Łódzka płyta roku na K

Wykonawca na K, jedna litera, utwór o tytule na „f”, jeden znak. Wypisywałem nocą z poniedziałku na wtorek tzw. zaiksy, czyli okładkę audycji HCH w Trójce, i zastanawiałem się, ile osób po drodze wciśnie alarm. „Zaczął wypisywać, zasnął” – powiedzą w sekretariacie radia i zadzwonią, czemu zostawiłem niewypełniony arkusz danych o autorze. „To musi być jakiś błąd, przekażmy to od razu na fundusz dla zasłużonych artystów scen polskich” – mogą z kolei uznać w wypłacającym honoraria Związku. No bo jeszcze mogą sprawdzić? Co może im uwiarygodnić istnienie wykonawcy K i utworu „f”? Nazwa wytwórni: BDTA. Zapewne nie mówi to ZAiKS-owi wiele, a nawet jeśli potrafią sobie dopisać samogłoski i złożyć z tego Biedotę, to pewnie uznają to za jakiś żart, albo zaczną szukać w organizacjach pozarządowych walczących z biedą. Jeśli nawet – załóżmy maksimum dobrej woli – dotrą do tej strony na Bandcampie, to przeczytają: „K. hails from Łódź, Poland. Everything else is total obscurity”. Ewentualnie odnotują, że 111 egzemplarzy płyty już się sprzedało i podsłuchają sobie online jednej z kompozycji: od „a” do „g”. Sam bym tu nie dotarł, gdyby nie plebiscyt Łódzka Płyta Roku.

Jestem nieustająco pod wrażeniem tego, że w Łodzi chce im się taki plebiscyt prowadzić (już kolejny rok). Ale to wrażenie pochodzące z trochę innych powodów niż poprzednio. Bo po przesłuchaniu tegorocznej trzydziestki płyt zebranych do jurorskiego głosowania – biorę w nim udział po raz kolejny – uświadomiłem sobie zupełnie inny niż dotąd pożytek z ŁPR. Chodzi o to, że coś takiego pozwala zauważyć płyty pozostające w cieniu tych ogólnopolskich podsumowań. Gdyby – dajmy na to – taki Białystok albo Poznań zrobiły swoje podsumowania, na pewno znalazłbym w nich coś, co mi umknęło wcześniej. Łódzki plebiscyt sprawia, że przynajmniej jeśli chodzi o artystów z tego miasta, musiałem do końca odrobić lekcje (włącznie z wysłuchaniem albumu Michała Wiśniewskiego, a jakże). K pojawił(a) się jako bonus z całego przedsięwzięcia. Gdzieś pomiędzy niezłymi lub przynajmniej obiecującymi płytami Skinny Girls, Hunger Pangs, 11, Dźwięk Budu itd. Pomiędzy głośniejszymi albumami Psychocukru czy O.S.T.R-a z Hadesem. Obok Blisko Pola, 250 kg i długiego zbioru nagrań Deuce’a. Płyta zatytułowana „Lord Said Go to the Devil”, wydana w połowie grudnia (stąd pewnie nie pojawia się w podsumowaniach), opisywana chyba tylko przez Łukasza Komłę w Nowej Muzyce. Ale jednak 111 osób ją zauważyło i zechciało mieć w postaci fizycznej płyty CD-R, co krzepi, bo K – kimkolwiek jest – mroczne, ambientowe, lekko zbrudzone, momentami wpadające w metaliczny dron kompozycje tworzy z wielkim smakiem. Napisałem w krótkim komentarzu, że pocztówki promującej miasto – kojarzące się dość industrialnie od dawna – Łódź z tego nie będzie miała. Ale samą pocztówkę to już jak najbardziej. Zresztą „Lord Said…” to płyta o – jak na tę konwencję – całkiem otwartym, zapraszającym charakterze. Nie tylko wtedy, gdy K wplata tu strzępki partie wokalne, ale też gdy w elektroniczną formę wrzuca spreparowane barwy instrumentów akustycznych, brzmiąc wtedy jak bardziej posępna odpowiedź na utwory Stefana Wesołowskiego czy Jacaszka. A wreszcie gdy odwołuje się do gotycko-kameralistycznych wzorców w rodzaju Art Zoyd. Przede wszystkim jednak – co jest czytelne w każdym gatunku – potrafi budować emocje. Jeśli chodzi o nastrój, „Lord Said Go to the Devil” – zgodnie z tytułem – nie pozostawia więc zbyt dużo nadziei. Jeśli chodzi o potencjał twórcy tej płyty – wręcz przeciwnie.

Trochę mało ostatnio wpisów na Polifonii, ale sypnęły się noworoczne nowości, więc będzie ich więcej już w najbliższym czasie.

K „Lord Said Go to the Devil” (CD-R ltd)
BDTA 2013
Trzeba posłuchać: c, d, f