Raz się umiera

Jak powszechnie wiadomo, życie rzadko bywa w prasie tematem większym niż śmierć. Nie witamy tekstami nowo narodzonych artystów, nie witamy też artykułami tych, którzy wyszli ze szpitala po ciężkiej chorobie. O tych, którzy przeżyli wypadek samochodowy też piszemy z rzadka. W obu przypadkach powstają co najwyżej teksty brutalnie opisane przez kogoś jako zimne nóżki, czyli artykuły na wszelki wypadek. Ale tu też pewien paradoks, bo bohaterami tej niezbyt chwalebnej formy dziennikarskiej mogą być tylko najwięksi. Na dodatek życie artystyczne, nawet najbardziej owocne, bywa tematem tylko raz na jakiś czas. Dopiero śmierć zamienia się w serial: pożegnanie, pogrzeb, hołdy żyjących, rodzinne procesy o spadek, cudem odnalezione nagrania część pierwsza, cudem odnalezione nagrania część druga itd. Rok 2016 pokazuje wszystkie mechanizmy tego zjawiska i już dziś proponowałbym młodym adeptom studiów dziennikarskich, żeby zaczęli pisać pracę dyplomową z medialnej teorii żegnania. Ja, po weekendowej pracy nad profilowym tekstem o Cohenie do środowej „Polityki”, mam dziś załącznik do pośmiertnej biografii Davida Bowiego – najważniejszego medialnego serialu kończącego się roku. Ale tego mogliście się nie spodziewać…

Saksofonista Donny McCaslin pracował z Bowiem nad pożegnalną płytą Blackstar. I okazał się tym kimś, wartością dodaną, ostatnim bezbłędnym pomysłem brzmieniowym artysty, który sam w młodym wieku zaczynał od grania na saksofonie. Ostatnim potwierdzeniem doskonałego daru do dobierania współpracowników. McCaslin ze swoją perfekcyjną technicznie, niezbyt natrętną, ale zarazem pełną inwencji grą zbudował nastrój ostatniej płyty Bowiego. Normalnie o tej porze graliby pewnie długą trasę koncertową, ale na to nie pozwoliłoby pewnie zdrowie lidera, a jego śmierć ucięła marzenia o koncertach już nieodwołalnie. Co w takiej sytuacji robi zebrany przez McCaslina zespół, z Jasonem Lindnerem na klawiszach, Timem Lefebvre’em na basie i Markiem Guilianą na perkusji? Idzie za ciosem i nagrywa własną płytę.

To było jak sen, poza tym, że nigdy wcześniej nawet nie śniłaby mi się współpraca z Davidem Bowiem – pisze McCaslin w powitalnej nocie w książeczce płyty, którą oczywiście dedykuje zmarłemu. Trudno mu z tego robić wyrzuty. Nawet fakt, że prasa chętnie wypytuje saksofonistę o szczegóły pracy z Bowiem, nie stanowi tu – jak dla mnie wielkiego obciążenia. Gorzej może, że McCaslin na nowym albumie prezentuje aż dwa utwory zmarłego artysty (A Small Plot of Land z Outside oraz słynną Warszawę), bo w ten sposób zamienia rzecz w hołd pod każdym względem. Tymczasem samemu miałby się czym pochwalić. 50-letni muzyk pochodzący z rodziny o jazzowych tradycjach (ojciec był wibrafonistą), absolwent Berklee, współpracownik Marii Schneider i Dave’a Douglasa, ostatnio grywający z Antonio Sanchezem, należy do tych jazzmanów, którzy od lat fascynują się muzyką elektroniczną – tę otwartość potwierdza tu zresztą inny, choć już mniej ważny cover utworu Coelacanth 1 Deadmau5a. Na swojej solowej płycie (kolejnej już, ma długą historię jako lider) będzie się trochę miotał pomiędzy ścieżką przyjętą na płycie Bowiego a własnymi poszukiwaniami.

Początek Beyond Now, nagrania Shake Loose, fanów Bowiego zapewne rozczaruje, jako książkowy przykład fusion z tematem głównym przypominającym utwory Pata Metheny’ego. Przywróci im nadzieję A Small Plot of Land nagrane z młodym zdolnym wokalistą Jeffem Taylorem, który chyba jednak zbyt mocno próbuje się wcielać w Bowiego. Tytułowy Beyond Now zdradza pewne podobieństwo myślenia między McCaslinem a Norwegami z Jaga Jazzist, ale zarazem pozostaje rodzajem pomostu pomiędzy klimatem Outside i Blackstar. Miłośnicy tej ostatniej płyty znajdą coś dla siebie w Bright Abyss, brzmiącym jak jazzowa alternatywa dla pracy z Bowiem. Świetnie zbudowany utwór pokazuje w pełni potencjał McCaslina. Wśród kolejnych czterech mamy jeszcze dwa covery – wspomnianą Warszawę, którą w takiej wersji mielibyśmy pewnie szansę usłyszeć na czysto hipotetycznych koncertach (trudno zupełnie zepsuć ten utwór), oraz Remain nieznanej mi bliżej grupy Mutemath z Nowego Orleanu.

Uzupełniają całość nieco nużąca kompozycja FACEPLANT oraz Glory, jeszcze jedna dłuższa forma samego McCaslina, która potwierdza, że choć klimat współpracy znanej z Blackstar gdzieś jednak uleciał, to jednak trudno żałować pieniędzy wydanych na ten album. Trzeba z żywymi naprzód iść, jak pisał poeta. Cały czas jednak pilnie nadstawiając uszu na to, co skapnie z cudem odnalezionych nagrań tegorocznych zmarłych.

DONNY MCCASLIN Beyond Now, Motema 2016, 7/10