To będzie wyjątkowo niepopularny wpis

W rankingu popularności ostatnich wpisów króluje oczywiście Eurowizja, krytyka wpadek telewizji, wydarzenia pozamuzyczne. Jazz i muzyka improwizowana są bliżej ogona takiej listy, stąd tytuł, który – jeśli kogoś zainteresował – możecie po przeczytaniu wyrzucić do kosza, żeby zrobić miejsce na kilka płyt z jazzem i improwizacją właśnie. Moment jest dobry. Zaczął się festiwal Nowa Muzyka Żydowska, któremu kibicujemy w Dwójce i „Polityce”. Wczoraj była inauguracja, dziś koncerty kwartetu Wacława Zimpla oraz Gaby Kulki z zespołem, pojutrze specjalny koncert z muzyką Jarosława Bestera w Muzeum Historii Żydów Polskich, a jutro premiera nowej płyty Daktari (Palladium), którą od jakiegoś czasu już mam. Ale to będzie niepopularne, co napiszę…

Dlatego, że będę chwalił. A chwalenie nie jest towarem, który dobrze idzie w sieci. W dodatku jeszcze będę chwalił zespół, który rozwija się w swoim tempie, z daleka od trendów – poza może jednym: tym mianowicie, że w polskich warunkach muzyka żydowska i okolice od dawna są niezłą enklawą dla nieszablonowo myślących muzyków z kręgu improwizacji. Tyle że na płycie „Lost Tawns” warszawskiej grupie Daktari jakby dalej do szeroko rozumianej stylistyki NMŻ niż do tej pory. Świetnie się rozwija się trębacz Olgierd Dokalski, ze swoim ładnym, a przy tym charakterystycznym, przydymionym brzmieniem. Co do brzmienia całej płyty miałbym lekkie zastrzeżenia – garażowa i lekko siermiężna produkcja nie uzasadnia się, nie jestem pewny, czy potencjał nagrań nie ujawniłby się lepiej w wycyzelowanej, „audiofilskiej” produkcji. Tym razem bowiem myślenie idzie – przynajmniej momentami, np. w „Swamp Thing Appetizer” – w stronę takich chodliwych marek jak Radiohead czy Jaga Jazzist. Trudno sobie też wyobrazić lepszy utwór zapraszający do świata kwintetu jazzowego pogranicza od „Fear the Dear” – tu i dynamika całości, i (post)rockowa praca sekcji rytmicznej budują łatwą platformę przerzutową dla fanów innych gatunków. Nie mamy na szczęście do czynienia z banalnym zalecaniem się do rocka, w którym przenosiłaby nas w realia tego gatunku gitara elektryczna Mirona Grzegorkiewicza, w Daktari bardzo subtelna. Ciekawe jest „(For Girls Who Love) Batmans”, gdzie dęte szkicują temat trochę jak z Mulatu Astatke, a potem całość znów przechodzi w rockową strukturę (kompletnie nie rozumiem za to cięcia na końcu tego utworu). Ma w sobie cały czas dwie dusze ten zespół, ale też podąża własną, mało wydeptaną ścieżką i oby zdobył więcej tego, na czego brak narzeka tytuł dzisiejszej notki.

DAKTARI „Lost Tawns”
Multikulti 2014
Trzeba posłuchać: „Fear the Deer”, „(For Girls Who Love) Batmans”.

Występująca pod dość butną jednak – jeśli popatrzeć na to z perspektywy paroletniej już historii – Jazzpospolita jakoś (cytując serwis Porcys, który wypromował grupę, a zarazem zdiagnozował problem) „nie zatrybiła”. Bo tworzyć w międzygatunkowym rozdarciu, nawet pięknym rozdarciu, jakie dało się usłyszeć na płycie „Impulse” – to w Polsce nie podkręca licznika fanów. Nasi słuchacze w masie wyglądają wciąż na dość sprofilowanych, wierzą etykietkom, chcą wiedzieć, co kupują. Szczególnie jeśli chodzi o jazz. Dlatego wierzę w szanse rynkowe muzyki z płyty „Doktor filozofii” gitarzysty Jazzpospolitej, Michała Przerwy-Tetmajera. Płyty dość zachowawczej, tradycyjnej, miękkiej i ładnej, która – biorąc pod uwagę poprzednie doświadczenia tego muzyka – idzie w zupełnie przeciwnym kierunku niż opisywane wyżej Daktari. Wykorzystuje sprawność tego muzyka w zakresie pisania melodii i stuprocentowe panowanie nad formułą jazzu wykorzystującego gitarę jako instrument solowy, granego w kwartecie z towarzyszeniem fortepianu (Jan Smoczyński), kontrabasu (Michał Jaros) i perkusji (Hubert Zemler). Zespół jest pierwszorzędny, ale muzyka wychodzi w pewnym sensie poza moje kompetencje jako miłośnika gatunków w pierwszej kolejności zbrudzonych i skundlonych. Chwilami, szczególnie we fragmentach utrzymanych w niższym tempie (miałem to również z nagraniami Jazzpospolitej) – także poza sferę osobistych sympatii. Lubię u lidera momenty zwięzłości w opowiadaniu melodią – zatem dla mnie główną atrakcją jest nie promujący album, 8-minutowy „Ochłap tlenu”, tylko zwarte „Kioski zabytkowe” z bardzo dobrą partią solową Smoczyńskiego przeprowadzającą między jednym a drugim strzelistym gitarowym tematem i dodającą całości równowagi, na pewno też otwierający całość „Pokój przejściowy” skutecznie zaprasza do wysłuchania tej płyty.

