Płyta, która uwiera
„Kiedy wreszcie zrobisz porządek z tymi płytami?”. Albo: ” Wiesz, muszę kupić nowy regał, żeby wynieść płyty od S do Z z sypialni, w przeciwnym razie nie zmieści się łóżeczko dla dziecka”. Wreszcie: „Co to za okropna/piękna okładka?”. Fizyczne płyty tworzą życie rodzinne. To mi przyszło do głowy po prześledzeniu ciekawego wątku na linii sporu analog-cyfra i fizyczne-niematerialne, który pojawił się na blogu Mariusza Hermy. Dopiero na końcu nasunęło mi się coś tak fundamentalnego. Bo zapomnijcie o rodzinnej dyskusji na temat Jamiego Woona, jeśli nie leży gdzieś w pobliżu intrygująca okładka tej płyty, a na dodatek nie przynieśliście jej po czymś, co formalnie było tylko spacerem z dzieckiem (które zostało uprowadzone do sklepu z płytami, bo akurat był Record Store Day). Zapomnijcie o tym, że małżonka (lub -żonek) zauważy, że słuchacie nowego Jima O’Rourke’a, jeśli naturalnym sposobem odbioru jest dla was laptop i słuchawki. Na tym oczywiście świat muzyki się nie kończy, rodzinne rozmowy o nowych płytach to nie wszystko – ale zawsze coś. Istotny element świata.
Ileż ciekawych płyt przepadło w czeluściach mojego dysku twardego, gdzieś w podkatalogu „nowsze” folderu „nowe” utworzonego jako część katalogu „2011”. Nie mówiąc już o płytach mylnie wrzuconych np. do katalogu „2009”, który zgnił i zmurszał jeszcze w połowie 2009 roku. I zapomnijcie o opcji „szukaj”, jeśli na przykład wykonawca ma trzyczłonowe i egzotyczne nazwisko, w którego zapisie popełniam za każdym razem minimum trzy błędy. I to trzy INNE błędy za każdym razem. Za to te fizyczne nośniki zalegają w stertach i przy najbliższym sprzątaniu biurka – w domu lub w pracy – niechybnie będę się musiał z nimi zmierzyć. Odkurzyć, sprawdzić, czy przesłuchane. Winyle są oczywiście – nawet jeśli zapomnimy o ich walorach audio – na wygranej pozycji. Sterta rośnie szybko i zaczyna utrudniać przemieszczanie się w pokoju. Po prostu trzeba ją rozładować. Kompakty też nie są pod tym względem bez szans.
Ale jedne i drugie mają oczywiście swoje stałe półki. Bezkonkurencyjne są natomiast nietypowe formaty. Te uwierają i przeszkadzają właściwie w każdym miejscu i już od dnia zero. Gdy tylko pojawią się w otoczeniu. Tak jest z historyczną już płytą „Norma’s Food” Mołr Drammaz opakowaną w pudełko na kanapkę. Uwagi gości typu „Trzymacie starego hamburgera na półce?” były każdorazowo rozbrajające (i kończyły się czasem odsłuchaniem fragmentów ukrytej w pudełku płyty), a w końcu wydawnictwa z Mik.Musik – bo nie tylko to jedno miało wyjątkowy kształt – musiały dostać oddzielne miejsce na półce. Do dziś się wybijają wśród reszty. A w folderach komputerowych wyglądałyby, nie da się ukryć, tak samo jak inne.
Nietypowy format mają też płyty z sublabela zacnego krakowskiego AudioTonga, czyli wytwórni o nazwie Mathka (teoretycznie powinno być raczej: Córkha). Są opakowane w zwykłe papierowe koperty, ale towarzyszą im dodatkowe okładki formatu 7-calowego singla, dzięki czemu grafika okładkowa robi większe wrażenie, a same płyty trudno pomylić z innymi. Ostatnia z nich – album ukraińskiego kompozytora Denisa Kolokola „Proud to Be Loud” – nie dała się więc zagłuszyć w stercie innych. I została zgodnie z tytułem głośno odsłuchana.
