Czarno wszędzie, ale niezbyt głucho
Obiecałem kilka słów o winylowych wydaniach serii Polish Jazz, które formalnie wychodzą jutro, ale są już dostępne. Chętnie bym jednak te odsłuchy zamienił na słuchanie po kolei taśm matek. Dawałem parokrotnie wyraz moim umiarkowanym poglądom na audiofilię, ale to, co usłyszałem w Trójce 6 kwietnia na specjalnym odsłuchu oryginalnej taśmy Astigmatic ze stareńkiego Studera, przeszło moje oczekiwania. Z jednej strony daje pojęcie o stopniu degradacji nośnika, z drugiej – muszę tu zacząć przemawiać jak forumowy audiofil: co za przestrzeń i głębia! Co za scena (głośniki de facto stały na scenie – w studiu im. Agnieszki Osieckiej, wyglądało to tak)… itd. Nie lubię tych powtarzających się określeń. Wbrew pozorom nie był to wcale odsłuch idealny – w chyba dość dużej jak na ten zestaw sali, wypełnionej po brzegi ludźmi, ale dał pojęcie o tym, jak brzmi oryginał najsłynniejszej sesji Polish Jazz – zestawiony na miejscu z płytą winylową. Nie wiem, jak by wyszło starcie z kompaktem, ale zważywszy na to, że przestrzenność dźwięku się we wracających na dobre czarnych płytach docenia – chyba jeszcze bardziej na korzyść taśmy. To jak z tymi winylami?
Komeda Quintet za każdym razem brzmiał inaczej. W Trójce, z gramofonu za ok. 10 tys. zł – dość płasko i beznamiętnie. Ale to mogły być warunki albo kwestia niekorzystnego porównania (najpierw szła taśma). Niestety, mimo chęci, nie udało mi się wypożyczyć któregoś ze starszych wydań, mogę się więc odnosić do brzmienia taśmy i starych edycji kompaktowych. W ramach własnych ograniczonych możliwości odsłuchałem jednak materiał na dwóch systemach. Pierwszy to Pro-Ject z Ortofonem Red i dość blisko rozstawionymi monitorami w niewielkim pomieszczeniu – wyszło zupełnie inaczej niż w Trójce, żywiołowo, krystalicznie, ale przy tym trochę natarczywie i męcząco. W tych warunkach wolałem kompakt. System drugi – czyli Rega P3-24 + Exact, bardzo rozsądny (moim zdaniem) jakościowy standard powyżej którego trzeba by już wyrzucać mnóstwo pieniędzy, a do tego większy pokój i duże głośniki – wypadł najlepiej ze wszystkich trzech. Znów było słychać – trochę jak z taśmy – plastyczność nagrania, przestrzeń, świetne brzmienie perkusji – szczególnie w dolnych rejestrach. Ale to może być też kwestia mniejszego zmęczenia, lepszego samopoczucia i innych drobnych czynników.
Autor na nowo zremasterowanej wersji Jacek Gawłowski (będę cytował za materiałem, który dostałem od wydawcy) pisze w kontekście Astigmatic tak: Czas zostawił swoje piętno na oryginalnych taśmach i należało usunąć trochę zniekształceń i trzasków. Ponadto bardzo głośny i zbyt jasny ride w prawym kanale wymagał delikatnej interwencji – użycia korekcji barwy w taki sposób, by nie wpłynęło to na zaburzenie bazy stereo. W żadnej z wersji Gawłowskiego talerz zbytnio mi nie doskwierał, ale w Trójce słyszałem go rzeczywiście nieco mocniej – tyle że przeszkadzał mi, o ile dobrze pamiętam, tylko na początku i na końcu utworu tytułowego. Jeśli więc chcecie koniecznie wyciągnąć ode mnie informację o tym, jak brzmi ta wersja płyty Komedy, to wracam do poprzedniej odpowiedzi: za każdym razem inaczej. I na pewno nie jest to zła odpowiedź dla tych, którzy szukają wersji idealnej, bo to znaczy, że można stworzyć takie warunki, żeby zbliżyła się do tego wzorca z archiwum Polskich Nagrań nagranej na dwóch oryginalnych taśmach Emitape (takich, jeśli ktoś się zastanawia).