MICHAŁ PRZERWA-TETMAJER „Doktor filozofii”
Tetmajer.pl 2014
Trzeba posłuchać: „Kioski zabytkowe”.

Skoro już odnotowałem płytę Przerwy-Tetmajera, to nie wypada pominąć milczeniem „First Album” (ach, ta jazzowa nomenklatura) Kuby Płużka, mimo mojego spojrzenia na jazz z pewnego dystansu. Są przecież inne blogi, inni autorzy. Z drugiej strony: kolejnych młodych zdolnych chyba więcej niż miejsc, gdzie o nich piszą – sytuacja w dziedzinie debiutów staje się powoli tak radosna, że aż beznadziejna. Płużek napisał muzykę na kwartet (grają z nim Dawid Fortuna, Max Mucha, Marek Pospieszalski – o tym ostatnim pisałem niedawno), utwory dość długie i rozbudowane, gęste jak gulasz, przyprawione też nie najgorzej, bo w zasadzie pozbawione dłużyzn – ba, chwilami nawet z lekka męczące ilością nut. W grze lidera słyszę wrażliwość nie tyle jazzową czy klasyczną – co by było mało zaskakujące w ojczyźnie świetnych pianistów z obu branż – ale mocno nasiąkniętą duchem soulu, bluesa i R&B. Swinguje, funkuje, ale potrafi zaatakować fortepian twardo, po popowemu. Nawet gdy zaczyna się niemrawo, jak w „UserFriendlyTune”, to i tak podąży w stronę mocnego, melodyjnego finału. Pewne cechy tej płyty, przede wszystkim wylewająca się żywiołowość, sprawiają, że można się domyślić po niej młodego wieku autora w ciemno. Ale z drugiej strony zdiagnozować niesamowity talent też łatwo. Zespół gra z Płużkiem w dużej synergii, a przynajmniej grał, bo to sesja sprzed dwóch lat, nagrana w warszawskiej Akademii Muzycznej. Jak jest teraz? Musiałbym się wybrać na koncert tej grupy do jakiegoś mainstreamowego klubu jazzowego w Warszawie. Zaraz, tylko gdzie ja właściwie miałbym iść?

KUBA PŁUŻEK „First Album”
V Records 2014
Trzeba posłuchać: „UserFriendlyTune”, „Pewelka”.

Do tego samego gatunku, ale chyba tylko teoretycznie, należy też znany od dawna duet Tima Daisy i Mikołaja Trzaski na wydanej w lutym, nagranej za oceanem płycie „In This Moment”. Zaskoczyła mnie nieco jej powściągliwość, ale może dlatego, że nasłuchałem się ostatnio eksplodujących energią Skandynawów. W tej saksofonowo-perkusyjnej (Trzaska tylko na alcie, Daisy z pełną różnorodnością – wykorzystał chyba wszystkie dźwiękoczułe miejsca perkusji) improwizacji obaj muzycy są nieustannie dźwiękowo i dynamicznie blisko siebie, idealnie uzupełniają, brzmieniowo budują całość tak zwartą, że momentami zastępują kwartet, bez wielkiego napinania się. Nie brakuje pasji, choćby w najdłuższym fragmencie „Statues In the Park”, ale jest ona czujnie kontrolowana. A fragmenty takie jak nastrojowy, nawet nieco melancholijny „Grass and Trees”, wydają mi się bardzo otwierać taką improwizowaną twórczość także na sympatyków wszystkich opisywanych wyżej wykonawców. Niechże ta recenzja będzie formą odbicia sobie braku Trzaski na NMŻ.

TIM DAISY & MIKOŁAJ TRZASKA „In This Moment”
Relay 2014
Trzeba posłuchać: „Grass and Trees”.

Przy okazji – zapraszam też na koncerty, które w Krakowie organizuje Mathka: 27.05 Ghedalia Tazartes w Alchemii, a 13.06 Ergo Phizmiz / Crank Sturgeon w Klubie Re. A w niedzielę w warszawskiej Eufemii swoją nową płytę promować będzie grupa The Kurws.