Na drugą już płytę zafascynowanego matematyką i teorią chaosu Kolokola dla AudioTonga (pierwsza, „Ily” – tak a propos dyskusji – została wydana jako plik cyfrowy) składają się kompozycje z ostatnich trzech lat, w tym muzyka do instalacji Marca Silvera (utwór na gitarę i elektronikę „There Are No Others, There Is Only Us”) oraz wielokanałowy utwór powstały w California Institute of Arts (tytułowe „Proud to Be Loud”). Dominantą wszystkich jest przetwarzanie brzmień gitarowych i głosu, zwykle samego Kolokola, ale w utworze tytułowym, kompletnie pozbawionym ograniczeń stylistycznych i kojarzącym się momentami z nagraniami Mai Ratkje – wokal Carminy Escobar. „Wake Me Up Ruin My Day” przypomina klasyczne kompozycje muzyki konkretnej, a najbardziej przystępny w zestawie „There Is No Others…” ciekawie eksploruje dźwięki jeżdżenia bo gryfie.
Nawet gdy w „Feedback Glotka” mamy sporo klasycznych, nieprzetworzonych brzmień gitarowych, to zostają nam zaprezentowane z taką intensywnością, że wydają się nieproporcjonalnie dynamiczne. Jesteśmy współcześnie przyzwyczajeni do jednostajnej głośności wynikającej z kompresji nagrań, tymczasem to, co robi Kolokol, wydaje się iść w dokładnie odwrotnym kierunku. Mamy tu olbrzymią dynamikę, swobodny, przestrzenny dźwięk i mnóstwo zaskoczeń na każdym kroku. Jedyny mankament to kilka pretensjonalnych momentów w „Proud to Be Loud”, choć to zarazem najbardziej ekstremalny i (jak się wydaje) najbardziej pracochłonny technologicznie utwór Kolokola. Uwiera nie tylko sam nośnik – to nagranie również nie pozostawi was w obojętności.
DENIS KOLOKOL „Proud to Be Loud”
AudioTong/Mathka 2011
7/10
Trzeba posłuchać: „There Are No Others, There Is Only Us”. Poniżej fragmenty kompozycji tytułowej z oficjalnego soundclouda artysty.
Komentarze
„Ileż ciekawych płyt przepadło w czeluściach mojego dysku twardego,”
Mojego tez. I nie mojego, tez. Dlatego plyta nigdy nie zginie. Tak jak ksiazka papierowa nei zostanei wyparta przez elektroniczne czytniki Kindle, Nook i takie tam.
Albowiem ksaizka to nei tylko plik zlepionych kartek aby je mozna bylo cztrac. To dzielo sztuki. Podobnie plyta. Dzwiek to tylko czesc. Ale to dzis poglad malo popularny. Coz, mamy „cywilizacje smieciowa”…
Byc moze dlatego tak uwazam bo pamietam casy gdy bylem nastolatkiem, a wokol byla gleboka komuna. Szczesliwcom udawalo sie zdobyc plyte z „zachodu”.. I odbywalo sie uroczyste party – „rozdziewiczanie plyty”. Zapraszani byli scisle wtajemniczeni. Pamietm jak przy winku, w mroku, w dymie papierosow rozcinano celofanowa koperte. A potem sie sluchalo, sluchalo, sluchalo… Do upojenia.
Dzis sie slucha tak jak sie je – najlepiej w „restauracji” McDonalda. To se newrati, jak mawiaaj Czesi…
No ciekawą okładkę miał PIL – Metal Box. Też wymagała osobnego miejsca na półce. No i 3 Metry Tymańskiego też chyba miały ciekawą okładkę. Co to było, papier toaletowy?
Ja niestety sporo swoich płyt musiałem wynieść w pudłach do piwnicy na czas remontu (wciąż nie mam miejsca na nie w mieszkaniu, ech…), no i jak tam teraz wpadam, to wychodzę zawsze z jednym dwoma cd i czuję się jakby z jaskini wyszedł i się otrzepał. Fajne uczucie. Tym bardziej, że w końcu znajdą się wszystkie w domu 🙂
@A.L.:
100% racji, z dodatkiem, że dla mnie płyta (jak książka!) zawsze była pewną całością, której się słucha od początku do końca.
