Muzyka łatwa i nieobraźliwa, odc. 2 – Sharon Jones
Jeśli komuś brakuje nowej płyty Amy Winehouse, mam dla niego odpowiedź. Nie, nie w sprawie Amy. Tu nie mam nic do zakomunikowania, zresztą sama zainteresowana (właśnie: tylko czy ona w ogóle jest zainteresowana?) też pewnie nie. Amerykanka Sharon Jones to wprawdzie pani w średnim wieku, ale w tej chwili jeśli chodzi o ładunek energii zostawia Amy w tyle i rekompensuje mi właśnie brak nowych nagrań autorki „Back To Black”.
Żaden ze mnie specjalista w dziedzinie soulu i R&B, ale mam niezłych doradców wśród znajomych i co jakiś czas z przyjemnością nadrabiam zaległości dzięki recenzjom popowej prasy, która regularnie ogłasza wielki powrót którejś z przykurzonych gwiazd gatunku. A to Solomona Burke’a po płycie „Don’t Give Up On Me” (2002), a to znów Mavis Staples po wyśmienitym „We’ll Never Turn Back” trzy lata temu. Z Sharon Jones i jej zespołem The Dap-Kings jest jeszcze inaczej – chociaż śpiewa od lat, to strasznie późno zaczęła robić karierę. Nie dajcie się – tak jak ja – oszukać okładkom, które wyglądają, jakby płyty wyprodukowano w złotych soulowych latach 70. Nic bardziej błędnego. Wszystkie cztery albumy Sharon Jones z idealnie oldschoolowymi okładkami wydane zostały już w XXI wieku. W dodatku muzyka też brzmi jak gdyby płyty wyszły w najlepszym okresie wytwórni Stax. Stylizacja jest perfekcyjna, po staroświecku nagrano wokale, przepięknie brzmiące dęciaki, gospelowe chórki i funkujące gitary. The Dap-Kings to dziewięcioosobowy, zgrany team, który nawet wygląda tak jak gdyby wczoraj przeniósł się w czasie.
Wkrótce na blogu coś na temat nowej Niny Nastasii, którą odebrałem wczoraj (i muszę przez weekend sprawić, czy rzeczywiście jest TAK dobra jak mi się wydaje), a potem może uda mi się też wrócić do zeszłorocznej płyty Lisy Hannigan, która – o dziwo! – wyszła w Polsce, i to w Magic Records. Na razie jednak zostawiam Was z Sharon Jones. Świetnie się to nadaje do rozpoczętego przeze mnie albumem Bonobo przedweekendowego cyklu muzyki łatwej, przyjemnej i nieobraźliwej. A jednocześnie – jakiż to ma potencjał. Nie tylko Amy mogłaby dziś nagrać taką płytę. Nawet Tina Turner by mogła – Sharon to zresztą podobny głosowy dynamit w wysokich rejestrach.
SHARON JONES & THE DAP-KINGS „I Learned the Hard Way”
Daptone 2010
7/10
Trzeba posłuchać: „I Learned the Hard Way”, „Better Things To Do”, „Mama Don’t Like My Man” (trzeba też zobaczyć okładkę, żeby uwierzyć, że to ostatnie powstało w roku 2010)
Komentarze
brzmienie głosu Sharon Jones piękne w przekazie, czystość dźwięku zachwycająca, koloryt głosu fascynujący – słyszę dojrzałość. Przyrównanie do Amy, to chyba zderzenie przypadkowe. To wrażenie, li tylko.
Tak, młodsze i sławniejsze zwijają się już na emeryturę, a ona dopiero się rozkręca. Dzięki niej wiemy, że przespanie trzydziestych (czterdziestych!) urodzin bez płyty nie oznacza końca marzeń o karierze 🙂
@Bala –> Porównanie jest stąd, że obie robią mniej więcej to samo muzycznie, wskrzeszając stare brzmienie R&B. Oczywiście głosowo są dość różne.
@Mariusz –> I idę o zakład, że skończy karierę z dłuższą dyskografią niż dużo młodsza Amy Winehouse.
Ej, to trochę tak, jakbyś napisał: „I z większą liczbą zagranych koncertów niż Pete Doherty”.
„Porównanie…, że obie robią mniej więcej to samo muzycznie, wskrzeszając stare brzmienie…”
„Mniej więcej” wskazuje, że inaczej, że porównanie nie zawsze zasadne, choć skojarzenia wolne, a co za tym idzie usytuowanie w myśli, w odbiorze odrębne.
Pozdrawiam Pana, ciekawy blog
bala
Porównanie z Amy Winehouse o tyleż zasadne, że Dap-Kings grali na płycie „Back To Black”.
Ależ dobrze, że Amy się pojawiła. W ubiegłym roku przecież stawała na głowie, żeby Dap-Kings, którzy bądź co bądź piszą muzykę Sharon, grali z nią na koncertach. Ale ci na szczęście wrócili do Sharon. Tylko stawki koncertowe przez ten epizod znacznie wzrosły…
🙂 Plyta jest swietna, glos Sharon Jones jest super, ale nie wydaje mi sie by zostawiala Amy w tyle. Stylizacja jest doskonala, ale obawiam sie, ze to wszystko. Z calym szacunkiem, ale Sharon nie ma tego czegos co ma Amy, nawet jezeli ta druga nie nagra juz nic sensownego. Moglbym podac tu przyklad Etta’y James. Ale jak ktos teskni za produktami Marka Ronsona to polecam Plan B – The Defamation of Strickland Banks. Przeurocza stylizacja, a Ben Drew ma calkiem sporo tego co brakuje Sharon Jones.
Byłem na koncercie Sharon. Ta kobieta to roztańczona bomba 🙂 Pierwsza liga współczesnej sceny soul i funk.