Niemena. „Za 10-15 lat my będziemy evergreenami, Grechutą”. Sekunduje mu Maciej Bochniak, reżyser filmu: „To już się dzieje!”. Sugeruje też, że konwencja DP się „rozwinęła”. Świerzyński rzuca bonmoty lepsze na pewno niż w „Majteczkach w kropeczki”, swoim piosenkowym opus magnum: „Disco polo to antybiotyk na całe zakłamanie polskiego rynku”. Po 15 minutach programu granice kultury walczącej, alternatywnej i zbuntowanej oraz tej brutalnie komercyjnej się przesunęły jak po jakimś magicznym cytacie z Prezesa o tym, gdzie stało ZOMO. A Świerzyński dalej wciska gaz: „Polacy w końcu mają swój gatunek muzyczny, którego nie muszą się wstydzić” (podkreślenie moje). Byłby z tego niezły kabaret w Polsacie, gdyby nie to, że kupiliśmy to sobie za publiczne pieniądze.

Wiem, to o tych publicznych pieniądzach to jest argument cienki, bo nadużywany. Ale nie wyjmując go od czasu do czasu, stracimy z pola widzenia ideę tego, czym są media publiczne. I przestanie nas obchodzić, o co w ogóle chodzi w takich programach i w takich stacjach. Sroczyńskiego, mnie i jeszcze parę osób. Sam nie muszę – wbrew sugestiom „Hali” – niczego odszczekiwać i nie będę – podobnie jak autor tekstu w „DF” – przepraszać za disco polo. Nie należę też do pieniaczy – niedawno chwaliłem TVP Kulturę za koncert Lado ABC. I teraz mam prawo zwrócić uwagę na to, że było mi wstyd. Wcale nie dlatego wstyd, że Świerzyński na pokładzie i że disco polo. Ale wstyd dlatego, że zabrakło w „Hali” oferty, która by to równoważyła. W tym czasie w Polsce wychodzą płyty z muzyką, debiutują artyści, powstają sceny i lokalne nurty. Wovoka wydaje kapitalną płytę w prywatnej wytwórni. Łódzki oddział „GW” za koncernowe skądinąd pieniądze zwraca uwagę na płytę K. w konkursie na Łódzką Płytę Roku, wychodzi świetna płyta Wilhelma Brasa, smaczny Kapital. Cała bydgoska scena przeżywa wyjątkowy okres. W Toruniu odbywa się w tym samym czasie ciekawy festiwal CocArt. Jest rewelacyjna płyta kwartetu Ircha. Nawet Lao Che, kontrowersyjny, ale istotny. W Anglii ktoś zadał sobie trud zrekonstruowania na własną rękę jazzowego archiwum wybitnych nagrań filmowych. Komentuje się nominacje do Fryderyków, dyskutuje o sensie tej nagrody. Świętuje sukcesy polskich twórców operowych w MET. Narodową dyskusję wywołuje sprzedaż katalogu Polskich Nagrań. Ukazuje się przełomowa publikacja NCK-u o polskim hip-hopie. Wychodzi po polsku szeroko komentowana książka o post-punku Simona Reynoldsa. Gdzie miejsce dla tych tematów w telewizji publicznej? Pewnie, że trudniej wytłumaczyć ludziom coś nowego, o czym wie niewiele osób, niż rzucić po raz setny problem disco polo, z którym zetknął się każdy. Ale to ostatnie miejsce w okienku, gdzie można próbować i właśnie milcząca część – być może tych najbardziej aktywnych odbiorców kultury – która się z tymi muzycznymi tematami zetknęła, została okiwana i wpuszczona w kanał. Zwykła opowieść o muzyce, po prostu, bez tła społecznego? W życiu. Za trudne, musicie zejść do podziemia.

Jak sobie to wytłumaczyć? Proste. Disco polo to wspólny mianownik. Można to ująć jeszcze krócej: Disco polo to oglądalność.

Dziś nie będzie załącznika z płytą. Wieczorem stypy po podziemnej wytwórni Cat|Sun ciąg dalszy – w Nokturnie na antenie radiowej Dwójki. Zapraszam. Będzie kilka nagrań wykonawców z polskiej sceny elektronicznej, też dość podziemnej, i przysięgam, już ani słowa o disco polo.