Nie będę – jak już zapowiedziałem – zamieniać się w przegląd audiofila i chętnie posłucham brzmieniowych ocen fachowców. Ale króciutko o pozostałych płytach: Go Right Andrzej Kurylewicz Quintet według Gawłowskiego jest niedoścignionym wzorem nagrania. I coś w tym może jest (choć wolę stereofoniczną przestrzeń u Komedy), ale moim zdaniem lepiej słychać urok tego monofonicznego nagrania z winylu. TWET Tomasza Stańki okazał się – jak pisze Jacek Gawłowski – wyzwaniem z powodu nieokiełznanej dynamiki i specyficznego brzmienia basu. I też nie sposób się nie zgodzić – pisałem już, że jestem pod wrażeniem tego, jak płyta została brzmieniowo przygotowana na kompakcie. Ale na winylu dynamika sekcji rytmicznej momentami wymyka się jednak spod kontroli – ciekaw jestem, jak by do tego nagrania podszedł jakiś masteringowiec stale pracujący przy współcześnie nagrywanych płytach z mocną muzyką improwizowaną – ale tu trzeba by zapytać w Rune Grammofon albo Bocian Records.
Kolejny album: Ewa Bem with Swing Session Be a Man. Autor remasteringu zwracał uwagę na zastosowanie systemu Dolby, które popsuło mu szyki i zastosowanie separacji instrumentów w big bandzie przy nagraniu. Niestety, słychać jedno i drugie – głównie w braku przestrzeni. Wokale brzmią dobrze i oczywiście całość dalej zapewne zabrzmi lepiej niż oryginał, choć zastrzegam, że nie miałem materiału do bezpośredniego porównania. Bossa Nova grupy NOVI jest świetna także w tej winylowej wersji, choć brzmienie, jak by to powiedzieli na forach, ciemniejsze niż na kompakcie. Za to prawie bez uwag ze strony Jacka Gawłowskiego (Drobne korekty barwy i dynamiki). Co do Birthday grupy Extra Ball – moim zdaniem w wersji winylowej najlepsza z całej szóstki. Z bardzo głębokimi zejściami basu i ładną równowagą tonalną, brzmieniem wręcz aksamitnym. To jest skądinąd niezły wybór dla audiofila.
Jakość tłoczenia całej szóstki jest więcej niż dobra. Tylko Kurylewicz miał lekkie przetarcie, bez wpływu na dźwięk. 180-gramowego winylu nie traktuję jako musu, ale trzeba przyznać, że płyty nie są przynajmniej zwichrowane. Poza tym plus tej kolekcji jest taki, że będzie ją można – przy odrobinie szczęścia – kupić w jakimś stacjonarnym sklepie, nie zdając się na firmy kurierskie. Ale trzeba zauważyć, że cena (ok. 69 zł w sieci) do najniższych nie należy, a gdybym był wydawcą, wrzuciłbym do środka w bonusie te książeczki z nowymi tekstami o płytach towarzyszące wydaniom kompaktowym. Być może brak tych ostatnich jest nawet jedynym poważniejszym kiksem w kolekcji, dzięki której posłuchałem na nowo Polish Jazzu w naprawdę dobrym stylu i praktycznie bez trzasków.
Pisałem tu już – choćby i skrótowo – o muzycznej zawartości pierwszych płyt z kolekcji Polish Jazz. Mogę zresztą jeszcze obiecać tekst na łamach POLITYKI. I powracający temat na blogu przez najbliższe dwa lata. Dobrym dodatkowym tematem na dziś – przed sobotnim Record Store Day – będzie za to kompilacja You Need This: Eastern European Sounds (1970-1986) wytwórni If Music. Odciski palców na powyższym zdjęciu – własne – świadczą o tym, że przynajmniej miałem ją w rękach. Ale przy okazji udało mi się posłuchać.
