Kupicha≠Feel, ale na szczęście J=J!

Po raz kolejny już odebrałem komunikat, który wprawił mnie w przerażenie. Trzeba będzie blog sprawdzać, analizować prawnie. Czy ja gdzieś aby nie pomyliłem Piotra Kupichy z Feel? Bo całe życie uczył się człowiek, że Kupicha to Feel – a jak się nie bardzo lubi, to trudno zapamiętać – aż tu na koniec przychodzi komunikat o treści takiej, że muszę w tym momencie przerwać i zaczerpnąć oddech:

Z uwagi na prawne uregulowania związane z procesem przekształcania oraz przekazywania katalogu nagrań muzycznych EMI spółkom z grupy Universal Music prosimy o oznaczanie nagrania „Poczuj to” nazwą artysty wykonawcy Piotr Kupicha. Prosimy o nieużywanie nazwy zespołu Feel przy nagraniu „Poczuj to”. Jednocześnie prosimy o weryfikację powyższego w istniejących u Państwa materiałach, bazach danych lub innych zbiorach. Przepraszamy za zaistniałą sytuację i dziękujemy za pomoc w powyższym zakresie. Zarząd Universal Music Polska Sp. z o.o.

Zbiory i bazy danych zaraz sprawdziłem. Odnotowałem na tym blogu jedno użycie „Kupichy” i „Feel”, nawet w tym samym zdaniu trzy lata temu. Ale bez większego związku z katalogiem Feel. Za to ze zgrozą zauważyłem, że forma, w jakiej wspomniałem tę zakazaną nazwę, wyprzedziła tytuł nowego singla Piotra Kupichy. W końcu napisałem „Feel it”, co jest jednocześnie angielską wersją „Poczuj to” i zawiera w sobie nazwę „Feel”. Mam jednak przeczucie, że wszystko mieści się w granicach prawa. O co więc chodzi?

Wszystko wytłumaczył mi do końca list od konkurencyjnej wytwórni EMI, która wprawdzie została zasadniczo kupiona przez Universal, ale Komisja Europejska broniąca nas przed monopolem rynkowym zablokowała przejęcie przez Universal całego katalogu EMI. I tak Feel zostało przy EMI (a właściwie już Parlophone Label Group, której katalog dalej się sprzedaje – resztę kupił Warner, choć i ta transakcja czeka jeszcze na zatwierdzenie przez KE), Universal może więc opublikować singiel „Poczuj to”, ale nie może tego firmować nazwą Feel, tylko nazwiskiem Kupichy. I mam wrażenie, że nie tyle nie chcą sobie wchodzić w drogę, co chyba nie chcą się za bardzo promować. Jesteśmy w domu. Czy raczej w rozbitym domu, zważywszy na rozłączenie Kupichy i Feel. Facet w pewnym sensie wziął rozwód z samym sobą, jeśli mu pamiętać, że grupę Feel utożsamiano z osobą lidera.

W każdym razie z całego oświadczenia towarzyszącego premierze nowego singla najbardziej podoba mi się zdanie „Przepraszamy za zaistniałą sytuację” – powinno moim zdaniem odtąd widnieć jako oświadczenie wydawcy pod każdą płytą Piotra Kupichy czy grupy Feel. Skrucha wydawcy mogłaby wprawdzie zostać poparta np. akcją zwrotu pieniędzy, ale w końcu Kupicha jest solo, od nowa na dorobku, więc wyjątkowo przyjmuję gołe przeprosiny. Ja w każdym razie się dostosuję i ani w tym – ani w innym kontekście – nie będę przez jakiś pisał ani o Kupisze, ani o Feelu, tak na wszelki wypadek. Ale problem opisałem, bo ciekawy i w momencie trudnych (ale również ciekawych) transakcji konsolidujących wielki rynek nagraniowy (już za chwilę zostanie tylko trzech majorsów: Universal, Warner i Sony) nie będzie odosobniony.

Jak zwykle skorzystam z okazji, żeby wspomóc innych muzyków, zresztą obdarzonych świetnym feelingiem. I grających w duecie. Nikt mi nie zabrania pisania o nowej formacji J=J, ani kojarzeniu jej z konkretnymi nazwiskami. Janem Młynarskim – bo nie dostałem żadnego pisma zabraniającego mi wspominać, że gra na perkusji! I Joanną Dudą – bo jest pianistką znaną choćby z kwintetu Wojtka Mazolewskiego, o którym też mam prawo wspominać przy tej okazji. A właściwie chyba nawet przy każdej. Popatrzcie, jaki zbieg okoliczności: każą mi nie wspominać przy okazji utworu Kupichy o Feel, ale o J=J już mogę. Choć to bardzo, bardzo daleko. Właściwie ich nowy materiał, sfinansowany właśnie dzięki crowdfundingowi, zupełnie się z muzyką Feel czy Kupichy (przepraszam za wymienianie ich w jednym zdaniu, ale nie użyłem tytułu singla) nie widzi. Skorzystam jednak z tej okazji jak zwykle – z całą bezwzględnością.

J=J to ciekawe spojrzenie na improwizację: syntezatory i perkusja, momentami brnące w rejony trudne, całkiem gęste jak na dwójkę muzyków, czasem wchodzące w zaskakująco lekkie rewiry (przypominam o świetnych nagraniach 15 Minut Projekt, gdzie Młynarski wspólnie z Michałem „Foxem” Królem też tworzyli duet perkusyjno-elektroniczny!). Pojawiają się też czytelne, powtarzające się motywy melodyczne na stałym, prostym rytmie w 4/4, ale ogólnie słuchając tego mam za każdym razem wrażenie, że nie jestem w stanie przewidzieć, co się dalej wydarzy. Odbiór całości robi wrażenie nie tyle słuchania czegoś skończonego, co obserwowania procesu – czegoś, co trwa. A spora złożoność powoduje też, że trudno ten album sobie w głowie uporządkować, zapamiętać i będzie prawdopodobnie tak zaskakiwał za każdym razem. To też może być skrajne doświadczenie dla kogoś, kto wpadł na muzykę J=J po doświadczeniach z pop-rockiem, albo nawet muzyką klubową. Najłatwiejszy dostęp do tego będą mieli ludzie wychowani na improwizacji jazzowej, choć najlepiej tacy, którzy przy okazji znają i lubią takiego Flying Lotusa, bo zarówno pod względem brzmienia, jak i charakteru tych improwizacji (których elementy, często blokowo szeregowane, odnoszą nas do historii muzyki elektronicznej) wychodzą gdzieś daleko nawet poza to, co mieli do zaproponowania w dziedzinie syntezatorów kojarzeni z nimi Sun Ra czy Hancock. Choć swoboda tej sesji oddana w samym nagraniu i ciepłe brzmienie okażą się pewnie raczej zapraszające i ta płyta ma dość bezpretensjonalny charakter. W jej kontekście mogę napisać „Poczuj to” bez obaw, że ktoś wyciągnie wobec mnie jakieś konsekwencje, więc wczuwajcie się do woli.

J=J „J=J 2013 EP”
Oessu Fantastic 2013
Trzeba posłuchać: szczęśliwe numery na moim egzemplarzu to w tej chwili 2, 6 i 8. Całej płyty posłuchacie – i kupicie ją – tutaj.