Anglia ma swojego Sufjana Stevensa

A nawet dziesięciu! Choć bardzo dziwne, że ten zespół nie powstał wiele lat wcześniej. Przecież twórcze powiązanie minimalizmu, „rockowej” kameralistyki (Henry Cow) i muzyki dawnej, wchłaniające po drodze wpływy folku (Pentangle) i jeszcze krautrocka (Neu!), miałoby równie duży sens po naszej stronie Atlantyku. W końcu to w Anglii działał zespół Penguin Cafe Orchestra, dla którego taki jeszcze bardziej eklektyczny styl byłby w zasadzie naturalną kontynuacją.

Oczywiście North Sea Radio Orchestra (bo ich chciałbym dziś zarekomendować jako miłe weekendowe słuchanie) nie działają od dziś. Craig Fortnam – kompozytor i gitarzysta – założył tę formację już jakieś dziesięć lat temu, ale kiedy Sufjan Stevens w Ameryce wydawał już pierwsze dobrze przyjmowane albumy, o NSRO mało kto pisał. W szczególności w Polsce ten zespół pozostaje praktycznie nieznany. Tymczasem „I a Moon” to już trzeci album formacji, w porywach 20-osobowej (chociaż podstawowy skład wymieniony we wkładce to 10 muzyków), obejmującej zestaw instrumentów smyczkowych i dętych znany z orkiestr kameralnych i dodający do niego kilka charakterystycznych brzmień kształtujących całość: syntezator, lirę korbową, a przede wszystkim gitarę akustyczną lidera i głos Sharron Fortnam, jego żony. To te dwa ostatnie elementy stanowią o romantycznym, folkowym zabarwieniu utworów.

NSRO grają muzykę dla wrażliwców, w której delikatne repetycje nawiązujące do minimalizmu pojawiają się jako ornament. Choć mają zadatki na grupę naprawdę modną – bo na przykład w „Berliner Luft” brzmią chwilami jak coś pomiędzy High Llamas a Neu!. To jest tak: i bez tego sprawiają przyjemność, ale zdecydowanie mogliby ustawiać poprzeczkę słuchaczowi nieco wyżej, zaburzać gładkie harmonie i motywy, by odbiorca nie odłożył płyty z wrażeniem przesłodzenia i przeestetyzowania. Nawet wtedy jednak będzie musiał uznać perfekcjonizm i szlachetność grupy klasycznie wykształconych muzyków wykonujących tego rodzaju repertuar.

Tak a propos doskonałości – świetne zdanie podsumowujące karierę Portishead, również w kontekście ich ostatnich koncertów (w moim wypadku: tego na Malcie, doskonałego pod względem wykonawczym do granic absurdu) w tekście Nicka Hasteda w „Independent”:

Portishead’s 1994 debut, Dummy, was so perfect it almost instantly became a cliché, a cul de sac they only escaped with 2008’s aptly titled Third.

No ale w Polsce grali więcej starego materiału niż na angielskich koncertach. Polecam ciekawą – jak zwykle – relację z Portishead na I’ll Be Your Mirror na łamach Popup, w najnowszym wydaniu tego sieciowego magazynu.

NORTH SEA RADIO ORCHESTRA „I a Moon”
THM 2011
7/10
Trzeba posłuchać:
„Berliner Luft”, „Heavy Weather”.