Elektrownia bez prądu

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Zostawiłem sobie na tę okazję wycinek prasowy z niedzielnego wydania „Financial Times”. Kilka tygodni temu wydrukowali tekst o Kraftwerku pisany wprawdzie przy okazji serii koncertów tej grupy w Tate Modern, ale za to – jak to zwykle w wypadku mało rozmownych Niemców – z wypowiedziami byłego muzyka Kraftwerku. Temu trudno ukryć rozgoryczenie, a przy okazji pouczania byłych kolegów (a raczej byłego kolegi: Ralf Hütter jest jak wiadomo jedynym oryginalnym muzykiem w składzie grupy), przy okazji wydania drugiej solowej płyty, na której, choćby metaforycznie, rozlicza się z Kraftwerkiem.

Karl Bartos, którego rekrutacji szefowie Kraftwerk dokonali, telefonując do düsseldorfskiego konserwatorium, był porządnym, klasycznie wykształconym perkusistą, który świetnie się wpisał w zespół i zostawił po sobie chyba najwięcej kompozytorskich pomysłów jak na „siłę zaciężną” w zespole (granica między Schneiderem i Hütterem była, jak wiemy, mocno zarysowana). I chwała mu za to. Ale myli się, krytykując zespół za ślamazarność i odświeżanie na nowo starego dorobku. Kraftwerk po prostu dba o własną legendę, nie wydając prawie nowych kompozycji. Hütter dobrze wie, że nie ma wśród nich klasyków, że w ogóle trudno jest mu nadążyć za zmieniającymi się konwencjami muzyki elektronicznej, lepiej więc pozostawać blisko pierwotnego repertuaru. „Karl Bartos brzmi trochę jak Kraftwerk, a Kraftwerk trochę jak Karl Bartos” – mówi, pochlebiając sobie bardzo. Bo muzyka na „Off The Record” kompletnie tego nie potwierdza.

Niby są riffy, wokoder, prosta praca automatu perkusyjnego, ale od początku wszystkiego jest za dużo – a jedno z najłatwiej identyfikowalnych cech Kraftwerku jest pewna matematyczna wręcz czystość, brak niepotrzebnych działań, poziom redukcji, poniżej którego byłoby już gorzej. Poza tym ten wokoder nie załatwi linii wokalnych, które u Kraftwerku składają się z pojedynczych pojęć-sloganów nazywających rzeczywistość, też w najkrótszej formie. A tu mamy za dużo słów. Bartos jest mistrzem syntezatorów, a zarazem pozwala sobie na takie banalne linie syntetycznego basu (np. „Nachtfahrt”), jakich na płycie Kraftwerku nigdy byśmy nie znaleźli. Robi też to, co krytykuje u swoich kolegów – sięga po autocytaty: „Rhythmus” to na przykład połączenie cech kilku piosenek z „Computer Welt”, „Atomium” pożycza z „Radio-Activität”. No i jeszcze na okładce autor przywdziewa maskę.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Po zsumowaniu dorobku Bartosa (jak piszą w „FT”: bardziej płodnego niż jego eksgrupa) wyjdzie na to, że w tym czasie Kraftwerk mieli przynajmniej świetny album koncertowy („Minimum – Maximum”), a z jego dyskografii niewiele zostanie. Z trudem przychodzi mi pisać te słowa, bo mam sympatię do Bartosa i uwielbiam wytwórnię Bureau B, ale wolałbym, żeby ten zasób emocji osobistych spożytkował, nagrywając tym razem coś zupełnie innego, choćby i płytę unplugged. Bo sam przyznaje w rozmowie z „FT”, że styl Kraftwerk ukształtowany został przed jego przyjściem, jeszcze na „Autobahn”, a na jego nowej płycie dostajemy coś mało użytecznego: elektrownię niepodłączoną do prądu.

KARL BARTOS „Off The Record”
Bureau B 2013
Trzeba posłuchać: „International Velvet”.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj