Podróż w czasie na drzwiach od stodoły
Wczoraj było o drzwiach do stodoły, które po medialnej traumie zeszłego roku były jednym z najczęściej przywoływanych symboli narodowych. I dziś też – w ramach uzupełniania tekstów o najciekawszych płytach roku 2010 – wrócę do tego samego porównania. Bo to, co robi Ian Hodgson, to sampling przy użyciu drzwi do stodoły. Kiedy dowiedziałem się, że płyty jego Moon Wiring Club powstają na PlayStation 2, a programem, którego używa Anglik, jest „MTV Music Generator 2”, natychmiast przypomniałem sobie, o co chodziło, gdy ten program wchodził do sprzedaży:
Mówiąc krótko: seria „Music Generator” nawet wtedy (2001 rok) należała do najbardziej prymitywnych narzędzi dostępnych na rynku. Tylko że chyba nikt przed Hodgsonem nie wpadł na to, żeby ją wykorzystać do innych celów niż produkcja kopii znanych kawałków hiphopowych albo techno. Bo nożyczki to zawsze nożyczki, niekoniecznie trzeba ciąć ten sam kolorowy papier z chińskiego zeszytu, można wziąć na warsztat stare roczniki gazet. I coś takiego robi autor płyt MWC. Przetrząsa najdziwniejsze archiwa dźwiękowe, niespecjalnie zwracając uwagę (to pomysł zupełnie przeciwny temu, co opisywałem wczoraj) na jakość nagrań, po czym skleja ze sobą fragmenty telewizyjnych soundtracków, dialogów, efektów. I obowiązkowo dorzuca coś z Konkursu Piosenki Eurowizji (w wywiadzie dla „The Wire” twierdzi, że ma spory bank materiałów związanych z tą imprezą). Opakowuje to wszystko w sfabrykowane historie z przeszłości, a że przy okazji interesuje się starą sztuką, oprawia płyty w stylu między art deco a grafiką z komiksowej serii „Liga Niezwykłych Dżentelmenów”. W najmocniej osadzonych rytmicznie momentach przypomina to jakiś mroczny, hauntologiczny hip-hop, a w najsilniej opartych na dialogach – chore bajki dla dzieci. Zresztą w rozmowie z Simonem Reynoldsem artysta wspomina o tym, że wyobraża sobie puszczanie płyt MWC dzieciom, na przykład w czasie długich podróży samochodem. To kto pierwszy przeniesie pomysł do Polski i zaproponuje podobną podróż w czasie po miejscowych samplach? Scenę muzyki rozrywkowej mieliśmy może i mizerną, ale za to telewizja i radio naprodukowały materiału dla stu Ianów Hodgsonów przy małych czarnych konsolach.
MOON WIRING CLUB „A Spare Tabby at the Cat’s Wedding”, wersja CD*
Gecophonic 2010
8/10
Trzeba posłuchać: „Feline Ascension Time”, „Slumberwick Dreams”, „Creeping Decay”, „In Holiday Mood”, „Queen of Puddings”.
* W tym wypadku wersja CD i winyl to nie to samo. Zestaw utworów i kolejność są nieco inne.
Komentarze
A czy to w porzadku jest! Zostawiac najlepsze rzeczy na koniec a potem szczuc! To nie jest dobrze pisac rok caly o wykretasach, a potem sekretnie chowane pliki, publicznie udostepniac! 🙂
Rzecz jest całkiem świeża. Album ukazał się w listopadzie, ale dopiero od grudnia dostępny jest na Boomkacie, wcześniej można byłoby go kupić wyłącznie ze strony artysty. Nie winiłbym zatem recenzenta za „opóźnienie”. W „The Wire”, gdzie płyta pojawiła się w rocznym podsumowaniu (super, tylko dlaczego tak nisko?), do dzisiaj nie ma recenzji. Polecam wszystkie cztery płyty MWC, wszystkie bardzo podobne i bardzo dobre (choć ostatnia chyba rzeczywiście najlepsza). Pozycja obowiązkowa na jesienne i zimowe popołudnia, a przy okazji najlepsze lekarstwo na brak nowego Boards Of Canada. Dobrym wprowadzeniem do „podrózy w czasie” z Moon Wiring Club jest ten mix: http://pontone.pl/moon-wiring-club-the-jayston-mix/ (trochę prywaty, ale co tam)
Rzeczywiście zastanawiający jest brak popularności takiej muzyki (MWC, artyści z Ghost Box, Position Normal) w Polsce, gdzie w archiwach TVP czy Polskiego Radia z pewnością znajduje się sporo ciekawych nagrań ze słuchowisk radiowych, PRL-owskich bajek, programów dokumentalnych, itp.