Strategia promocyjna dla mocarstwa kulturalnego w kilku krokach

Myślałem, co by mogli zrobić Francuzi – którym ogólnie kibicuję – żeby znów załapać się na taką falę zainteresowania swoją muzyką, jaką mieli pod koniec lat 90. (Air, Daft Punk, Stardust itd.). I wymyśliłem. Ale najpierw powiem, dlaczego o tym myślałem. Otóż jutro rusza Francophonic – ważny punkt na polskiej mapie festiwalowej od pięciu lat. Skład artystów pokazuje, że Francja ma dziś gorzej niż dekadę temu – wraca Nouvelle Vague (choć z ciekawym programem przypominania francuskiej nowej fali), za gwiazdę robi śpiewająca parę zdań po francusku Monika Brodka (cały program tutaj), ale jest też – wśród ważnych postaci – Kanadyjka o haitańskich korzeniach Melissa Laveaux, która robi karierę, śpiewając anglojęzyczną piosenkę Beyonce w stylu Tracy Chapman. Dość egzotyczne zestawienie, choć wolę je na pewno niż polskie piosenki śpiewane po polsku przez polskich wykonawców tylko po to, by polska organizacja zarządzania prawami ZAIKS wypłaciła im honorarium w myśl poprawki do polskiej ustawy o mediach. Generalnie rzecz ujmując: jestem za transferami. Jeśli Francja widzi gdzieś znaczny element francuszczyzny, niech to promuje, przyciąga w rejon swoich zainteresowań. Ale w dobie sporego zainteresowania niektórymi kanadyjskimi projektami mam lepsza propozycję: powinni przygarnąć Arcade Fire. Nie dość, że Kanada, to i haitańskie korzenie by się znalazły (Regine Chassagne!).

Oczywiście nie piszę tego zupełnie bezinteresownie. W razie powodzenia całej akcji oczekuję małego podarunku. Tak jak Arcade Fire zbierają właśnie milion dolarów dla Haiti, ja chciałbym zebrać drobną choćby sumę, żeby wynająć kogoś, kto napisze za mnie o dwóch płytach, które odnotować wypada, bo autorzy są wielcy i zasłużeni, a ja wciąż nie potrafię się do tego zabrać. Z braku funduszy napiszę więc krótko.

Seefeel, który po czternastu latach wydał w lutym nowy album, był kilkanaście lat temu zespołem fascynującym. Jednym z tych kilku, dla których Simon Reynolds wymyślił i wylansował termin post-rock. Dziś brzmienie tych starych płyt pozostawia już trochę do życzenia, natomiast nowe Seefeel, pozbawione nimbu rewolucyjności i zapuszczające się dalej na terytorium prostych patentów laptopowej elektroniki, w ogóle traci sens. To jest – mówiąc najkrócej – brzmienie indolencji twórczej. Docenicie, że udało im się je wyprodukować, o ile będzie się wam chciało posłuchać tego do końca.

Na nowy album Moritz Von Oswald Trio – improwizującej grupy jednego z moich ulubionych berlińskich technowców i człowieka wielce zasłużonego, dałem się nabrać ze względu na nowe instrumenty (kontrabas, gitara). Po kontakcie z koncertowym wcieleniem formacji – ciekawszym mimo wszystko niż wersja studyjna – liczyłem na nowe wrażenia. Po przesłuchaniu utwierdziłem się w przekonaniu, że włączane delaya, by sprawdzić, co z tego wyniknie, może dać dobry efekt – od czasu do czasu. Swoją drogą u Seefeel zabawy z pętlą opóźniającą to najlepsze momenty płyty, więc pomyślcie tylko…

MORITZ VON OSWALD TRIO „Horizontal Structures”
Honest Jons 2011
5/10
Trzeba posłuchać:
ewentualnie „Structure 2”.

Moritz von Oswald Trio – Structure 2 by honest jons

SEEFEEL „Seefeel”
Warp 2011
4/10
Trzeba posłuchać:
„Making” i „Aug30”, jeśli już trzeba.

Seefeel – Faults by PIAS UK Sales