Doktor Ariel i Mr. Maus

Mistrz i uczeń, a może uczeń i mistrz? Ciekawa jest relacja między tymi dwoma muzykami, kiedyś ze sobą współpracującymi, ciągle się przyjaźniącymi. Jeden jest dziś całkiem – przynajmniej w świecie muzyki alternatywnej – rozpoznawalny. Drugi trochę bardziej w cieniu. Tajemniczy, mroczny. Pierwszy tworzy muzykę coraz lepiej brzmiącą i wydaje w stosunkowo dużej wytwórni 4AD, drugi ostatnio według podobnej metody i ciągle w bardzo małych labelach. Pierwszego warto poznać, drugiego trzeba posłuchać za wszelką cenę. Ariel Pink i John Maus. Temat może nie tak nośny, co dwa ostatnie wpisy na tym blogu, ale za to o ile ważniejszy…

Ariel Pink ma 34 lata, John Maus – 32 lata. Jeden i drugi długą historię grania, które – przynajmniej na tych znanych mi płytach – przynosiło różne, ale traktowane z dużą inwencją, zwroty w kierunku przeszłości. Pink stał się flagową postacią hypnagogic popu, Simon Reynolds w swojej „Retromanii” poświęca mu sporo miejsca. Maus z kolei stworzył niesamowitą i łatwo rozpoznawalną stylistykę muzyczną zanurzoną dokładnie w muzyce okresu, gdy się urodził, czyli okolic roku 1980. A ponieważ zaczął podobno grać już w okolicach drugiego roku życia (jeśli wierzyć temu, co piszą w sieci), można zakładać, że po prostu zakonserwował się w duchu epoki (twierdzenia z niektórych wywiadów, że nie inspiruje się muzyką lat 80. można odłożyć między bajki – skoro jego dobry kumpel Ariel słuchał i skoro słychać to w muzyce). Jeden i drugi lubią nadużywać pogłosów, lubią tanie brzmienie, ale nie tanie pomysły.

Ariel Pink na nowej płycie inspiruje się takimi wykonawcami jak: Devo, The Stranglers, Scritti Politti, Bauhaus, Gary Numan. Ale wciąż wloką się za nim psychodeliczno-rockowe naleciałości. Stopniowo kieruje się ku latom 60. („Only In My Dreams”), by za chwilę wrócić do ulubionej dekady, czyli lat sami-wiecie-których.

John Maus na nowej płycie (która jest zbiorem starych nagrań zbieranych od roku 1999) podąża w stronę takich wykonawców jak: Gary Numan, Sisters Of Mercy, The Cure, Magazine. W „All Aboard” (2007) idzie w stronę Kajagoogoo/A-ha, a w „This Is the Beat” przypomina nieśmiertelne „Nic nie może przecież wiecznie trwać” Anny Jantar (przebój na pierwszą dziesiątkę wszech czasów w Polsce). Rozpuszcza styl Alphaville w
w końcówce płyty („I Don’t Eat Human Beings”). Żyje duchem lat 80. i – zdradził gdzieś klucz swoich działań – próbuje sprawić, żeby tamta muzyka ciągle się rozwijała.

W tekstach są blisko – sporo autoironii, odniesień kulturowych, inteligencja i skłonności do przesady. Moment „wow!” u Ariela Pinka przychodzi od razu na początku: „blowjobs of death”. Najtęższe metalowe umysły od zarania tej muzyki starały się wypracować coś takiego, a tu wstyd – wyprzedził ich hipis z Kalifornii. U Johna Mausa przychodzi bardzo daleko, w „The Fear”: to „Motherfuck, the fear is back” (w tle podkład w stylu The Doors) cedzone ponurym jak zwykle głosem. Od razu przypomniałem sobie, że autor jest – jak donosił niegdyś „The Wire” – miłośnikiem horrorów klasy C. Poza tym, że jest z wykształcenia filozofem.

Mariusz Herma napisał ostatnio, że Ariel Pink kojarzy mu się z Peterem Hammillem. Jeśli tak (miałem nieco inne skojarzenia), to dopiero John Maus kojarzy się z Hammillem! Najstarsze w zestawieniu „Fish with Broken Dreams” (rok 1999 – Maus miał 18 lat) to skompresowany w krótkiej, ledwie trzyminutowej formie – jak wszystkie nagrania Mausa – rock progresywny.

Ariel Pink kombinuje, co dziesięć sekund się zmienia – jak kameleon. John Maus jest natchniony, ale konsekwentny, proponuje uduchowioną wizję syntezatorowej muzyki postpunkowej. Pink jest cwaniakiem (choćby w tym, że idealnie potrafi ułożyć pierwszą część płyty – w drugiej napięcie spada), Maus jest piękny. Pink świetnie oszukuje, u Mausa jest szczerość przekazu, albo po prostu oszukuje jeszcze lepiej. Pink w wersji z ostatnich płyt trafi do niemal każdego, Maus niektórych rozdrażni. Pink jest brzmieniowo skomplikowany, nie ma dziś wiele wspólnego z lo-fi, to superprodukcja. Maus korzysta często z najprostszych rozwiązań, jest stłumiony, sterylny. Pierwszego podziwiam, drugiego zaczynam po tym zestawie – bądź co bądź – odrzutów po prostu uwielbiać. Ale nieźle się ich słucha na zmianę.

ARIEL PINK’S HAUNTED GRAFFITI „Mature Themes”
4AD 2102
7/10
Trzeba posłuchać:
„Kinski Assassin”, „Only In My Dreams”, ale po każdym przesłuchaniu zostaje w głowie co innego.

JOHN MAUS „A Collection of Rarities and Previously Unreleased Material”
Ribbon 2012
8/10
Trzeba posłuchać:
„No Title (Molly)” z roku 2008 – genialne. Obejrzeć – okładkę ze zdjęciem Wolfganga Tilmansa.