To nie płyta, to dokument z Międzystrefy

Wsłuchiwanie się w nowy album Bowiego, o którym za kilka dni, okazało się na tyle wyczerpujące, że przydała się odskocznia: nagrania z wytwórni Celluloid z lat 1979-1987. Dlaczego od razu odskocznia? Bo kompilacja „Change the Beat” to fajerwerk krzyżówek stylistycznych, zaskoczeń, prostych pomysłów. Nawet jeśli wiele z nich stało się ślepymi uliczkami ewolucji, dokumentują okres, gdy gdzieś w tle za takim przykładowym Bowiem (przeżywającym skądinąd w latach 80. – z grubsza biorąc – najsłabszy okres w karierze) i za tym wszystkim, co nam się kojarzy z nową falą, sceną electro, schyłkowymi latami funku, kryły się liczne efemeryczne i zaskakujące historie. This compilation – zacytujmy wstęp – may look like a LP, but it is really a record. Czyli: to, co wygląda jak płyta, w rzeczywistości jest dokumentem. Wczesnych lat 80.

Celluloid z Bowiem mieli co najmniej jedno wspólne źródło inspiracji: Williama S. Burroughsa. Cytuje go muzyk numer jeden wytwórni, Bill Laswell: „Jak mawiał Burroughs, Paryż w latach 80. był Międzystrefą, wolnym miejscem spotkań, jak Tangier w latach 60.”. I duch Międzystrefy, dziwnego miejsca w przestrzeni, unosi się nad dorobkiem firmy, która powstała właśnie w Paryżu pod koniec lat 70., założona przez Gilberta Castro i Jeana Karakosa. Ten drugi, współzałożyciel pisma „Actuel”, zajmował się przy okazji importem walizkowym singli z londyńskiego sklepu Rough Trade do Francji. Przywoził m.in. Gang Of Four i Cabaret Voltaire. Celluloid Records było zresztą najpierw dystrybucją i dopiero sukces we Francji singla reggae Errola Dunkleya „OK Fred” (tutaj do obejrzenia, ale niekoniecznie) pozwolił im na dobre rozkręcić działalność wydawniczą. Karakos wyjechał do Nowego Jorku, poznał Billa Laswella, młodego basistę i producenta, a ten stał się kluczową osobą kształtującą katalog wytwórni. A ponieważ łączył kompetencje jazzowe, funkowe i poszukiwania w kręgu nowych brzmień (był świeżo po sesji „My Life…” Byrne’a i Eno), nie bał się muzyki tanecznej, kooperacji z hiphopowcami i poszukiwań w Afryce, sprowadził się do Celluloida z całym dobrodziejstwem inwentarza i z zespołami – eklektycznym Material oraz awangardowym Massacre z Fredem Frithem w składzie. Nazwisko miał coraz głośniejsze – szczególnie po sukcesie „Future Shock” Hancocka, gdzie grał na basie – więc był w stanie przyciągnąć do firmy więcej ciekawych nazwisk, choćby jako gości specjalnych licznych sesji nagraniowych.

Kompilacja to niezły sposób, żeby tę historię poznać. Zresztą prawie 20 lat temu była już jedna składanka – dorobek Celluloid zebrany i zdekonstruowany przez samego Laswella („Deconstruction. The Celluloid Recordings”). Płyta z niemieckiego Strut Records przynosi częściowo ten sam repertuar, choć w bardziej eklektycznym wydaniu. Bardziej jeszcze zachęca do swobodnej podróży przez ścinki muzyczne z epoki. Więcej tutaj rodzynków z historii francuskiej nowej fali, jak choćby „Disco Rough” Mathematiques Modernes, które jest rodzajem brakującego ogniwa pomiędzy motoryką krautrockową a disco:

Jeśli nie wiedzieliście, to wytwórnia Celluloid wprowadzała też rap do Francji (wydarzenie dość brzemienne w skutki), za sprawą takich nagrań jak „Odeon” B Side z udziałem Bernarda Fowlera w roku 1984:

Dla historii hip-hopu w ogóle C. była ważna jako wydawca płyt grupy The Last Poets, która z kolei dla kształtującego się hh była z grubsza tym, czym Patti Smith dla punka. Publikowała też nagrania jej członków, zapuszczających się na modne terytorium electro-funku (bardzo lubiane przez Laswella). Na przykład Jalala Mansura Nuriddina, który jako Lightnin’ Rod wydał utwór „Sport”:

Z dużych klasyków mamy tu Time Zone, czyli wyjątkowy projekt muzyczny i oficjalne przybicie sztamy w roku 1984 przez delegację punka (John Lydon) i hip-hopu (Afrika Bambaataa), przy udziale funkowego mistrza Bernie Worrella, no i oczywiście wszędobylskiego Laswella. Mam nieodparte wrażenie, że gdyby ukazało się to dziś, wzbudziłoby spore emocje. To konkretne nagranie „World Destrucion” sprawdziło się też dekadę temu, gdy otwierało jeden z sezonów „Rodziny Soprano”.

W połowie lat 80., czyli mniej więcej w tym samym czasie, doszło też do nagrań składu Deadline, w którym pojawił się – prócz Laswella i Worrella – także Manu Dibango. Efektem było afrykańskie, funkujące, ale minimalistyczne disco:

Poza tym w Celluloidzie wychodziły po prostu nagrania muzyki afrykańskiej (wspomniany Manu Dibango, a także Fela Kuti, Bobongo Stars, Toure Kunda), czasem też jej remiksy. A chwilami wszystkie te wątki łączyły się w jedno, jak w muzyce Sapho – marokańskiej wokalistki wydającej we Francji i mieszczącej się gdzieś w zasięgu electro-funkowych poszukiwań Celluloid. Poniższy fragment ma trochę słabą jakość (na płycie dużo lepiej), ale trudno sobie darować wklejenie tego razem z obrazkiem:

No i jeszcze z kręgu rzeczy łączących różne nurty – afrykańskie Mandingo z grającym na korze Fodayem Musą Suso i Herbiem Hancockiem gościnnie na syntezatorze. Takie płyty dają nadzieję na to, że w muzyce jest tyle zapomnianych uliczek, tyle nie do końca wyeksplorowanego bogactwa, że jest w praktyce nieskończona jak cały Wszechświat.

RÓŻNI WYKONAWCY „Change the Beat. The Celluloid Records Story 1979-1987”
Strut 2013
Trzeba posłuchać: W całości – uwaga, podwójna płyta CD to ponaddwukrotnie dłuższy program niż winyl, ale za to winyl zawiera CD w gratisie.