A dziś podstawowym kryterium srajpoda jest „ile się na nim zmieści PIOSENEK”. Nie PŁYT.
U mnie nietypowe formaty opakowania są niestety na pozycji przegranej, bo przeważnie nie mieszczą się w regale na CD (sztuk dwie, „custom-made” za ciężki pieniądz przez stolarza), ale światło uwzględnia jedynie mini-winyl + grubość palca na wyciągnięcie płyty. Płyty CD w opakowaniach DVD niestety nie wchodzą.
Gostek Przelotem: „A dziś podstawowym kryterium srajpoda jest „ile się na nim zmieści PIOSENEK”. Nie PŁYT”
Fakt. W instrukcji roznych „grajkow” podane ile zmiesci sie na mim PIOSENEK. Sklepy w rodzaji iTunes sprzedaja PIOSENKI.
Neistety, nie przyjdzie im do glowy ze muzyka moze byc w postaci dozyc duzego utworu skladajacego sie z CZESCI, a te czesci musa byc grane w okreslonej kolejnosci. Tak jest w muzyce klasycznej i wielu innych gatunkach. Niestety, proba kupna czgokolwiek klasycznego z iTunes i innych zrodel skonczyla sie tym ze otrzymalem poszczegolne czesci utworu w KOLEJNOSCI ALFABETYCZNEJ!
Niestety, podonmie jest w ksiegarni. Jak wchodze, sa dwie polki z napisami: Nowosciiw twardych okladkach i Nowosci w miekkich okladkach. Gdy pytam personelu czy sa nowosci s polityki, pytaja mnie „Czy w twardej okladce czy miekkiej?”
Neistety, spzredzraz mediow zadzelirzadzic idioci
posiadanie fizyczne plyt jest pewnie fajne, dla tych ktorych na to stac.
a ja WOLE muzyke na dysku. szczerze. plyty kupuje czasem do auta. najczesciej w oxfamie. mimo tego ze padl mi dysk ostatnio i nie mam nic co wyszlo od lutego, wole mp3. a o muzyce i tak rozmawiam z zona (i niektorymi znajomymi) czesto i gesto.
zacny- piekny rzeczownik uzywany zazwyczaj gdy nie wiadomo co konkretnie pochwalnego napisac.
albo i przymiotnik.
@marcinchleb –> „Zacny” to dość precyzyjne określenie, po prostu „godny zaufania”: http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2541996
Co do kupowania/nie kupowania: to nie jest kwestia, czy mnie stać. To kwestia tego, na co wolę wydać pieniądze. Znam takich, którzy zarabiają kilka średnich krajowych i mówią, że ich nie stać, bo płyty kosztują za dużo. I takich, którzy żyją na kredyt, a kupują więcej niż ja. OK. Jedni mają, a drudzy nie mają takiej potrzeby.
🙂
Bartek, dziekuje za definicje.
i wogole sie nie zrozumielismy. dla mnie posiadanie plyt cd ma tyle wspolnego z muzyka co nic. masz plyte, miej, good for you.
jak pisalem, wole muzyke odarta z jakiegokolwiek nosnika, czysta, zywa, raw, bez obrazkow czy zdjec ktore pokaza zonie czy znajomym czego slucham.
ot, slucham czego slucham, niewazne czy okladka jest zielona, niebieska, czy jest na niej trojkat, czy zdjecia sa fajne. niewazne czy mam kredyt czy zarabiam kilka srednich krajowych.
liczy sie muzyka. tylko muzyka. reszta to bzdura, distraction. http://pl.wiktionary.org/wiki/distraction
W porządku – zrozum, że ja o tym właśnie napisałem, postawy są różne, ale nie ma między nimi konfliktu. Mogę powiedzieć to samo: masz empetrójki albo flaki – miej, good for you. To jest też forma, hm, posiadania muzyki. Każdy ma swoją ulubioną i swój ulubiony sposób słuchania. Ja pozostanę przy swoim: lubię okładki, lubię fizyczność nośnika, dowiedziałem się tego po dziesięciu latach obcowania z muzyką w mp3 i zbierania muzyki również w tym formacie. Zresztą z mp3 także korzystam, bo jest w wielu sytuacjach wygodne.
noi super. piatka.