Wiadomości o śmierci undergroundu są mocno przesadzone (przegląd prasy)

David Keenan w nowym wydaniu „The Wire” twierdzi, że underground umarł. Dlaczego? Bo sieci społecznościowe zrobiły z niego kolejną gotową do sprzedania etykietkę, niszę. Jako wypowiedź człowieka, który opakował w etykietki inwazję nowego folku (New Weird America) i zjawisko hypnagogic popu, tekst brzmi mało przekonująco. Wydaje się przy tym równie mętny jak muzyka Jamesa Ferraro, choć w pewnym sensie zgodny ze zwrotem, jaki w „The Wire” nastąpił – i który widać na liście najlepszych płyt ubiegłego roku wg „The Wire”. Zwrotem – rzekłbym – na bezpieczne pozycje. Na pierwszym miejscu mamy aż nazbyt bezpiecznego Aphex Twina, na trzecim – będący raczej symbolem publicznej zgody album Swans. W pierwszej dziesiątce jeszcze Walkera z Sunn O))), Actress i Run The Jewels. Może po prostu redakcja w milczeniu odnotowała w ten sposób śmierć królującego ostatnio w zestawieniu hypnagogic popu? Może i underground, rozumiany jako mityczna kraina muzyków, którzy mają wszystko gdzieś i robią wszystkim wbrew, przeżywa kryzys. Ale za to underground rozumiany jako kraina niezależności muzycznej od lat nie miał się tak dobrze.

Świadczą o tym wyniki ankiet redakcyjnych nie tylko w „The Wire”, ale w większości liczących się tytułów, włącznie z kolorowymi magazynami o muzyce i sklepami muzycznymi. Wysoko notowani bohaterowie roku – w rodzaju Swans, Scotta Walkera, Run The Jewels, Sun Kil Moon, a nawet rzeczonego Aphex Twina – w większości swoje płyty wydają sami i kontrolują je do ostatniego elementu, Swans posiłkuje się dobrowolnymi składkami fanów, Run The Jewels umieszcza za darmo w sieci. To jest święto niezależności, w wypadku tych wszystkich wykonawców rozumianej też jako bezetykietkowość. Owszem, przegrywają dziennikarze, którzy lubią ogłosić powstanie nowego zjawiska, ale poza tym widzę raczej zyski, a wyniki ankiet odczytuję – mimo naprawdę wielu zastrzeżeń i rozbieżności – jako dość pozytywny komunikat. Chyba że śmiercią undergroundu ma być jego dziejowe zwycięstwo z tzw. mainstreamem (którego to znaczenia – tak przy okazji – za chwilę nikt nie będzie rozumiał).

noise_magazineTo, o czym pisze Keenan, jest wizją undergroundu z małego sklepiku muzycznego na początku lat 90., z precyzyjną kategoryzacją płyt, od elektronicznych, przez punkowe, po metal. Tymczasem rzeczywistość jest płynna i nieprecyzyjna. Dowodem jest na przykład kwartalnik „Noise Magazine”, kolejny (obok „M/I”) sygnał odrodzenia prasy papierowej na polskim rynku, którego drugi numer wpadł mi właśnie w ręce. Napisać, że to pismo o metalu to by była niesprawiedliwość, a nie napisać – kłamstwo. „Noise” jest pismem dla fanów ciężkiej muzyki różnego rodzaju, które patrzy na ten świat szeroko i w nowym wydaniu gdzieś pomiędzy Decapitated a Slipknotem obszernie relacjonuje pracę Sunn O))) ze Scottem Walkerem, obok opowiadając o metalowych okładkach (bardzo ciekawa rozmowa ze Zbigniewem Bielakiem), przypominając mityczny „Outside”, a wreszcie historię Johna Peela, choć też – to prawda – z wątkami ciężkiej muzyki. No i jeszcze Aphex Twin do tego.

