Pod kołdrą z Bon Iver

Z kolejnych odsłuchów nowej płyty Bon Iver wynika zaskakująco mało. Nie dlatego, żeby to była zła płyta. Przeciwnie, można jej słuchać w nieskończoność, bo jakiś sentymentalny ton, na który wszedł Justin Vernon, kruszy mury zniechęcenia i wywołuje tak mało kontrowersji, że aż strach, co będzie dalej. Przynosi z grubsza wszystko to, co „For Emma, Forever Ago”, wygładzając jeszcze, doskonaląc partie wokalne i dodając mnóstwo rozłożonych ze smakiem akcentów instrumentalnych. Mniej lub bardziej dyskretne instrumenty dęte to jak widać najnowszy krzyk mody na scenie folk-rockowej, jeśli przypomnimy sobie ostatnie albumy Iron & Wine i Fleet Foxes*, a Vernon radzi sobie z nimi znakomicie. Sporo gra efektami, co było pewnie jasne dla tych, którzy poza pierwszą płytą wsłuchiwali się w EP-kę „Blood Bank”. Mnóstwo delayów, harmonizerów, chorusów – to już nie są dźwięki z chatki na pustkowiu, a jeśli już, to z jakiejś zaczarowanej chatki na kurzej łapce.

Vernon traci trochę pod jednym względem – nie jest już tak intymny. Choć może jest intymny… inaczej. Pisałem już o tym, że tym razem Justin Vernon zasłuchał się miejscami w Bruce’a Hornsby’ego – jestem zresztą pod wrażeniem zakończenia tej płyty, idealnej puenty jednocześnie zamykającej całość i wychodzącej daleko poza klimat „Bon Iver, Bon Iver”, czyli utworu „Beth/Rest”. Przekraczającej granicę kiczu w kilku elementach, ale jak dla mnie akceptowalnej. Już po tej opublikowanej przeze mnie ostatnio uwadze na temat finałowego utworu płyty rzuciłem okiem na jeden z wywiadów, w którym Vernon sam opowiadał, że idzie w stronę Hornsby’ego – cóż, ten wzorzec na tle amerykańskiej konfekcji spod znaku soft-rocka z lat 80. jednak dość pozytywny i zupełnie niekontynuowany, więc wypada przyklasnąć . Ale to zarazem nuta pociągająca i niepokojąca – krok dalej jest Phil Collins, a jeszcze dalej Michael Bolton. Otóż cała nowa płyta Bon Iver brzmi jak rasowy erotyk – bez względu na teksty robi wrażenie idealnej muzyki do pościeli, o centymetry dosłownie od osunięcia się w ścieżkę dźwiękową pornola.

I właśnie ten lekko użytkowy charakter muzyki Vernona to jedyne, co mnie niepokoi.

BON IVER „Bon Iver, Bon Iver”
4AD 2011
8/10
Trzeba posłuchać:
„Perth”, „Beth/Rest”.

Bon Iver – „Calgary” by blatanti

*O „Helplessness Blues” – bo pojawiają się tutaj pytania – pisałem już dość dawno temu i dość entuzjastycznie w papierowej „Polityce” i mam wrażenie, że z każdym kolejnym przesłuchaniem, trochę inaczej niż u Bon Iver, słyszę w tych prostych piosenkach zupełnie nowe rzeczy.