Na sześć wybranych tu kompozycji z Europy Wschodniej połowa to utwory polskie. Poza tym jest słowacki Alojz Bouda z kosmiczną syntezatorową wariacją, niezbyt porywający Rosjanin „Prince Igor” Yahilevich oraz węgierski Binder Quartet ze świetnym Johnem Tchicai na saksofonie. Dla mnie ważny jest tu jednak w pierwszej kolejności utwór Song for Ewa zespołu Polski Jazz Ensemble kierowanego przez Leszka Żądło, saksofonistę idącego wyraźnie tropem Coltrane’a. W dodatku stylowe nawiązanie do Coltrane’a mamy w samej kompozycji Janusza Stefańskiego. Ten znakomity utwór pochodzi z dość poszukiwanej płyty Poljazzu. Ciekawe, kto ma do tego licencję, bo może warto pomyśleć o wznowieniu? Funkowo-dyskotekowy fragment ścieżki dźwiękowej Człowieka z żelaza autorstwa Andrzeja Korzyńskiego będzie niezłym uzupełnieniem niedawnych reedycji Finders Keepers. Bezwzględnie rarytasem jest Discopus Nr 1 Wojciecha Karolaka, zszyty z dwóch połączonych ze sobą stron siedmiocalowego singla utrzymanego w stylu funkującego Herbiego Hancocka, z mocno grającą, „czarną” sekcją. Sam utwór robi spore wrażenie, choć jakość pozostawia trochę do życzenia i mocny mastering Alchemy nie mógł ukryć pewnych niedostatków oryginału (zgrywanego zapewne z winylu, a nie taśm matek – ale co do tego oczywiście pewności nie mam). Autorami kompilacji są Jean-Claude Thompson i Adrian Magrys (założyciel Lanquidity Records – Baaba, Contemporary Noise, Bogowie itd.), a całość została wydana w ładnie, klasycznie zrobionym gatefoldzie, z dość obszernymi opisami utworów. 180-gramowy winyl.
Kompilacja If Music ma jedną zasadniczą wadę: winyl jest „out of stock” u wydawcy – egzemplarze znajdziecie więc zapewne tylko w fizycznych sklepach. Ale może też o to chodzi. W końcu zbliża się Record Store Day. Nie dajcie się wyprzedzić w sobotę.
RÓŻNI WYKONAWCY If Music Presents You Need This: Eastern European Sounds (1970-1986), If Music 2016, 7/10
Komentarze
„Płasko i beznamiętnie” to jest bardzo trafna ocena wielu neo-winyli. Myślę, że pierwsze wrażenie doświadczonego bądź co bądź 😛 słuchacza, jakim jest p. Chaciński jest prawidłowe. Neo-winyl przegrywa z taśmą matką.
Prawdziwą gratką, na którą mogłyby się pokusić wytwórnie, ale pewnie tego nie zrobią, bo księgowi popukają się w głowę, a jak dobrze wiemy to oni trzymają marzycieli z A&R za cojones to wytłoczyć winyle przy zachowaniu toru analogowego w całości – tzn. nie zaczynając produkcji winyla od pliku cyfrowego. Dopiero wtedy taka płyta zasługiwałaby na cenę, po jakiej się dziś sprzedaje neo-winyle.
Ponadto, przy takich okazjach o czym innym można mówić, jak nie o audiofilskich aspektach tych wydań? Przecież na temat muzyki powiedziano już wszystko.
Pozwolę sobie powiedzieć tu coś jako długoletni użytkownik różnego rodzaju sprzętu do odtwarzania muzyki. Rozsądek w wyborze odtwarzaczy dla poszczególnych nośników (CD, vinylu, taśm, cyfrowych plików) jest najważniejszy, to jednak temat rzeka, którym kieruje się spora grupa tzw. audiofilii, nie będę go tu drążyć. Chcę tylko powiedzieć, że po zadbaniu o jakość brzmienia umożliwiającą nam usłyszenie wszystkich istotnych planów i detali nagrania, a także jak najmniej zniekształconych brzmień instrumentów i głosów, całą resztę powinna wypełnić nasza wyobraźnia, która w spotkaniu z muzyką jest równie ważna jak ona sama. Dążenie do ideału oddającego naturalne brzmienie i dynamikę poszczególnych instrumentów nie jest możliwe, a tworzenie spektakularnych pomieszczeń odsłuchowych bardzo kosztowne i zubożające naszą wrażliwość muzyczną oraz wyobraźnię właśnie. Sprawy techniczne i tzw. komfortu odbioru (wszak niezbędnym wyposażeniem takiego pomieszczenia staje się ekskluzywny fotel umieszczony centralnie wobec zestawu kolumn głośnikowych) stają się wtedy istotą słuchania. Wprawdzie rewolucja związana z bezprzewodowym przesyłaniem danych, pozwala dziś otoczyć się przyzwoitej jakości dźwiękiem w niemal każdym pomieszczeniu naszego pobytu, nie zmienia to jednak faktu, że bez wyobraźni trudno dotrzeć do jakiegokolwiek sedna muzyki. Ergo, sprzęt służący odtwarzaniu muzyki powinno się temperować do takiego poziomu, kiedy przestanie on absorbować nas swoja obecnością i pozwoli brzmieć muzyce. Dla jednych to poziom wysoki dla innych stanowczo zbyt niski, ale to właśnie oznacza rozsądek. Pozdrawiam
Do tego wszystkiego dochodzi, myślę, kwestia jakości materiałów nagrywanych przez Polskie Nagrania w ogóle. Wiele było skarg na personel realizujący nagrania – wśród nich Niemen, Skrzek i inni. Z całym szacunkiem do państwa Urbańskich, oni (i inni) czasami nie umieli, a czasami nie chcieli stosować się do uwag i propozycji artystów. W studiach bywał często dobry sprzęt (konsole Neve itp.), których nikt nie potrafił zbyt dobrze używać.
