Pirackie winyle mają się dobrze

Znów nawiążę do wątku, który pojawił się na tym blogu w komentarzach – czy są w tych czasach pirackie winyle? Otóż najwidoczniej są i na tym dość elitarnym rynku najczęściej udają nie nówki-sztuki, ale stare, pierwsze tłoczenia albumów (tak jest np. przy okazji pierwszych LP Pink Floyd, których podróbek jest ponoć na rynku co niemiara) albo limitowane edycje. Z tymi ostatnimi spotkałem się całkiem niedawno, poszukując LP Sonic Youth z wczesnego okresu. Zespół ogłosił w ubiegłym roku całą serię wznowień w limitowanych edycjach, na kolorowym winylu. Przeczesywałem więc serwis na A i eureka! – jest szare tłoczenie z Blast First za całkiem małe pieniądze, które zresztą wkrótce urosły (w miarę upływu czasu), a płyta sprzedała się za blisko sto złotych. Nie ja ją kupiłem, żeby była jasność. A żeby się pocieszyć, przewertowałem dyskografię i okazało się, że to nie jest oryginalna wersja płyty.

Rzecz jest zabawna, bo do pirackich winyli Sonic Youth ma szczęście – do tej pory na aukcjach można trafić na rosyjskie wydanie „Daydream Nation” z tytułem pisanym cyrylicą, no i jedyne, na którym materiał z tego podwójnego albumu udało się zmieścić na jednej płycie (pod uprzednim okrojeniu tracklisty). Jak rozpoznać tę fałszywkę z Blast First? Po tym, że BF nigdy nie wytłoczyła „EVOL” na szarym winylu, poza tym płyty te (tutaj odwołuję się do discogs.com) nie mają oryginalnej papierowej wkładki z tekstami, a ostatni utwór nie zapętla się na końcu winyla. Na szczęście to wszystko mają nowe, oryginalne wznowienia SY, na które w końcu trafiłem dzięki informacji z Insoundu. I stałem się na początku roku szczęśliwym posiadaczem mojej ulubionej płyty tego zespołu na różowym winylu (jak oryginał z 1986 roku, dziś wystawiany za 200 dolarów na eBayu), zremasterowanej specjalnie pod kątem analogowej płyty.

Napisałem „ulubionej”? Tak! W przeciwieństwie do płyt ważnych, przełomowych i bestsellerowych. „EVOL” ma w sobie coś (poza tytułem czytanym wspak), dzięki czemu od razu ją pokochałem, przechodząc na Sonic Youth płynnie z The Cure i Joy Division. Mroczny romantyzm, mieszanie fikcji i marzeń sennych z rzeczywistością, poczucie nieuchronnej klęski, przypadkowości zła i takich tam rzeczy, które przemawiają do emocji nastolatka. I – jak się okazuje – wsparte odpowiednio sugestywną muzyką, tworzą z czasem jedną z ulubionych płyt w ogóle, słuchaną w różnych momentach życia. Bo cudowne flażolety „Shadow of a Doubt”, jednego z moich ulubionych nagrań SY w ogóle, bo bezczelna naiwność w głosie Kim Gordon, gdy śpiewa „Star Power” (w ogóle wszystkie utwory śpiewane przez nią tutaj mają niewiarygodną witalność), bo wreszcie przetarcie szlaku dla nowej psychodelii w „Expressway to Yr. Skull”. „In fact, the good parts are so good that for a while there I thought I was enjoying the bad parts” – napisał Christgau, którego opinii serdecznie nie znoszę, ale tutaj dotknął jakiejś prawdy. Chociaż ja mam odwrotnie. Jeśli było cokolwiek słabego w „EVOL”, to przez lata zdążyłem o tym zapomnieć.

SONIC YOUTH „EVOL”
Blast First/Original Recordings Group 1986/2010
10/10
Trzeba posłuchać:
wystarczy zacząć od „Tom Violence”, dalej już pójdzie.

PS Przy okazji – nowa płyta z serii SYR już jest, a w planach na 2011 Sonic Youth mają album koncertowy z 1985 roku, czyli mniej więcej te rejony czasowe. Jest na co czekać.