Ma „Noise” – poza nieszablonowym spojrzeniem na świat muzycznych gatunków – jeszcze jedną bardzo sympatyczną dla mnie cechę: jest magazynem do czytania, felietony Orbitowskiego (ciekaw jestem, ile czasu uciągnie, pisząc filozofujące i sentymentalne opowieści metalowe, ale może z tego wyniknąć jakaś kolejna książka), Przylipiaka i Weltrowskiego w połączeniu z dość luźnym momentami tonem czynią z „Noise Magazine’u” kontynuatora pewnych fajnych tradycji autorskiego pisania o rock’n’rollu, których symbolem był przez moment np. „Rock’n’Roll”. W każdym razie felieton „Jak zgnoić płytę kumpla. Poradnik” czytałem z szeroko otwartymi ustami. Tylko w tekście o Walkerze postawiłbym raczej na wybijanie rytmu na połciu wołowiny, a nie połaci, chyba że trzy ubojnie pracowały dla artysty. Byłoby wtedy jak w piosence: Na całej połaci… krew. Swoją drogą, ekstremalność – to jest jakiś wyznacznik tego, czym się „Noise” z naprawdę dużym pożytkiem zajmuje. Kupcie sobie i poczytajcie w Święta, tym razem to lepsza lektura niż wywody Keenana.

Wielkim nieobecnym podsumowań – i w ogóle działów recenzji – jest Black To Comm z nową płytą wydaną przez Type. Owszem, trochę się spóźnił, wydając album na początku grudnia. Tak czy inaczej – szkoda, bo Marc Richter nagrał płytę dorównującą, a może nawet przebijającą świetny „Alphabet 1968” sprzed pięciu lat. Swoje kolażowe kompozycje, tworzone z wykorzystaniem istniejących nagrań i generowanych samemu brzmień, buduje tu w sposób jeszcze bardziej epicki. Wypracował formułę niesamowicie spójnych nagrań, momentami ocierających się nawet o formułę piosenkową („Hands”), ale w większości opartych na gęstych, rozległych dronach. Ale nie jest to pięćdziesiąta piąta warta uwagi dronowa płyta roku 2014. Richter nabudowuje na tej potężnej podstawie strukturę wielopoziomową, świetnie wykorzystując fizyczne cechy dźwięku (barwy z pogłosem w tle kontra „suche” na pierwszym planie, rozkład barw w stereo itd.), dzięki czemu nie dostajemy zestawu sampli zmiażdżonych w jedną dźwiękową masę jak wraki na złomowisku, tylko misterną i całkiem przejrzystą konstrukcję. Zarazem wszystkie te swoje patenty autor stopniuje – zaczynając lżej, delikatniej, a potem zagęszczając środki wyrazu w najdłuższym na płycie „Nothing Is”, choć moim zdaniem prawdziwą kulminacją jest „1975” z tłem budowanym przez kilka dronów o różnym charakterze i natężeniu, skonfrontowanych z pełną emocji bliskowschodnią wokalizą. Poszczególnym fragmentom – o czym świadczy z kolei np. ostatni na płycie utwór „Them” albo „Fackeln in Sturm” – daleko od statycznej budowy, są tu zaskoczenia, ingerencje barw tradycyjnych instrumentów, typowe tradycyjne partie perkusyjne.

Monumentalny materiał dźwiękowy artysty z Hamburga dłuży się w paru momentach, ale to wynika raczej z jego rozmiarów niż z mielizn muzycznych, Richter stymuluje nas co chwila nowymi bodźcami, w kilku wspomnianych wyżej utworach („1975”, „Them”) osiągając olśniewające efekty. Żadnego z tych efektów nie potrafiłbym nazwać nową atrakcyjną etykietką, więc – z punktu widzenia Keenana – to tylko martwy underground AD 2014. Ale jak na martwych, całkiem raźno macha ogonem.

BLACK TO COMM „Black To Comm”
Type 2014
Trzeba posłuchać: „1975”, „Them”.