Seksowny jak procesor

A nawet mniej. Taki jest zespół Hot Chip na żywo, o czym miałem się okazję przekonać kilka lat temu. I tak, jak jeden dobry występ potrafi pozytywnie wpłynąć na ocenę całej dyskografii artysty, tak jeden zły może zepsuć odbiór nagrań takiej grupy na długie lata. W moim wypadku miało miejsce to drugie. I dopiero kolejny już odsłuch bardzo udanej nowej płyty uzmysłowił mi, dlaczego londyńczycy nie podobali mi się wtedy na żywo.

Każda kolejna godzina z tym albumem pokazuje kolejne mocne punkty. A zarazem każda kolejna każe o nim myśleć jako o zbiorze singli. Słuchając „In Our Heads” prawie zawsze mam ochotę wrócić do konkretnego nagrania. Ale ani razu nie zobaczyłem tu jakiegoś logicznego, spójnego ciągu utworów. Owszem, stylistycznie są do siebie podobne, oparte na brzmieniach syntezatorów wyciągniętych z lamusa historii lat 80. Rozpięte gdzieś pomiędzy New Order a new romantic spod znaku The Human League czy Duran Duran, natomiast w riffach syntezatorowych wykazują momentami – niezamierzone pewnie – podobieństwo do Papa Dance. Owszem, mają wysoki poziom – pierwsze ziewanie przytrafia mi się zwykle w okolicach „Now There Is Nothing” (numer osiem na płycie). Ale czy razem opowiadają jakąś historię? Nie sądzę. Co z tego, że przez pierwszych 30 minut mamy spiętrzenie melodii i nagromadzenie tematów, jeśli nie prowadzi nas to do jakiejś kulminacji na poziomie płyty? Czy nie dlatego cztery lata temu na Pukkelpopie zabrakło mi w koncercie Hot Chip jakiegoś spoiwa, odpowiedniego dawkowania emocji? Same wykonania ambitnie próbowały przecież dogonić wycyzelowane na poziomie brzmieniowym studyjne oryginały…

W gromadzie te utwory stają się zbytnio wykalkulowane, w czystych wokalach i efektownych syntezatorowych motywach. Ponarzekałem trochę, ale muszę zauważyć, że prawie każda z piosenek zebranych na tej płycie poza kontekstem albumu broni się lepiej. Niektóre wypadają doskonale. Przyszło mi to do głowy przy okazji radiowej prezentacji „Look At Where You Are”, kiedy zabrzmiało jak klasyk białego soulu w elektronicznym wydaniu (i trochę jak Massive Attack w warstwie instrumentalnej). Takie pojedyncze olśnienia przywróciły tę płytę i grupę do mojego domowego obrotu, bardzo ucieszyło, ale nie zmieniło moich oczekiwań. Bo twierdzenie z pierwszego akapitu nie występuje w odwrotnej formie – mam wrażenie, że ktoś, do kogo zraziliśmy się raz, nie stanie się naszym ulubieńcem z racji nagrania udanej płyty.

HOT CHIP „In Our Heads”
Domino 2012
7/10
Trzeba posłuchać:
„Look At Where We Are”, „Motion Sickness”, „Let Me Be Him”.