Gdzie się możemy spotkać?

Poza kombinowaniem, czy IV Symfonia Góreckiego – zupełnie inna, a zarazem mocna i pełna charakteru (więcej u Doroty Szwarcman) – ma szanse powtórzyć sukces III Symfonii (aktualnie znów fonograficzny numer jeden w swojej kategorii na Amazonie!), zastanawiałem się w czasie wycieczki na prapremierę nad tym, jak bardzo ostatnio otoczenie warunkuje to, czego w ogóle słucham. Dzieci do pewnego momentu słuchały dronów i ambientów, i zdaje się, że nieźle im się przy tym spało, a potem dość łatwo załapały się na znaczące ilości muzyki afrykańskiej w mojej płytotece. Teraz rosną i zaczynają ingerować coraz brutalniej w to, co leci, rośnie więc sterta płyt, których w domu słuchać można co najwyżej w późnych godzinach wieczornych. Czy to dlatego tyle razy ostatnio słuchałem SOHNA?

Fakt, że płytę „Tremors” znam już prawie na pamięć i nieźle ją przetestowałem – to przesiąknięty lekką melancholią, elektroniczny pop, który nie odrzuca. Nie ze względu na oryginalność, bo dość łatwo Christophera Taylora, Brytyjczyka mieszkającego w Austrii, sklasyfikować jako odpowiedź na sukcesy Jamesa Blake’a, dodać Jamiego Woona i ewentualnie SBTRKT. Czyli trochę soulu, nieco nawet gospel, do tego elektroniczne rytmy i syntezatory. Jeśli SOHN tak dobrze znosi wielokrotne odsłuchy, to ze względu nie na walory brzmieniowe czy głos, tylko na klasę kompozycji. Bo za rytmicznie „bramkowanymi” czy układanymi w powtarzalne sekwencje syntezatorami, mocnym basem czy efektownymi pomysłami z cięciem sampli – w stylu zwielokrotnionej partii wokalnej z „Bloodflows” – stoi znakomite rzemiosło autora muzyki. Owszem, w „Fool” SOHN przypomina Blake’a wypisz-wymaluj, ale w pierwszym na płycie utworze „Tempest” czy w lirycznie ponurym „Lights” wokalista i producent kojarzy się z jakąś uwspółcześnioną wersją syntezatorowego popu grupy Bronski Beat. W tym drugim utworze nawet fraza wokalna niczym jakieś odległe echo „Smalltown Boy” sprzed 30 lat, a to nie był zły wzorzec, z tą tęsknotą (w tekście jeszcze ucieczką przed rodzinną krzywdą) wtopioną w taneczny, służący teoretycznie do zabawy utwór.

„Tremors” wydaje mi się jedną z ciekawszych ostatnio propozycji 4AD. Całe instrumentalne tło nie jest przeciążone, brzmienie miękkie – nawet lekko pastelowe – a układ płyty też zachęca do wielokrotnego słuchania. Owszem, na poziomie wokali jest to może rzecz nieco zbyt kliniczna, a przez to w pierwszym kontakcie cukierkowa, tak jak cała prawie dzisiejsza muzyka popularna, ale autor płyty błyszczy sporą elastycznością i nie pozwala trikom przesłonić całościowego spojrzenia na porządnie skonstruowane piosenki. A to rodzi szanse ściągnięcia różnej publiczności w jedno miejsce. Możliwość wymiany poglądów na jednym polu. Do tego grona może należeć zwolennik clubbingu, dziennikarz zajmujący się hip-hopem, a pewnie i miłośnik muzyki poważnej nie poczuje się z niej wykluczony.

Bo to pytanie o wspólne słuchanie – w czasach odbioru solowego, najczęściej z własnego smartfona na słuchawkach – rodzi kolejne: o wspólne miejsce w muzyce. Już nie telewizyjny, festiwalowy mainstream, ale o taką sferę, której bez wstydu, bez uprzedzeń czy zażenowania posłuchać mogą wszystkie strony. Wczoraj (komentarze pod poprzednim tekstem) dostałem pierwsze upomnienie za uczestnictwo w pracach jury konkursu Polonica Nova. W sobotę ogłoszono wyniki – wygrał utwór Agaty Zubel „Not I”, co wywołało mnóstwo emocji. Tych pozytywnych, bo kompozycja znakomita, i na pewno tych nieco mniej pozytywnych – bo konkurencja była mocna, a nagroda niemała (100 tys. zł). Moim zdaniem to bardzo dobry werdykt, ale sam oczywiście miałem jeszcze kilku cichych faworytów, nie wszyscy znaleźli się w ścisłej czołówce, więc poziom wydawał mi się wyśrubowany. Zarówno też utwór Zubel, jak i wiele innych, znakomicie korespondowało z wieloma ambitnymi poszukiwaniami twórców muzyki elektronicznej i improwizowanej, o których tu pisuję. Da się na część tej czołówki patrzeć przez pryzmat oryginalnego brzmienia, nastroju, w niektórych wypadkach także pod kątem pomysłów z zakresu sztuk wizualnych czy teatru, a w wypadku utworu Zubel – poprzez narrację literacką. I choć czuję się w obowiązku wyjaśnić, że przyłączyłem się do grona jurorskiego na wyraźne zaproszenie i z wyrażonymi przeze mnie obawami o to, że moje przygotowanie muzykologiczne do oceny zebranych utworów jest mniejsze, więc będę się starał na nie spoglądać oczami publiczności przychodzącej do filharmonii z nieco innej strony (oceniałem z maksymalną powściągliwością i spodziewałem się, że i tak będą komentarze), to jednak poczułem, że widzę zarys jakiegoś naturalnego wspólnego punktu. Placu – ha, może nawet majdanu – na którym ludzie z dużym, choć odmiennym doświadczeniem związanym z muzyką, mogą się na siebie natknąć i ze wzajemnym szacunkiem podyskutować.

Pytanie o Góreckiego po fenomenalnych sukcesach III Symfonii też jest w gruncie rzeczy bardzo podobną kwestią przedziwnej wspólnoty odbioru utworu należącego do sfery muzyki współczesnej, do świata orkiestr, krytyki, ale przecież również do ponad miliona zwykłych odbiorców, z których większość na pewno upodobała go sobie w zupełnym oderwaniu od środowiskowej dyskusji. IV Symfonia – dość prosta i na pewno komunikatywna, choć momentami brutalna i agresywna muzyka (dron organowy, a na nim temat rodem z soundtracku horroru, jak to już odnotowali Brytyjczycy) – też ma szanse trafić nie tylko do publiczności wychowanej przez poranki Cioci Jadzi, ale też i tej ukształtowanej przez starsze rodzeństwo słuchające heavy metalu. Dlatego również tak blisko od Góreckiego do Sohna, mimo że jeśli chodzi o tradycję muzyczną i styl – to dwa bieguny. W każdym razie jak już IV Symfonia wyjdzie na płycie (co obiecał fantastyczny skądinąd – miałem przyjemność krótko z nim porozmawiać – Robert Hurwitz), przetestuję na dzieciach.

SOHN „Tremors”
4AD 2014
Trzeba posłuchać: „Artifice”, „Bloodflows”.