Melanż na weekend

Po poprzednim wpisie się rozchorowałem. Wprawdzie nie ze względu na Kozelka (wcześniej nie chorowałem po słuchaniu tego, jak słusznie zauważył pszemcio, trochę niesprawiedliwie przeze mnie potraktowanego artysty), ale pewnie w związku z moim samopoczuciem w chwili publikowania notki. Stąd dzień przerwy.

Żeby nie roznosić wirusów w rodzinie, musiałem się odizolować. Założyłem, że nie wystarczy unikać plucia innym w talerz, i przeniosłem się na noc na kanapę, co pozwoliło mi nadrobić część zaległości muzycznych – jakkolwiek dziwnie by to zabrzmiało. Powiedzmy w skrócie, że kanapa jest bliżej gramofonu niż łóżko, a miałem zaległości w dziedzinie, hm, winylu. Od paru dni kurzyła się płyta Balam Acab, Aleca Koona, podobno bardzo zdolnego 19-latka ze stanu Nowy Jork (w tym jednym zdaniu zamyka się chyba wszystko, co do tej pory o nim wiadomo). Płyta, którą w internecie miałem okazję przesłuchać we fragmentach i ujęła mnie swoją archaicznością. A właściwie kompletnym zawieszeniem poza czasem. Słuchanie całości tylko mnie w tym utwierdziło – jest w muzyce Balam Acab trochę 4AD z lat 80. (His Name Is Alive), jest rytmika i lenistwo trip-hopu (choć nie pamiętam, kto grał aż taaak wolno, może The Irresistible Force? – tyle że wtedy to było granie bardzo syntetyczne, a tu jest organicznie, ciepło), jest wreszcie głębia dubstepu, ale bez jego mrocznego charakteru, bo tu całość ma dość pogodne brzmienie. No i chillwave, dlaczego nie. Jeśli lubicie King Midas Sound (ale zapomnijcie o MC), a jednocześnie Grouper, to tę EP-kę powinniście zdobyć. Czekam na jakąś dłuższą porcję muzyki Balam Acab i z przyjemnością podłączam się do fali tych, którzy obwołali Koona mianem… bardzo zdolnego 19-latka.

BALAM ACAB „See Birds”
Tri Angle 2010
7/10
Trzeba posłuchać:
„Big Boy”, tym razem odsłuch w innej formie – ściągnięty ze strony firmy Kompakt player.