No i taśmy. Skrzek twierdzi, że album Pamięć był nagrywany na taśmie już kilkakrotnie kasowanej.
I tak dalej.
Jest gdzieś jakiś terminarz wznowień Polish Jazz? Bo jakoś słabo mi poszło szukanie w sieci.
@Żorż Ponimirski –> publikowałem wstępną kolejność w jednym z poprzednich wpisów (tutaj, jakoś koło połowy długości notki: http://polifonia.blog.polityka.pl/2016/04/01/wymaz-i-zapisz-polisz-jazz/) – tyle tylko, że później dostałem od dystrybutora informację, że nie należy się przywiązywać do tego w stu proc., że terminarz może się jeszcze zmienić.
Widziałem to, myślałem, że może jest jakiś szerszy terminarz ułożony. W każdym razie cieszy mnie bardzo fakt wznowień Polish Jazz, od dawna na to czekałem, aby skompletować całą serię. Swego czasu na allegro gość wystawił całą kolekcję i poszła za kilka tysi, chyba za niecałe cztery, ale głowy nie dam, bo nie pamiętam. Póki co mam niewiele z tej serii, to co było do tej pory wznawiane, a z pierwszego tłoczenia mam tylko vol. 52 Big Band Katowice.
Jeśli chodzi o rarytasy w postaci unikatowych wznowień, to polecam płyty stąd: http://www.negamusi.com/product-category/be-jazz/
Jestem szczęśliwym posiadaczem większości tych płyt.
Biorąc pod uwagę średnie ceny płyt PJ, to niecałe 4 tysiące za 76 płyt to wychodzi ok. 50 zł / płytę – „normalna” cena za te pozycje w antykwariatach.
Trzeba chodzić, czesać, sprawdzać.
Ponownie jednak stwierdzę – niektóre płyty na liście nie są warte posiadania – chyba że ze względów czysto kolekcjonerskich.
@Gostek Przelotem
niektóre płyty na liście nie są warte posiadania
To fakt. Zastanawiałem się, czy kupować jak leci, czy tylko pozycje, które mnie interesują i są dobre.
Trzeba chodzić, czesać, sprawdzać.
Racja, ale gość z Allegro pisał, że jest jedynym posiadaczem, a więc były we wzorowym stanie.
„wzorowy stan” to ja oceniam niestety dopiero wtedy, gdy położę płytę na własnym gramofonie.
Idealnie wyglądająca płyta może być śmiertelnie ściachana przez uszkodzoną igłę i na odwrót. Widywałem płyty, za które bym nie dał złamanego grosza, które grały zupełnie znośnie.
Bycie jedynym posiadaczem niestety nie gwarantuje dobrego stanu…
Jasna sprawa, że bywa z tym różnie, to oczywiste. W każdym razie od tego jest przy komisowej sprzedaży skala określająca stan nośnika i okładki.
Też jej nie ufam 🙂
Ja jestem starej daty – przed kupnem używanej płyty muszę pomacać, obejrzeć. Nie lubię kupować na odległość.
Prawie każdy tak ma, to jest psychologicznie uwarunkowane, ale jeśli kupuje płytę na Discogsie i jest napisane: near mint, to taka jest płyta, a jeśli jest inaczej, to masz do czynienia ze sprzedającym oszustem, a więc to raczej brak zaufania do ludzi, a nie skali, bo jak skala może oszukać. No dobra, wchodzi w grę jeszcze subiektywna ocena stanu, dla jednego bardzo dobry stan będzie dobry. 😉
@Żorż Ponimirski
Płyty stąd:
http://www.negamusi.com/product-category/be-jazz/
dostępne są u nas w GAD 🙂