Dobre wibracje i Felix z klanem

Staram się przy okazji tych wszystkich podsumowań podrzucać również przynajmniej te polskie nowości, i przynajmniej te najciekawsze. W przyszłym tygodniu należy się więc spodziewać kilku zestawów płytowych, bo nasi artyści w ostatnich miesiącach nie próżnowali i – zwłaszcza w tak udanym roku – warto kupić komuś krajowy album pod choinkę. Niektórzy urządzają nawet (bez podpierania się kolędami!) ciekawe indywidualne akcje przedświąteczne. Dziś jeszcze na szybko dwa albumy:

MARCIN CIUPIDRO „Talking Tree”
Unzipped Fly 2013
Trzeba posłuchać: „Tap-Dancing Soldier”, „Hedgehog Fantasy”.
Syntezator, z rzadka kontrabas, do tego mrowie instrumentów perkusyjnych i klarnety – proporcje na płycie wibrafonisty Marcina Ciupidro (znanego choćby z grupy Robotobibok, Neurasji, projektu Metamuzyka) powinny być teoretycznie zachwiane na korzyść warstwy rytmicznej, tymczasem tematy – nierzadko niosące bezpretensjonalnie kreskówkową ulotność i lirykę lub lekką domieszkę jazz-rocka – napędzają ten zegarowy mechanizm rozbudowanej sekcji. I to one często – jak w świetnym „Tap-Dancing Soldier” – decydują o klasie całej kompozycji. Wibrafon, główny instrument lidera, w ogóle fajnie się moim zdaniem sprawdza w nagraniach, a ten nagrany jest wybornie i brzmi przepięknie, z całą swoją soczystością i ciepłem. W dialogu z marimbą Shoko Sakai oczywiście natychmiast wywołuje skojarzenia z Reichem i Tortoise, ale w innych momentach, razem z partiami klarnetu, szczególnie tego basowego, bardziej kojarzy się z pomysłami Jaga Jazzist. Jednocześnie dodać należy, że liderowi świetnie sekundują tu perkusiści, przede wszystkim Hubert Zemler, a finalny efekt ma w sobie szczyptę starego Robota, albo po prostu jakieś wrocławskie wibracje rodem z OPT.

FELIX KUBIN MIT MITCH & MITCH „Bakterien & Batterien”
Lado ABC 2013/Gagarin 2013
Trzeba posłuchać: „Narzissmus & Musik”, „Dead Face”.
Z poprzedniego albumu na ten polsko-niemiecki statek kosmiczny można przeskoczyć bez większego szarpnięcia. Nawet wibrafon znajdzie się na pokładzie. Ale dla tych, którzy czekali na M&M z Wodeckim – niespodzianka. Ale z drugiej strony jest to efekt prac prowadzonych od dawna i długiej znajomości z Kubinem, niemieckim ekscentrykiem odbijającym się jak w Pongu między chropowatymi brzmieniami komputerów 8-bitowych a muzyką współczesną spod znaku Stockhausena. Mitche dzielnie stają po stronie elektrojazzu, latynoskiej egzotyki, easy listening i muzyki ilustracyjnej i – paradoksalnie – trochę go powściągają w szaleństwach. A Kubin nadaje ton niepokoju lekkim melodiom i tematom granym przez orkiestrę (momentami słychać w nich ślady Baaby). Taki niepokojący, a zarazem lekki klimat budował kiedyś Barry Adamson, ale tutaj mamy wersję instrumentalną (w większości utworów), zdecydowanie bardziej złożoną i jednak mocniej podszytą elektroniką. Więc trzeba by Adamsona trochę zmutować i odrobinę, jak to w Niemczech mówią, zestockhausenić. I jeszcze unurzać w Magmie (mój ulubiony numer 6). Jak zwykle nie wiadomo do końca, gdzie klan Mitchów zachowuje powagę, a gdzie żartuje, ale wydaje mi się, że tu brzmi najpoważniej, a i pod względem umiejętności w grze zespołowej zaczyna wyprzedzać inne polskie rodziny, włącznie z rodziną radia na M.