Kończyta wurst przepala mózg

Dziś będą raczej złe wiadomości. Co roku przynosi je raport Google’a o najczęściej wyszukiwanych hasłach roku. Tegoroczny nosi tytuł „Rok w wyszukiwarce i na świecie” i zawiera wszystkie te informacje na temat emocji przeciętnego polskiego (rzecz dotyczy naszego kraju) internauty, o których na co dzień wolelibyśmy zapomnieć. Hasła roku? Proszę bardzo. Na miejscu pierwszym Anna Przybylska, na drugim Mundial 2014, na trzecim wreszcie – Conchita Wurst, jedyne związane z muzyką hasło w pierwszej dziesiątce. Są jednak oddzielne kategorie muzyczne i pozwolę sobie przytoczyć tę krajową w celach edukacyjno-poznawczych, bo statystyczny czytelnik Polifonii rozpozna tu pewnie mniej nazwisk niż w rocznym zestawieniu „The Wire”:

POLSKA MUZYKA:
1. My Słowianie
2. Dawid Kwiatkowski
3. Hera koka hasz
4. Bałkanica
5. Cicha woda
6. Natasza Urbańska Rolowanie
7. Kasia Popowska
8. Agata Dziarmagowska
9. Juan Carlos Cano
10. Igor Herbut
(na 11. jest Dawid Podsiadło)

Tak gdzieś do połowy listy jeszcze jestem na czasie, druga połówka w większości mi chyba umknęła. Poruszony tym odkryciem, zajrzałem na listę słów kluczowych, przez które dostają się do mnie czytelnicy bloga. Ruch ten wprawdzie organizują dziś w dużej mierze serwisy społecznościowe, ale te wpisywane w wyszukiwarkę hasła ciągle jeszcze coś mówią o zainteresowaniach czytelników. Bardzo często mówią też o tym, co też napisałem takiego, co inni zignorowali (i w związku z tym pozycjonowany jestem w wyszukiwarkach w ścisłej czołówce). Pominę standardowe hasła typu „polifonia” czy „chaciński”, a jeśli je pominąć, to zostanie dziesiątka dość – przyznam – zaskakująca:

POLIFONIA – HASŁA KLUCZOWE:
1. k. – lord said go to the devil
2. erowizja
3. pink floyd
4. antlers familiars recenzja chacinski
5. bocian records
6. melt yourself down
7. nowa płyta pink floyd
8. the who at hull chacinski
9. bokka chacinski
10. arcade fire

Widać tu oczywiście cień tego samego problemu: hasło „erowizja” pojawiło się w końcu w tytule wpisu o Donatanie i Cleo na Eurowizji. Poza tym najciekawsze hasła pojawiają się zawsze na dole listy liczącej tysiące wskazań. Na przykład „nie wiem jak można słuchać def metalu sprzed 1995” (pisownia oryginalna), albo „przykłady utworów opisujących cynizm”, wreszcie „co to są tabletki na potencjał”, standardowe dość „czy jarosław kaczyński jest masonem?”. Jest filozoficzne „dlaczego muzyka jest siostrą matematyki?” obok prostackie „dzwieki lesbijek przy sex” czy dyletanckie „bach polifromia co to jest”. Można wsiąknąć w takie pojedyncze strzały, zastanawiając się, ile stron w Google’ach ludzie są skłonni przerzucić, żeby przez przypadek dostać się tutaj. Dlatego ten tytuł płyty K. „Lord Said Go To the Devil” zrobił na mnie spore wrażenie.

Teraz czuję, że powinienem napisać kilka słów o nowej płycie K. o równie ładnym tytule „No Longer Trust These Eyes of Mine”. Ale mam dwa dylematy. Po pierwsze, Bartosz Nowicki mnie z recenzją tego wydawnictwa ubiegł (zresztą nie po raz pierwszy), przy czym właściwie z grubsza zgadzam się z jego punktem widzenia (zresztą też nie po raz pierwszy). Pisał też ciekawie Łukasz Komła na łamach Nowej Muzyki. Po drugie, koledzy zaglądający do mojego redakcyjnego pokoju, twierdzą, że ostatnio (na zmianę z K. słuchałem remiksów Mahlera autorstwa Fennesza – bardzo dobra rzecz i tylko bandcampowa, K. jest jeszcze na kasecie) muszę mieć chyba przepalony mózg. No bo w pokoju muzyka nie tyle „grała”, co trwała, stała zawieszona w pomieszczeniu o małej kubaturze, podlegając – jak to tego typu twórczość – stosunkowo niewielkim zmianom w czasie.

Ta ostatnia uwaga odnosi się chyba bardziej do Mahlera niż do K., bo tutaj są („II”) momenty, gdy zmienia się brzmieniowo całkiem dużo i szybko. Nie odczytuję też tego wprost jako dark ambient. Dla mnie „No Longer…” to w wielu momentach płyta bardziej light niż dark w sensie nastroju. Bo równie dużo, co mroku, jest tu niepewności, drżenia, a jeśli już mrok się pojawia, taki o przemysłowym, zgrzytliwym podłożu, to rozświetlany jest jakimś wracającym motywem melodycznym (jak w chyba najbardziej pociągającym przy pierwszych odsłuchach utworze „III”), albo wokalem i delikatnym dubem („IV”). Jest w tej muzyce coś takiego, co każde rewidować etykietki, tu coś z romantycznego klimatu niektórych nagrań Leylanda Kirby’ego, tu odrobina dronowej precyzji Tima Heckera, czasem jakieś delikatne powinowactwo z nagraniami Fischerle czy Micromelancolie. Nie mam też na razie pewności, która z dwóch płyt K. jest lepsza, ale tej słuchałem z dużą przyjemnością. Cała sfera polskiej twórczości z okolic ambientu (jeszcze m.in. Grzegorz Bojanek), techno i improwizacji elektronicznej bardzo się poszerzyła – to zresztą od dawna temat, który trzymam z myślą o oddzielnym wpisie. Niech K., który na koniec w „VII” proponuje nam rzeczywiście mroczny i ciężki trip dźwiękowy, będzie więc znów moim hasłem wywoławczym. Punktem zaczepienia w rzeczywistości olbrzymiej domowej sceny, której nie sposób ogarnąć. I o której nie dowiecie się z Google – chyba że dokładnie wiecie, czego szukać, no i od ciągłego słuchania o Conchicie czy rolowaniu macie pod koniec roku przepalony mózg.

I zakład, że za rok na mojej liście haseł jak nic pojawi się tytułowa fraza z dzisiejszego wpisu? Mam nadzieję, że przegra rywalizację z „No Longer Trust These Eyes of Mine”.

k_no_longerK. „No Longer Trust These Eyes of Mine”
Jasień 2014
Trzeba posłuchać: raczej w całości, kupić można w plikach i w atrakcyjnej cenie tutaj.