Co zrobi rock’n’roll, gdy umarła Maggie?

Nawiążę do poprzedniego wpisu: dawno już nie odchodził ktoś, komu tak wielu życzyło tyle złego. W szczególności – tak wielu muzyków. Wychowywałem się muzycznie w latach 80. i, prawdę mówiąc, częściej słyszałem w piosenkach nazwisko Thatcher niż Jaruzelski. Więc dziś, gdy tylko usłyszałem wiadomości, dotarło do mnie, że zmarła osoba, której obecność ogniskowała najczarniejsze emocje pokolenia. O zmarłych dobrze albo wcale, więc teraz co? Przydałoby się pewnie część rock’n’rollowej spuścizny wykasować, albo przynajmniej przyciszyć na pewien czas. A przecież te teksty w dużej części opowiadały o tym, jak piękny będzie świat, gdy Maggie na nim już nie będzie. Co z tym zrobić?

Nawet delikatni i alegoryczni Floydzi byli konkretni i przemawiali po nazwisku – „What have we done / Maggie, what have we done”:

Morrissey widział ją na gilotynie, co było dla mnie pod koniec lat 80. na swój sposób fascynujące – nie potrafiłem sobie do końca wytłumaczyć tych rozmiarów niechęci.

W Glasgow też niespecjalnie ją lubili, i tu pojawiały się życzenia śmierci, całkiem zresztą świeże. Dopiero teraz skojarzyłem:

Inteligencki bard Elvis Costello odnosił się do jej rządów parokrotnie (dostało jej się w słynnym „Shipbuilding”), ale w „Tramp The Dirt Down” pojechał bardzo daleko, prosząc o długie życie dla siebie tylko po to, by móc doczekać śmierci Maggie. Piękny tekst skądinąd, choć ostrzegam, że dziś nie słucha się go bez lekkiego choćby kaca:

Reszta rock’n’rollowego towarzystwa niespecjalnie w ogóle zastanawiała, jak teksty będą się sprawdzały po latach. Klaus Nomi śpiewał o tym, że „witch is dead” (oczywiście dawno temu)
A punkowcy bywali znacznie gorsi. Kibice chcieli wyprawiać przyjęcie w dniu jej zgonu. Wszystko to dość przygnębiające, ale Żelazna Lady dożyła dość pięknego wieku 87 lat, więc – jak sądzę – pozostało bez bezpośredniego wpływu na jej zdrowie. Natomiast jej brak może – paradoksalnie – nie najlepiej wpłynąć na kondycję rockowego buntu, dla którego była przez lata jednym z symboli zła wyrządzanego ludziom przez polityczny establishment (bo jakiekolwiek laurki usłyszycie dzisiaj w wiadomościach, był to ważny aspekt odbioru przez ludzi jej kariery).

Głupia sytuacja, ale też bardzo ciekawa. Co dziś powie Morrissey? Czy Elvis Costello urządzi przyjęcie wspólnie z Dianą Krall? Jakie będzie oficjalne stanowisko Rogera Watersa? Na razie niezastąpiony Rocksbackpages przypomniał starą rozmowę z Margaret Thatcher, która – jeszcze jako brytyjska premier – odnosi się po części do tych rockowych zarzutów, kompletnie ich nie rozumiejąc. Widać, że po prostu żyła w innym świecie, jak pewnie wielu znanych polityków, choć zwraca uwagę na to, że znajomość z drugą stroną konfliktu całkowicie by tę wojenną relację między nią a nimi zmieniło. Was he rude to me? I met him. He wasn’t rude to me. We did talk – mówi o Bobie Geldofie. Most young people rebel and then gradually they become more realistic. It’s very much part of life, really. And when they want to get Mrs Thatcher out of Number 10 – I’ve usually not met most of them. Ha ha ha! And it really is lovely to have a chance to talk to them – and it’s nice they know your name, ha ha ha! – twierdzi wcześniej, dość – wydaje się – wyluzowana, na muzyce rozrywkowej się nie zna (choć mówi sporo o telewizji), ale podejrzewam, że ten śmiech nerwowo przykrywa całkiem gruntowną wiedzę o ludziach, którzy ją publicznie krytykowali, wyśmiewali albo i życzyli śmierci. Polecam cały zlinkowany powyżej wywiad Toma Hibberta na czas, gdy relacje na temat Maggie zaleją nas do końca.

A dziś tak czy owak brytyjski dzień w muzyce – premiera drugiej dużej płyty Jamesa Blake’a, który tekstami nikogo nie obrazi i którego introwertyczna stylistyka nie ma kompletnie nic wspólnego z tamtym ogniem lat 80. na brytyjskiej scenie. Album oznacza także dalsze oddalanie się Blake’a od sceny tanecznej, która pozostaje obecna w brzmieniach, ale w formie to najbardziej spójnie piosenkowy zestaw, jaki zaproponował. Tyle że tym piosenkom – już rewelacyjnemu singlowemu „Retrograde” – służą bardzo przebłyski klubowej estetyki – tam, gdzie napięcie ma wydobyć modulacja syntezatorowego brzmienia, albo nagłe dołożenie jeszcze jednej elektronicznej warstwy. No i gdy modyfikacja partii wokalnej ma z niej wytrząsnąć emocje większe niż czysty śpiewa („To the Last”). Trudno bowiem znaleźć producenta muzyki elektronicznej, który tak dobrze odnalazł się w roli wokalisty i swój aparat wokalny traktuje jak kolejny syntezatorowy plug-in.

Wokalnie – i to wywołuje u mnie lekki dystans – bywa też bardzo blisko Antony’ego, szczególnie wtedy, gdy Blake rezygnuje z ingerowania w barwę własnego głosu. Są momenty („DLM”), gdy zostaje z bardzo tradycyjnym akompaniamentem fortepianu i są to wokalnie momenty znakomite, ale jednak na granicy przesłodzenia. A płyta w całości należy do lekkich, pozytywnych i ładnych. Maszyny przynoszą muzyce Blake’a – zdolnego, potrafiącego ostrożnie z nich korzystać – równowagę. Chyba nie chciałbym usłyszeć jego płyty a cappella.

Ciekawym zaburzeniem jest tu współpraca z Brianem Eno w utworze „Digital Lion”, ale znacznie bardziej naturalna wydaje się kombinacja Blake-RZA w utworze „Take a Fall From Me”, choć tu znów przez moment mam wrażenie, że słucham gościnnego udziału Antony’ego na płycie hiphopowej. Imponuje przede wszystkim to, że Blake jako autor, producent i wokalista dobiegł na tej płycie do końca w tak dobrej formie, że umiejętnie rozłożył akcenty i ostatnie dwa nagrania – po niezłej reszcie – przekonują ostatecznie o jego talencie. Tam, gdzie debiut pozostawiał jakieś wątpliwości, „Overgrown” błyszczy, wprowadzając znane już z grubsza patenty muzyki brytyjskiej w jakieś jeszcze nowsze rejony, niczym dziwny Sherlock Holmes grany w nowej serii BBC przez Benedicta Cumberbatcha z powodzeniem – ale przecież i z szacunkiem dla tradycji – wyprowadził w futurystyczne rejony stareńkiego bohatera kultury popularnej.

No a z tym pytaniem – rock’n’roll może sobie posłuchać Blake’a.

JAMES BLAKE „Overgrown”
Atlas 2013
Trzeba posłuchać: „Overgrown”, „Take a Fall For Me”, „Retrograde”, „To the Last”, „Our Love Comes Back”.