Ależ ja już o tym pisałem (i zła wiadomość)
Najpierw pomyślałem, że coś chyba przeoczyłem, skoro płyta Caribou oczekiwana jest jak przyjście mesjasza, ale później sprawdziłem, co sam pisałem przy okazji poprzedniej. Sprawdziłem też, jak tę płytę oceniali moi znajomi w serwisach społecznościowych. A przede wszystkim – że oceniali niemal wszyscy. Potem spojrzałem na kalejdoskopową okładkę tej nowej i uznałem, że w zasadzie mógłbym napisać z grubsza to samo. A to jednak pewien powód do niepokoju.
„Our Love” to płyta, w której można się zakochać przy drugim słuchaniu, a zniechęcić przy trzecim. To płyta, w której można dostrzec stuprocentowy ideał przy pierwszym utworze i setnie się wynudzić przy ósmym. Płyta, której Alexis Petridis – Człowiek o Znudzonej Twarzy – daje maksymalną notę, pisząc, że jest nieskończenie fascynująca (w czym ja znów słyszę matematykę, tak jak poprzednio) – i odnotowuje (z czym akurat się zgadzam) niezwykłą subtelność.
Dan Snaith to znów gra subtelności nałożonych na twardą siatkę tanecznego metrum 4/4. Pulsacja szesnastek igrająca z rozstrajanymi syntezatorami w „Second Chance”, gdzie jednak Jessy Lanza zamiast lidera sprawia lekki zawód (niby jest znakomita, ale pasuje do tej autorskiej konwencji moim zdaniem ledwie, a nie idealnie), podobnie jak zapętlane wokale w „Julia Brightly”, inaczej niż te daftpunkowe zapętlenia w otwierającym całość „Can’t Do Without You”. Ten utwór i drugi na liście „Silver” ustawiają tu poprzeczkę tak wysoko, że potem dopiero w okolicy eleganckiego „Back Home” z bardzo ładnym zamknięciem udaje się Snaithowi do tego poziomu wrócić, a potem znów łapie swój moment Erlenda Øye w „Your Love Will Set You Free” (po prawdzie jednak lepszym niż nowa płyta Erlenda). Po drodze mamy kilka międzylądowań na Ibizie, która została jednak wyeksploatowana do tego stopnia, że nawet genialny matematyk i bardzo sprawny producent (album brzmi dźwiękowo wypada nieźle) nie zrobi z niej tajemniczej Atlantydy.
Na pewno nie mam problemu z niedosłuchaniem (patrz drugi akapit), raczej już słuchałem za często i jestem jednak trochę zmęczony tym materiałem. Brak zaskoczeń – to największy mankament albumu. Aphex Twin przynajmniej w kilku momentach na nowej płycie potrafi zaskoczyć, Flying Lotus dalej gra na krawędzi pompy, niezrozumiałości i szaleństwa, wsysając na długo (stąd wysoka ocena, mimo wielu zastrzeżeń). Snaith jest tu dla mnie trochę zbyt bezpieczny i powściągliwy. Może lekko rozkojarzony, być może rzeczywiście („Our Love”) zakochany, a z całą pewnością trochę wczorajszy. Ładny, przyjemny, ale w zasadzie to nawet niekonieczny.
Ale ta naprawdę zła wiadomość jest taka, że nie żyje Mark Bell, choć jeszcze niedawno był w Krakowie na Sacrum Profanum. A bez LFO nie byłoby także Caribou.
CARIBOU „Our Love”
City Slang 2014
Trzeba posłuchać: 1,2, a potem 9 i 10.
Komentarze
Biorąc pod uwagę, że facet nagrał „Up In Flames”, która ciągle brzmi niewiarygodnie to w przypadku ostatniego krążka możemy mówić jednak o sporej przepaści jakościowej. Kawałki na 4/4 miłe i przyjemne, ale ile podobnych już słyszeliśmy? Juke’owy fragment to niewiarygodna zrzynka z „Room(s)”, a i Jessy Lanza go nie wybroniła. Do zmywania naczyń dobre, ale pieją zachwytami tylko ci, którzy chyba nie umyli uszu. Ode mnie 5/10.
Mialem sie wpisac pod FlyLo, ale mi ucieklo. Caribou jest jeszcze lepsze. Wycieklo ponad miesiac temu i musze przyznac, rozczarowalo mnie. Recenzja Petridisa zdziwila mnie , szanuje, bardzo, czlowieka, wiec uznalem, ze mam dysonans poznawczy. Dzieki za wsparcie 🙂 FlyLo – Guardian w recenzji wspomnial o powinowactwie z Alice Coltraine. Wyglada ze czlowiek jest genetycznie uwarunkowany 🙂 To byl moj ulubiony ‚piece of cake’ w jazz’ie. FlyLo podsumowal to w wybitny sposob. Swietna recenzja.Bardzo emocjonalna. Peaking Lights – jest juz dostepne. Dlugo myslalem z czym mi sie kojarzy. Wczoraj mnie oswiecilo. The The – Soul Mining. Bardzo minimalistyczny material. Bardzo interesujacy. Erlend rzeczywiscie przegial. Eddie Grant, Flash and the Pan. Crazy! Ja wielbie bezkrytycznie tego czlowieka i znajduje tam Erlenda, latwe to nie jest. Uwazam ze wciaz pozostaje geniuszem. Nie bylo nic o Laetitia’i. We Were Promised Jetpacks nagrali plyte, ktora powinno nagrac U2. Jessie Ware, mam wrazenie polegla na swojej drugiej. Sluchalem tylko raz. Bardzo zachecam do sprobowania The Drums. The 2 Bears prowokuja. Tosca troche przypomina Fun Lovin’ Criminals. Dzieje sie 😀
off topic.
ironiczna ignorancja zawsze w modzie… to się dzieje naprawdę, w czasie rzeczywistym:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Epidemia_gor%C4%85czki_krwotocznej_Ebola_w_Afryce_Zachodniej_(2014)
http://www.youtube.com/watch?v=l0EBQKdQyyM
@S…i –>Ironiczny Impertynent