Ranking rozczarowań

Wątek ESK pojawił się w komentarzach pod poprzednim tekstem, więc wypada do niego nawiązać (ale już bez skojarzeń erotycznych). Wrocław już jest europejską stolicą kultury, nie potrzebuje tego wpisywać dużymi literami. Muszę się więc przyznać do tego, że wczoraj trzymałem kciuki za Katowice, gdzie jest dobry duch, chyba trochę więcej do zrobienia za pieniądze z ESK, no i trudniejsze promocyjnie zadanie, a w takich się powinno pomagać. Ale nie powiem, żebym był z wyniku zły. Jeśli uznamy to po prostu za wyścig, to może tak powinien się skończyć – w końcu gdybym miał zostać przy tematyce bloga i wymierzyć potencjał muzyczny pięciu miast, wiele wskazuje na to, że najwięcej nowych zjawisk odnalazłbym w okolicach Wrocławia. Jeśli coś mnie rozczarowało, to reakcja Kamila Durczoka na werdykt. Za to bardzo podoba mi się ta reakcja. Tym bardziej, że Katowice mi się alternatywnie kojarzą.

Bardzo rozczarował mnie za to koncert The Cinematic Orchestra. I jest rozczarowanie z gatunku tych „O Jezu, rzeczywiście można popsuć to, co się zbudowało w studiu, niezwykłe”. Nie osłabła moja sympatia dla płyt TCO, ale rację mieli ci, którzy wcześniej narzekali na sceniczną wersję zespołu, który z jednej strony idzie w rozrzedzanie utworów (momentami miałem wrażenie, że trzyma je już tylko perkusista), z drugiej – w sofciarski klimat smoothjazzowy (o czym świadczyła zagrana w Palladium nowa kompozycja). Aż chciałbym się dowiedzieć, co sobie myśleli świetni polscy muzycy, których wypatrzyłem na miejscu – Marcin Wasilewski czy Wojtek Mazolewski.
Z drugiej strony – jestem podbudowany. Dlaczego? Wiem, że w ostatnich ocenach bywam raczej zbyt pobłażliwy, więc tego typu doświadczenie pozwala mi załapać krytyczny grunt.

Rozczarował mnie (co rzadkie) także Sasha Frere-Jones w tekście o podziale rynku popowego przez Beyonce, Lady Gagę i Adele – nie tylko brakiem oryginalnych argumentów, ale przede wszystkim zawoalowanym atakiem na tę ostatnią:

Her career is likely to be long, because she is selling to the demographic that decides American elections: middle-aged moms who don’t know how to pirate music and will drive to Starbucks when they need to buy it. The rest of the population has Gaga and Beyoncé.

Otóż jestem przekonany, że Adele ma w równym stopniu poparcie aktywnej kulturalnie i artystycznie uwrażliwionej społeczności LGBT, o którym to poparciu SFJ wspomina jako atucie przy okazji Lady Gagi. I owszem, jest w muzyce postacią na lata, ale jednak z zupełnie innych względów.

Jeszcze jedno rozczarowanie. Wrócę na koniec do Katowic, a właściwie do Taurona Nowej Muzyki – Battles odwołali swój występ na festiwalu. Nie wiem, może powinienem się cieszyć – wieści z Barcelony nie są krzepiące, ale jednak liczyłem na to, że ich zobaczę. A z jeszcze innej strony – akurat tak się złożyło, że od rana słucham nowej płyty okrojonego składu Battles (z zespołu odszedł Tyondai Braxton) i mimo ewidentnych ambicji nie jestem w stanie znaleźć na niej nagrania, które koniecznie chciałbym odtworzyć w zbliżającym się nocnym HCH. Album, który zrobił na mnie dobre wrażenie przy pierwszym odsłuchu – przede wszystkim ciągle sporą energią – przy dokładniejszym słuchaniu traci atuty, bo powtarzające się motywy wydają się coraz bardziej banalne, a techniczna precyzja (przede wszystkim imponująca dyscyplina rytmiczna) urywanych rytmów przestaje wystarczać. Ba, okazuje się zimna i męcząca. Mam pod tym względem dość podobne konkluzje, co Piotrek Lewandowski z PopUpa po koncercie na Primaverze.

Liczni goście nie wnoszą wiele. Matias Aguayo pokazał wokale w stylu Animal Collective, i tak robiąc z singlowego „Ice Cream” jeden z najlepszych momentów na tej płycie. Gary’ego Numana przy pierwszym odsłuchu w ogóle nie zauważyłem. Za Kazu Makino nie przepadam – najlepszy w całym „Sweetie & Shag” jest jej przydech wykorzystany w warstwie rytmicznej. Wreszcie finałowy, długo rozwijający się „Sundome” z Yamantaką Eye – z powodzeniem mógłby po prostu trafić na poprzednią płytę, chociaż należałby na niej do najsłabszych utworów.

Chyba już wiem, co zagrać w radiu, ale nie zmienia to zbytnio mojego podejścia do samej płyty.

Aha, tak się składa, że w playerze mam po Battles nową płytę Bon Iver (co, zważywszy na alfabet, dziwnym nie jest). I przysięgam, że przy pierwszych taktach „Perth” poczułem czystą ulgę.

BATTLES „Glass Drop”
Warp 2011
6/10
Trzeba posłuchać:
„Ice Cream”, „Futura”, „Sundome”.

Ice Cream (Featuring Matias Aguayo) by BATTLES