Retrowtorek: Amy a my

Namnożyło się ostatnio samozwańczych proroków zagłady. Po śmierci Amy Winehouse każdy komentator życia społecznego uważa za stosowne przypomnieć, że „a nie mówiłem?”. Kiedy więc rano w TVN24 mój ulubiony Jarosław Kuźniar zadał mi pytanie o to, co powinniśmy jeszcze wiedzieć o Amy, a o czym się w ciągu tych ostatnich dni nie mówiło, nieśmiało zasugerowałem… muzykę.

Zamiast więc sięgać po własne wizje życia osobistego Amy, postanowiłem zajrzeć do archiwum i sprawdzić, co pisałem w swoim czasie po wyjściu albumu „Back to Black”, który – warto to dziś przypomnieć – miał w Polsce dwie premiery. Jedną, właściwą, prawie niezauważoną. I drugą, w tzw. polskiej cenie, która ukazała się już po sukcesach albumu na Zachodzie i błyskawicznie przyniosła artystce na polskim rynku platynę. Tamta recenzja wyglądała tak:

Kobieta brutalna
Druga płyta Amy Winehouse nie ma nic z taniej popowej wokalistyki – prócz tego, że od dziś dostępna jest w tańszej wersji

Piękny głos to czasem zniszczona wątroba. W wypadku 23-letniej Brytyjki Amy Winehouse kapitalna barwa głosu to efekt uboczny dość szczególnej terapii, gdy depresję leczy się alkoholem, a potem do wyleczenia zostaje to, co dotąd było lekarstwem. Jeśli ktoś dziś pasuje do przegródki „wokalistyka dla dorosłych”, to właśnie ona. Na początku ze swoim nosowym, głębokim i – jak się mawia – „mięsistym” głosem robiła podobne wrażenie jak jeszcze kilka lat temu Macy Gray. Amy jest zresztą równie bezpośrednia, obrazowa w opisach seksu, sięga też do podobnych, bluesowych i soulowych tradycji. Różnicy między nią a Amerykanką szukać trzeba tam, gdzie leży granica między angielskim i amerykańskim poczuciem humoru. Pod względem wokalnym Amy Winehouse dorównuje czarnoskórym wokalistkom zza oceanu, ale w pojedynku na słowa bezwzględnie je rozjeżdża (pojedynku wręcz proszę sobie nawet nie wyobrażać – Amy słynie z tego, że bije swojego męża). Świetne teksty pełne drobnych sprośności i dowcipnych złośliwości przyniosły jej – w równej mierze, co umiejętności kompozytorskie – już dwukrotnie prestiżową Nagrodę Ivora Novello. Za album „Back To Black” nominowano ją też do Mercury Music Prize. Płyta ma prawie rok. Opisując ją dziś, gdy ma drugą polską premierę – w „budżetowej” wersji – nadrabiamy po prostu zaległości. I radzimy to samo.
Amy Winehouse „Back To Black”, Island, 32’15’’, 29 zł (polska cena) (5/6)

Nie ustrzegłem się w tamtym tekście odniesień do życia osobistego Amy – co chyba charakterystyczne. Przyznaję, prasa miała przy niej używanie. I od soboty czuję się współodpowiedzialny za to, jak przedstawialiśmy tę cholernie barwną postać. Z drugiej strony – nie znoszę obłudy i szukania po fakcie jakichś pozytywnych scenariuszy, które pomogłyby Amy ocalić. Biadolenia, że nikt jej nie pomógł, że była uzależnioną sierotką i te pe. Sama by to wyśmiała, mimo kompleksów, depresji i słabości była bowiem – taki paradoks – osobą pełną ironii i brutalnie szczerą w sądach. Prawda jest taka, że gdyby Amy chodziła do szkółki niedzielnej, a potem ubierała się w garsonkę i piła co najwyżej colę, a i to w wersji light, to w ogóle nie byłaby sobą. Amy Winehouse z płyty „Back to Black” jest niemożliwa do wyrwania z kontekstu. Napisała te piosenki z miłości do starego R&B i popu lat 60. i z pozycji dziewczyny zbuntowanej przeciwko grzecznej i konfekcyjnej muzyce pop początków XXI wieku, a teksty – w desperacji po odejściu swojego Blake’a.

Właśnie, właśnie – fakt, że była autorką, a nie tylko wokalistką – to też coś, co w mediach łatwo umyka.

Do tamtej starej recenzji dopisałbym dziś co najwyżej więcej wątków. Billie Holiday, wszechobecną w życiu Amy jako prawzorzec (nie zapominajmy, że gdy zaczynała płytą „Frank” należała nie tyle do fali retrosoulowej, co raczej do fali powrotów do jazzowego śpiewania – podobnie jak Jamie Cullum). Marka Ronsona, którego wyczucie stylu zostało tu obsadzone najlepiej w całej jego producenckiej karierze. Grupę The Dap-Kings, która gra na całym albumie perfekcyjnie (tu mała propozycja dla tych fanów AW, którzy jeszcze tej grupy nie znają). Pomiędzy „Frankiem” a „Back to Black” jest przepaść trzech lat, miliona doświadczeń i kilku klas. I wreszcie jeden fakt, który wówczas wydawał się nic nie znaczyć, a dziś niesamowicie przemawia do wyobraźni: zestaw utworów, które zdefiniowały Amy Winehouse i które sprawiły, że będzie pamiętana już na zawsze to jedenaście utworów i zaledwie 35 minut muzyki (w wersji polskiej brakowało pojawiającego się na większości wydań „Addicted”).

Jeśli komuś w tym wszystkim brakuje wątku osobistego, to polecam zaskakująco ciekawy tekst o psychologicznej stronie kariery Amy z „Time’a”.

AMY WINEHOUSE „Back to Black”
Island 2006
9/10
Trzeba posłuchać:
„Rehab”, „You Know I’m No Good”, „Love Is a Losing Game”, „Addicted”, „He Can Only Hold Her”. Poniżej ta druga piosenka w wersji z koncertu, ale z udziałem The Dap-Kings.

Amy Winehouse – You Know I’m No Good by ferarca